**Skarb w ogrodzie: rodzinna opowieść z Kłodzka**
Halina Kowalska skończyła sprzątać w domu. Czas było nakryć do stołu. Wczoraj ugotowała aromatyczny rosół jarzynowy – palce lizać! Nagle z zewnątrz dobiegł głośny krzyk. Kobieta o mało nie upuściła chochli, serce podskoczyło jej z zaskoczenia.
— Babciu! Dziadku! Coś znalazłem, chodźcie szybko! — wołał ich wnuk Kacper.
Halina i Jan Kowalscy pospiesznie wyszli na podwórko.
— Dziadku, patrz! — Kacper trzymał coś w dłoni, promieniejąc z zachwytu.
Lecz Halinę uderzyło coś innego.
— Kacperek, kiedy zdążyłeś przekopać grządki? — wykrzyknęła, patrząc na równo zaorane zagony.
— Starałem się — odpowiedział dumnie chłopiec. — Ale zobaczcie, co znalazłem!
Jan spojrzał na przedmiot w ręku wnuka i zastygł, nie wierząc własnym oczom.
***
Wcześniej tego ranka Halina rozmawiała przez telefon z córką. Odłożywszy słuchawkę, krzyknęła do męża:
— Jasiu, przywożą do nas wnuka!
Jan oderwał wzrok od laptopa, gdzie układał pasjansa, i zdziwiony zapytał:
— Którego?
Mieli trójkę wnuków. Najstarszy, Piotr, miał już dwadzieścia lat i skończył technikum. Wnuczka Kinga właśnie ukończyła liceum i szykowała się na psychologię. Rodzice nie mogli się jej nachwalić — ambitna, wiecznie zajęta nauką. Ta na pewno nie przyjedzie.
— No któregóżby, Jasiu?! — obruszyła się Halina. — Kto u nas leniuch i leń? Starszych wychowaliśmy porządnie, gdy mieliśmy siły. A najmłodszy, nasz Kacperek, to zupełna żyła! Piątą klasę skończył z trzema trójkami, wstyd! A ty tylko w karty grasz, niby-dziadek!
— Co ja poradzę? Każdy jest kowalem swojego losu! — burknął Jan, powtarzając ulubione powiedzenie.
— Owszem, ale nie do końca. Jak przyjedzie, zobaczymy, jaki z niego kowal! — zdecydowała Halina.
— Na darmo się zgodziłaś — mruknął dziadek. — Rozpuszczony, nieposłuszny. Najmłodszy, więc rozpieszczali. Co on tu będzie robił? W telefon się będzie gapił, a ty mu gotować? W tym wieku mają apetyt, sam wiesz jaki…
Jan z wyraźną niechęcią zamknął laptopa.
— Pójdę twoje grządki kopać, ot co!
— Oj, też mi, grządki! — zaśmiała się Halina. — Trzy skrawki ziemi pod pietruszkę i marchewkę. I czemu to *moje* grządki? Wnuk nasz wspólny, i kłopoty wspólne!
— Nic nie zapomniałem! — naburmuszył się Jan. — To ty zapomniałaś, jaka sama byłaś w jego wieku. Z nim choćby rodzice nie dają rady, a my tym bardziej!
— Telefon mu, nawiasem mówiąc, zabrali — dodała Halina.
— No to koniec świata! — dziadek ostatecznie się zirytował i wyszedł na podwórko.
Halina zabrała się za gotowanie obiadu. Nagle drzwi wejściowe z hukiem się otworzyły — wrócił mąż.
— Co tak wcześnie? — poderwała się, wrzucając pokrojone warzywa do bulionu.
— Deszcz lunął, Halo! Choć w okno wyjrzyj! — Jan wyraźnie się ucieszył, iż plecy bolą, a kopać w deszczu nie trzeba. — Wszystko w sklepie kupimy.
— Jak twoja matka mawiała: *Dla lenia i deszcz dobry* — uśmiechnęła się Halina.
— To kto tu leniem? — oburzył się Jan. — Mnie wpisałaś w lenie? No ty mnie pogięłaś!
— Idź już, nie marudź! Weź z komórki kołdrę i poduszkę, wnuk zaraz przyjedzie!
— Siedziałby Kacper w domu z rodzicami, też mi wymyślili — Jan warczał cały wieczór. — Koniec spokoju, narzucili nam próbę na starość! Swoje już odrobiliśmy!
Nazajutrz pod ich dom w Kłodzku podjechał samochód. Wysiadł Kacper — pochmurny, z niezadowoloną miną. Babci i dziadkowi jednak się uśmiechnął, ale natychmiast znów się zasępił:
— No i co ja tu będę robił?
— Właśnie, iż nic, też tak uważam — mruknął pod nosem Jan.
Lecz Kacper usłyszał:
— Dziadek, nie cieszysz się, iż jestem?
— A z czego? Mina jak u kisiela, pożytku zero, same kłopoty!
Chłopiec odwrócił się do matki:
— Mamo, słyszałaś, co dziadek powiedział?
Ale jego matka, Agnieszka, przerwała:
— Tato, mamo, nie przejmujcie się, on wiecznie marudzi, wiek taki. No to ja jadę, odbiorę Kacpra później, wtedy pogadamy. Mamo, masz jego telefon, jak będzie nie do wytrzymania — oddaj. I nie martw się, trzeba mu sto razy powtarzać. Wszystkie teraz takie dziwne — szepnęła i odjechała.
— Nikomu nie jesteśmy potrzebni! — mamrotał Jan. — Zrzuciła chłopaka i uciekła.
— Oni zawsze tacy, wiecznie nie mają czasu — westchnął Kacper, zarzucił plecak na ramię i powlókł się do domu.
— Jasiu, może dziś jednak przekopiesz grządkę? — poprosiła Halina. — Bo nic nie posadzę.
— Halo, daj już spokój z tą grządką! Plecy mnie bolą, chcesz, żebym się rozłożył? Drugiego skarbu tam nie znajdziesz. Niech wnuk to zrobi, młody, siły ma dość! — burknął Jan.
— Jaki skarb, dziadku? — Kacper natychmiast wyjrzał z pokoju.
— A mówią, iż nic nie słyszysz? — zdziwiła się babcia. — No, było tak, dziadek kiedyś kopał i znalazł starą szkatułkę.
— I co tam było?
— Ciekawe? Później pokażę.
— Babciu, a gdzie mam kopać? I tak nudzę się — nagle zaproponował Kacper.
— Idź, łopata w szopie, trzy grządki za domem, kop, którą chcesz — skinęła Halina.
Kacpera jakby wiatr porwał.
— Pobiegł szukać skarbu — uśmiechnęła się. — Może mu coś podrzucimy?
— Mam czas! Dwa razy kopnie i rzuci, leń jak był! — machnął ręką Jan.
— No tak, mądry po szkodzie — pokiwała głową Halina.
Kacper grzebał w ziemi ponad godzinę. Urażony, iż go wytykają, Jan poszedł do szopy porządkować. Halina posprzątała w domu i zaczęKacper wrócił z ogrodu z błyszczącymi oczami, trzymając w dłoniach starą, zakurzoną monetę — pierwszy prawdziwy skarb, który na zawsze odmienił jego wakacje u babci i dziadka.