Na skraju małego miasteczka w Wielkopolsce była stara uliczka, o której czas zdawał się zapominać. Drogę dziurawiły koleiny, autobusy jeździły raz na ruski rok, a sąsiadów można było policzyć na palcach jednej ręki. Jednak ostatnio coś się zmieniło – zaczęli tu ściągać mieszkańcy miasta, zmęczeni betonową dżunglą. Dom po domu przechodził w nowe ręce – jedni remontowali, inni burzyli do fundamentów, by postawić przestronne rezydencje.
Seweryn i Halina też postanowili się przeprowadzić. Stary domek w głębi uliczki nie kosztował majątku, a mieszkanie w Poznaniu zostawili córce. Dom odnowili, podwórko wyłożyli kostką, a choćby założyli rabatkę – dokładnie tak, jak marzyli. Zięć przywiózł z leśnej szkółki małą jodełkę. Posadzili ją przy płocie, tak by była widoczna z ulicy.
Na początku drzewko marniało, jakby nie chciało się przyjąć. Ale Halina i Seweryn nie poddawali się – nawozili, podlewali, rozmawiali z nią jak z żywą istotą. I pewnego dnia jodełka ruszyła w górę. Nie szybko, ale stanowczo. Pierwszą zimę udekorowali bombkami, dzieci i wnuki zrobiły zdjęcia – i tak co roku, na Boże Narodzenie, jodełka świeciła się kolorowymi lampkami, a wokół niej rozbrzmiewał śmiech i gwar rodzinny.
Dwa lata później była już naprawdę piękna – zielona, smukła, o miękkich igłach. Latem wokół rozkwitła trawa, a małżonkowie planowali już postawić ławkę, by wieczorami odpoczywać w cieniu. Pewnego ranka Halina wyszła na podwórko – i zastygła. Jodełka zniknęła. Został tylko pień. A nieopodal, przy śmietniku, leżało porzucone ciało ich ukochanego drzewka.
Szok. Histeria. Rozpacz. Kto mógł zrobić coś takiego – latem, nie w święta?
Seweryn, zaciskając pięści, poszedł do sąsiadki z naprzeciwka – Marii Władysławy. Ta od dawna zerkała na nich z irytacją. Jej dom był stary, odziedziczony po rodzicach, ale zadbany. Sama, wdowa, rzadko widywała syna. Nowi sąsiedzi byli dla niej jak drzazga w oku.
— Po co tak bestialsko, Maria Władysławo? — zapytał Seweryn bez agresji, ale z goryczą.
— No, ładnie wam się urządziło! — odcięła się szorstko. — Dwa samochody! Podwórko jak salony! A ta wasza jodełka to mi aż w oczy kole. A te wnuki wrzeszczą, biegają, spokoju nie ma.
— Ale to był świąteczny czas… Ozdoby… Rodzina… — próbował się tłumaczyć.
— A ja latem mam się zamykać, jak wasze bachory pod oknami się drą?
Odwrócił się bez słowa. W domu opowiedział żonie. Halina długo milczała, w końcu otarła łzy i powiedziała:
— Zazdrość. Inaczej tego nie wytłumaczysz.
— Zazdrość to trucizna. Przecież my też jesteśmy emerytami. Tylko lubimy ładnie żyć. Dla siebie i dla wnuków.
Tydzień później zięć znów przyjechał i przywiózł dwie jodełki – niewysokie, ale puszyste, z korzeniami. Małżonkowie posadzili jedną przy furtce, a drugą Seweryn wziął i poszedł… znów do Marii Władysławy. Chciał się pogodzić, by choć trochę zmiękczyło się jej serce.
— Nie potrzebuję waszej jałmużny! — warknęła. — Sadźcie u siebie, ja mam swoje.
Gdy już się odwracał, zza płotu wyjrzała starsza sąsiadka – ciocia Wanda, koło osiemdziesiątki, mieszkająca dwa domy dalej.
— Jodełkę rozdajesz? Wezmę, synku. Niech rośnie.
— A wam po co, Wandziu? Przecież jesteście sami…
— Niech rośnie. Może po mnie dom trafi w dobre ręce, a nowy gospodarz będzie miał jodełkę przy furtce – i mnie wspomni.
Sewerynowi ściśnęło się w gardle. Z Haliną posadzili jodełkę dla cioci Wandy, wytłumaczyli, jak ją pielęgnować, obiecali pomagać. Potem Halina upiekła pierogi – chciała jeszcze raz spróbować dogadać się z Marią Władysławą, zanieść jej poczęstunek.
Ale Seweryn powstrzymał ją:
— Nie warto. Powie, iż zatrute. Lepiej powiem, iż założyliśmy kamery. Teraz każdy centymetr posesji jest nagrywany.
I rzeczywiście – monitoring już działał. Seweryn podszedł do sąsiadki i, bez groźby, ale stanowczo, oznajmił:
— Kamery są. jeżeli jeszcze coś się wydarzy – policja. To już wandalizm, jest paragraf.
Nie odpowiedziała. Tylko oczy jej latały.
Od tam pąd ani śmieci pod płotem, ani złośliwych uwag za plecami. Spokój wrócił. A jodełka… Nowa jodełka rosła. A ta stara – została w pamięci. Jak symbol dobroci, prostoty – i tej zazdrości, która ludzkie serca zamienia w kamień.