**Ostatni list**
Nina nigdy nie znała swojego ojca. Gdy podrosła i zapytała matkę o niego, ta tylko odparła:
– Czy źle ci się żyje ze mną?
Radomila kochała córkę, choć nie rozpieszczała. Jak nie kochać cichej, wielkookiej dziewczynki? Nie sprawiała problemów, nie wagarowała, dobrze się uczyła i słuchała matki.
Była zwyczajna, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie wszystkim dane jest być pięknościami. Nigdy nie usłyszała od dorosłych, iż jest śliczna czy urocza. „Jak żywa matka!” – mówili.
Mama nie używała perfum, nie malowała ust, nie nosiła szpilek. „Jakie szpilki? Po całym dniu przy maszynach nogi same bolą” – mawiała. Pracowała w fabryce włókienniczej. W halach panował ogłuszający hałas, więc przyzwyczaiła się mówić głośno, niemal krzyczeć.
Po dziewiątej klasie matka wysłała Ninę na wakacje na wieś, do swojej przyjaciółki. Chyba miała w planach jakieś osobiste sprawy. Córka nie przeszkadzała, ale wcześniej nie powinna była o tym wiedzieć.
– Jak poznałaś moją mamę? – spytała ciocię Zosię Nina. – Ona jest z miasta, a ty mieszkasz na wsi.
– Ale twoja matka też jest wiejska. Przyjaźnimy się od kołyski. Dopiero potem wyjechała do miasta, dostała pracę w fabryce. Nie mówiła ci? Zawsze wstydziła się swojego pochodzenia. – Ciocia Zosia westchnęła. – A ja zostałam, zaraz po szkole wyszłam za mąż. Dzieci mi Bóg nie dał, mąż wyjechał do pracy i przepadł. Tak żyję sama. Twoja matka choć dziecko urodziła, a tu choćby porządnych mężczyzn nie ma. Wszyscy piją.
– A mój ojciec? Wiesz coś o nim?
– A czego nie wiedzieć? W fabryce same kobiety pracują. Po zmianie nie ma czasu w miłość. Twojej matce jako przodowniczce pracy dali mieszkanie. Nie każdemu się tak poszczęści. A lata lecą.
Przyszedł do nich mechanik, naprawiał maszyny. Nie przystojniak, ale facetowi uroda niepotrzebna. W babskim kolektywie każdy mężczyzna w cenie. Nie wiem jak, ale zaszła w ciążę. I to w ostatniej chwili, prawie przekroczyła termin.
Radomila nie słynęła z urody. Zalotnicy za nią nie latali. Gdy dowiedziała się, iż będzie dziewczynka, ucieszyła się jeszcze bardziej. Dziewczynkę łatwiej wychować bez ojca. Urodziła dla siebie. Tak to się nazywa. – Ciocia Zosia westchnęła.
Z ciocią Zosią rozmawiało się łatwo, nie jak z matką. I wiele rzeczy nauczyła Ninę. A czym jeszcze zajmować się na wsi? Dzieciaków było sporo, ale same maluchy, nie w wieku Niny.
Pod koniec lipca przyjechał do sąsiada nastolatek. Gdy Nina go zobaczyła, serce zabiło mocniej. Pomagał dziadkowi w ogrodzie, nosił wodę z rzeki, a Nina patrzyła na niego przez okno.
Pewnego dnia zobaczyła, iż poszedł nad rzekę, złapała ręcznik i pobiegła za nim. W połowie drogi przypomniała sobie, iż nie włożyła kostiumu, ale nie było sensu wracać. Usiadła na trawie na brzegu i patrzyła, jak nurkuje i prycha, wynurzając się. On też ją zauważył.
– Czemu siedzisz? Woda ciepła! – krzyknął do Niny.
Zawstydziła się, chciała odejść. A on nagle wyszedł na brzeg i podał jej lilię wodną, pachnącą rzeką i mułem.
Nina w zamian dała mu swój ręcznik. Rozmawiali. Wojtka rodzice wysłali na wieś do dziadka, bo sami się rozwodzili i dzielili majątkiem.
– Co robisz jutro? – zapytał Ninę.
– Nic, pomagam cioci Zosi w domu. A co? – A jej własne serce zaczęło galopować w piersi. Nigdy tak z żadnym chłopakiem nie rozmawiała.
– Chodź ze mną do lasu, grzyby już poszły, a dziadkowi noga boli.
– Chodźmy – odparła i zaczerwieniła się.
– Tylko wcześnie, po rosie. Zagwizdam ci – powiedział Wojtek.
Wracali razem do domu. On zbijał pokrzywy patykiem wzdłuż płotu, a ona niosła na ramieniu mokry ręcznik i wydawało jej się, iż obejmuje ją za ramiona.
Nina obudziła się wcześnie, ledwo świtało. Co chwilę zerkała na zegar. A wskazówki ledwo się ruszały.
– Co się tak wiercisz? – spytała ciocia Zosia i głośno ziewnęła. – Śpij, jeszcze wcześnie.
– Idę z Wojtkiem do lasu po grzyby, boję się zaspać – przyznała się szczerze Nina.
Ciocia wstała, stękając, przyniosła z komórki gumowce i ubranie w koszu.
– Tego nie założę. Będę wyglądać jak strach na wróble – uparła się Nina.
– Zakładaj, głuptasie. W lesie są węże, komary i kleszcze. I włosy schowaj pod chustkę.
Nina niechętnie włożyła szerokie spodnie i koszulę, spojrzała w lustro i przeraziła się. Jak żywy strach. A pod oknem rozległo się gwizdnięcie. Nie było czasu w przebieranie. Chwyciła koszyk i wybiegła na podwórze. Wojtek z zadowoleniem obrzucił ją wzrokiem. Sam był ubrany tak samo.
W lesie Wojtek zbierał grzyby, a Nina nie widziała ani jednego.
– Kiedykolwiek zbierałaś grzyby? – spytał Wojtek.
Nina winowajczo pokręciła głową.
– No tak – westchnął Wojtek i zaczął pokazywać, jak szukać grzybów, które są jadalne, a których pod żadnym pozorem nie należy zbierać.
Gdy znajdował grzyb, pokazywał go jej, a sam szedł dalej, wypatrując kolejnych. niedługo Nina też zaczęła je dostrzegać, poszło jej coraz lepiej.
– Ale z ciebie zuch – pochwaliła ciocia Zosia, widząc kosz pełen grzybów. – Zupę ugotuję, a wam z matką nasuszę. Zimą będziecie jeść i wspominać lato.
A pod oknem znowu rozległo się gwizdnięcie.
– Biegnij. Narzeczony pewnie na kąpiel cię woła.
Nina spłonęła rumieńcem i poszła po kostium.
Tak minął im cały miesiąc – chodzili do lasu, nad rzekę, do sklepu. Nina zakochała się od pierwszego wejrzenia. Na jego widok serce zamierało w piersi. Od przypadkowego dotknięcia drżała jak osika. Nocami o nim marzyła, śpieszyła poranek, by znów go zobaczyć.
Niespodziewanie minął sierpień, przyjechała matka.Nina przycisnęła list do serca i uśmiechnęła się przez łzy, bo wiedziała już, iż prawdziwa miłość wróciła po latach, a teraz mieli przed sobą całe życie – razem.