Nadal skwar.
Gorąc jakiego najstarsi Celtowie nie pamiętają, w okolicy weekendu ma być 27 stopni, od kiedy tu mieszkam, nie było nigdy takiej pogody. Mam wrażenie, iż domy nie są przygotowane do skwaru, w moim typowym ex-social housing, takim, w jakim żyje jedna czwarta Irlandczyków, w domu temperatura to 25 stopni i dla mnie jest dużo za dużo. Jak się tutaj wprowadziliśmy, to okna nie dość, iż jednoszybowe, to się nie otwierały, tzn. miały taki malutki panel na górze, który można było uchylić. Po przeprowadzce walnęliśmy sobie okna drewniane, trzyszybowe, i otwierające się na oścież, oczywiście, a do tego DO ŚRODKA. Bo tutaj okna otwierają sie na zewnątrz, pojęcia nie mam dlaczego.
Ja walcze z taśmami malarskimi, mam dużo do podmalowania, ech, czemu nie zamówiłam sobie cudownego urządzenia do malowania brzegów przy suficie!
Skwar.
Na niektórych obszarach Irlandii susza i rząd wprowadza ograniczenia podlewania ogrodów. WIecie, iż w Irl się nie płaci za wodę? Tak tak, możesz sobie mieć basen i nie zapłacisz za wodę ani grosza (ale mały basen, bo są pewne ograniczenia, powyżej których się płaci 1.5 euro za metr). Parę lat temu próbowali wprowadzić water charges, co się prawie skończyło obaleniem rządu, tysiące ludzi prostestowało przeciwko niesprawiedliwemu, według nich, podatkowi w sytuacji, kiedy rząd dosypał kasy bankom, żeby nie mogły upaść i wykupił ich długi – taki na przykład Sean Fitzpatrick, prezes Anglo-Irish banku pożyczył sobie ze swojego banku 147 MILONÓW euro, z których oddał podajże 47, więc 100 nigdy nie oddał, rząd wykupił jego długi, żeby cały system bankowy nie upadł i wprowadził podatek zwany Universal Social Charge, który miał za zadanie łatać dziurę budżetową, co praktycznie oznacza – o czym zawsze mówię moim studentom – iż ja też płacę za styl życia Seana Fitzpatricka, świętej (a raczej nie) już pamięci. Ale wracając do brzegu, czyli do wody, kiedy zatem wszystko schnie, tubylcy rzucają się do podlewania mchu i porostów, co powoduje przeciążenie wodociągów i niedobór wody.
Ale takie jest Irlandzkie lato – krótkie, kapryśne, nieprzewidywalne, ulotne, ale cudowne, jak się pojawi. Absolutnie fantastyczne. Wtedy wszyscy rzucają WSZYSTKO i biegną na plażę, nad Dubliński kanał
czy po prostu do kawiarenki na wolnym powietrzu zdążyć posiedzieć sobie w promieniach słońca, zanim znowu będzie lało, mżyło i siąpiło.
My wczoraj pływaliśmy w Forty Foot, zatłoczone do granic możliwości, prawdziwe międzynarodowe party na skałkach z młodzieżą prężącą muskuły i biusty, dziś się wybieramy jeszcze do parku, a na weekend może Brittas Bay? Przepiękna piaszczysta plaża na południe od Dublina, może nie będzie zbyt zatłoczona (marzenie ściętej głowy). Irlandzkie lato to także lody, legendarny 99 cents, który kosztuje 3 euro na plaży i wszyscy posmarowani na biało, bo Irlandczycy kiedy tylko zobaczą promyk słońca smarują się kremem z filtrem. Trzy warstwy. (Może i nie najgłupiej).
PS. Z uwagi na dobro (przyszłych) pacjentów, będę zamykać bloga na jesieni. Niestety. Z ciężkim sercem. I nie chodzi o obgadywanie pacjentów, ale raczej o zachowanie mojej prywatności. Nie cierpię zamkniętych blogów i długo nad tym myślałam, bo wychodzi na to, iż już 20 lat piszę sobie to tu to tam, ale nie widzę innej możliwości, poza taką, iż będę pisać bez żadnych osobistych wtrętów, co jest dla mnie jeszcze większą torturą niż nie pisać albo zamykać. jeżeli ktoś by chciał przez cały czas czytać, proszę o odezwanie się w komentarzach albo mailu, spróbuję jakoś udostępnić dostęp, choć na razie się na tym nie znam.