Ubogi Kociak

8 godzin temu

No więc, sprawa wyglądała tak. Wybraliśmy się w odwiedziny do teściowej. Tak, tej samej, która mieszkała w maleńkiej wiosce, w domku na samym końcu świata, a za nim – las, rzeczka, jezioro i raj dla wędkarzy. Świeże powietrze, ptaszki, grzybobranie i jagody. Prawdziwy raj dla moich dwóch owczarków. Które, nawiasem mówiąc, żona wbrew wszystkim moim protestom i mądrym wyjaśnieniom uparła się przygarnąć. No bo jak tu trzymać dwa takie psy w trzypokojowym mieszkaniu na piątym piętrze?

Mówiąc krótko – postawili mnie przed faktem dokonanym i obiecali. A obietnica była prosta: żona i córka zajmą się spacerami z psami.

Ha.

Uwierzyliście?

Ja nie – i słusznie. To ja je wyprowadzałem, ja je karmiłem i ja sprzątałem po nich. Ot, taki los.

Dlatego wyjazd na wieś, czyli do domku teściowej, traktowałem jak urlop. Który, oczywiście, samoczynnie przekształcił się w remonty, prace w ogrodzie i dźwiganie rzeczy, aż padłem jak mucha. O wędkowaniu czy grzybach mogłem tylko pomarzyć.

Jedynymi, którym było dobrze, były nasze owczarki. Wolność! Biegały, gdzie chciały, robiły, co chciały – a ja patrzyłem na nie z zazdrością.

Ale drugiego dnia… przyprowadziły do domu… kota.

Starego, czarno-białego, brudnego, z pchłami i wyglądem, który wołał o pomstę do nieba. Psy stały w korytarzu i żałośnie skomlały, a kot, siedząc przed nimi, udawał pokornego grzesznika. Teściowa, żona i córka – które, oczywiście, nie specjalnie przejmowały się pracą w ogrodzie (bo to była moja domena) – ryczały z rozczulenia, wymachując rękami i zachwycając się „szlachetnością” naszych psów.

Kota przyjęto z otwartymi ramionami. Wykąpano, osuszono, nakarmiono, obsypano pieszczotami, a potem… zajął moje ulubione krzesło. Dla mnie została drewniana ławka.

Nazwano go „Biedny Kotek”.

Ale ja widziałem po jego spojrzeniu i minie, iż „Biedny Kotek” to w rzeczywistości „Bandzior z Mokotowa”.

Przez te dwa tygodnie, kiedy ja harowałem jak wół, ta bestia zachowywała się jak anioł. Bawił się z kobietami i psami, zdobywając ich miłość i szacunek.

Miałem nadzieję, iż uda się go zostawić pod opieką teściowej, ale po emocjonalnej walce (w której wygrała córka) babcia spakowała kotu smakołyki, ucałowała go w nos i… pojechał z nami do domu.

No i wtedy pokazał, na co go stać.

Najpierw pokazał dwóm dorodnym owczarkom, kto tu rządzi. Starcie skończyło się podrapanymi nosami i głębokim zrozumieniem, iż popełniły życiowy błąd.

Żona i córka uwielbiały Biednego Kotka. Widać koty mają lepszy dostęp do kobiecego serca niż ja.

Teraz spacery wyglądały tak: ja na smyczy z dwoma owczarkami, a kot – luzem. Jedyna zaleta? Psy szły jak w zegarku, równo, bojąc się choćby spojrzeć w stronę Biednego Kotka, który paradował z dumnie uniesionym ogonem.

Sąsiedzi tylko się dziwili:
– Jak pan to zrobił, iż tak ładnie chodzą? Jak w wojsku!
Ja tylko ponuro się uśmiechałem. Biedny Kotek potrafiłby wytresować choćby misia.

Zwykle kładł się na środku trawnika, a my krążyliśmy wokół niego. Kot patrzył na nas wzrokiem surowego przełożonego, a psy – na mnie z niemym błaganiem.

Aż tu pewnego dnia pojawił się nowy lokator – gość z dwoma pitbullami. Bez kagańca, bez smyczy, pewny siebie. Najpierw przepędził wszystkie koty z osiedla, potem pozamykał psy w domu, więc gdy my wyszliśmy, cały plac był pusty.

Zobaczyli moje owczarki i kota. Pewnie pomyśleli: łatwy łup. Ich właściciel choćby zaczął nagrywać telefonem.

Pitbule rzuciły się w naszą stronę. Najpierw wybrały psy – myśleli, iż te nie uciekną na smyczach. Mnie i kota zostawili na deser.

Błąd.

Gdy psy zobaczyły nadciągające pitbule, szarpnęły smyczami tak mocno, iż walnąłem na ziemię. Zamknąłem oczy, przygotowując się na najgorsze.

Ale Biedny Kotek nie miał zamiaru czekać. W ułamku sekundy przemienił się z leniwego obserwatora w furyę. Dźwięk, jaki wydał, skacząc pierwszemu pitbullowi na mordę, mógłby konkurować z syreną strażacką.

W ciągu kilku sekund pierwszy pitbull miał pysk w strzępach, a drugi – podkulony ogon i wył jak opętany, uciekając do właściciela. A ten przez cały czas nagrywał, pewnie nie wierząc własnym oczom.

Od tamtej pory pitbule chodzą tylko w kagańcach i na smyczy. I tylko wtedy, gdy MY nie wychodzimy. Bo jeżeli natkną się na Biednego Kotka – z piskiem chowają się za pana i drżą jak galareta.

Owczarki teraz liżą swojego wybawcę i nie wchodzą mu w drogę. I ja, szczerze mówiąc, też go doceniam. Gdy żony i córki nie ma, przynoszę dwa piwa i solone rybki. Piwo piję sam, rybki dzielę się z kotem. Psy tylko patrzą w milczeniu – bo są mądre.

Czasem kot przychodzi, żebym go pogłaskał. Ale w jego oczach widać coś… jakby duszę starego wojownika, który nawyrabiał za życia i teraz został zesłany w kocim ciele.

Wkrótce znów jedziemy do teściowej. Znów będę harował zamiast odpoczywać. I dręczy mnie jedna myśl…

A co, jeżeli psy znowu coś mi przyprowadzą? Jakąś kotkę, liska…?

Westchnąłem ciężko i spojrzałem na swoją czworonożną ferajnę. I zrozumiałem jedno – bez nich moje życie byłoby sto razy nudniejsze.

No właśnie. A wy jak myślicie?

Idź do oryginalnego materiału