Weekendowa wizyta w klinice: szczepienie dla psa.

4 godzin temu

W weekend wybrałam się do kliniki weterynaryjnej, aby zaszczepić swojego psa. Zajęłam miejsce w kolejce. Starszy pan, nieco zaniedbany, ale schludny, wydał mi się znajomy. Przyjrzałam się – to sąsiad, Jan Kowalski. Staruszek krzątał się nerwowo, wołając lekarza. Podeszłam.

– Co się stało?
– Psa potrącił samochód, znalazłem go na ulicy. Pilnie potrzebny chirurg.
– Ojcze, a czy starczy wam pieniędzy?
– Nie wiem, córeczko.

Kowalski zaczął przeszukiwać kieszenie. Zebrał około 900 złotych. Uśmiechnął się z ulgą.
– Powinno wystarczyć. Ostatnio coś tam rozładowałem, trafiła się okazja.
Pies, wyglądający na charta, żałośnie skomlał. Westchnęłam. Po jego stanie było widać, iż ma złamane łapy – 10 000 złotych minimum. Elegancki mężczyzna, trzymający na rękach kosztownego bengala, spojrzał na nas.

– Córeczko, no nie mogłem przecież zostawić tego biedaka – westchnął Kowalski. – Krzyczał tam na drodze, a samochody mkną, nikt się nie zatrzymuje. A tu żywa dusza cierpi. Zadzwonię do żony, do Heleny, ma jeszcze z 300 złotych, przyniesie, na wszelki wypadek.

Mężczyzna z bengalem odciągnął mnie na bok.
– Zna go pani?
– Mieszka w sąsiedztwie. Miał kiedyś trójnogą sukę. Żyła 15 lat, owczarek. Podobno też go znalazł, a właściciele się go wyparli.
– Rozumiem – odpowiedział mężczyzna z bengalem i podszedł do recepcji.

– Proszę wezwać chirurga i przyjąć tego staruszka z potrąconym psem. Wystawcie rachunek, ja zapłacę, a od niego weźcie jego pieniądze. Tylko nie mówcie mu, ile to kosztuje.

Chirurg pojawił się szybko. Rachunek wyszedł na około 17 000 złotych – 900 od Kowalskiego, reszta od mężczyzny z bengalem, Krzysztofa Nowaka. Zrobiłam psu zastrzyk i wróciłam do domu. Kowalski czekał pod salą operacyjną.

Minęło trochę czasu, a oto chart zaczął się pojawiać u nas w okolicy, zawsze w towarzystwie Kowalskiego lub jego żony Heleny. Trochę utykał.

– Dzień dobry, Janie Kowalski.
– Witaj, córeczko.
– Widzę, iż pies został z wami.

– Tak, syn odnalazł właścicieli. Ale stwierdzili, iż na wystawy się już nie nadaje. Nie chcieli go. No cóż, jakoś się wyżywi. Syn kupił mu specjalną karmę i witaminy. A ja znalazłem dorywczą robotę – portiera płacą 12 000. Jakoś to będzie. Nazwaliśmy go Błysk.

Po dwóch miesiącach znów znalazłam się w tej samej klinice. Mój stary kot, Mruczek, źle się czuł. Czekaliśmy w kolejce, aż nagle – oto Kowalski! Trzymał na rękach kociaka, tak okropnie pokiereszowanego i oblepionego smołą, iż aż trudno było patrzeć. Liczył drobne z kieszeni. Widać było, iż mało uzbierał. Był przygnębiony.

– Odebrałem go nastolatkom. Bestie przeklęte, pocięli, wrzątkiem polali. Obrzydlistwo.
– Tylko brakuje tego z bengalem – pomyślałam.

Drzwi się otworzyły i wszedł Krzysztof Nowak ze swoim Brylantem. Spojrzał na Kowalskiego, który wciąż przeliczał grosze, podczas gdy z kociaka kapała krew i smoła.

– No to karma! – zawołał Krzysztof Nowak i ruszył w stronę recepcji.
– Przyjąć dziadka z kotem, ja zapłacę – powiedział.

Kot trafił na operację, Mruczka zbadał lekarz, a Krzysztof Nowak zapłacił za wszystko, kupił potrzebne rzeczy i wyszedł. Kowalski zatrzymał kotka, nazwał go Kapsel.

Nadeszła wiosna. Poszłam kupić środki przeciw kleszczom dla naszych zwierzaków. W drzwiach spotykamy Krzysztofa Nowaka. Zamieniliśmy uprzejmości.
– Tylko Kowalskiego z jakimś zwierzakiem brakuje – zaśmiał się Krzysztof.
– Zaraz się zjawi – uśmiechnęłam się.

Drzwi się otworzyły. Wszedł Kowalski, coś owiniętego w kurtce, a z nim żona Helena.
– Co tym razem? – spytałam.

– O, Helenka odbiła ptaka ulicznym kotom. Trochę go poturbowały. Ale fajny ptaszek – wyjaśnił Kowalski i wyciągnął spod przemokniętej kurtki… papugę arę.

Usiadłam na krześle. Krzysztof Nowak zaczął grzebać w portfelu.
– Papuga jest ewidentnie domowa – powiedziałam. – Pewnie ma imię. interesujące jakie? Może Ksawery?

Ptak podniósł potarganą głowę, spojrzał na mnie i wrzasnął:
– Karma! Karma!

– Karma… – westchnął Krzysztof Nowak, wyjął portfel i ruszył do recepcji. Kowalski podrapał się po głowie i zadowolony się uśmiechnął.
– No to teraz, jak coś znajdę, będę tu przynosić. Tu tanio…

Krzysztof Nowak postanowił nie zmieniać kliniki i zostawił tam swoją wizytówkę.
– jeżeli przyjdzie ten starszy pan, Jan Kowalski, z jakimś zwierzęciem, proszę dzwonić. Wszystko opłacę.

No cóż… karma.

Autor: Ewa Kowalczyk.

Idź do oryginalnego materiału