Serce pełne kotów: spotkanie, które zmieniło wszystko

13 godzin temu

**Serce pełne kotów: spotkanie, które zmieniło wszystko**

Aneta rzadko zaglądała do rodzinnej wsi nad Wisłą, godzinę drogi od Warszawy. Po szkole wyjechała do miasta, a powroty stały się tak rzadkie, iż można je było policzyć na palcach. Zawsze znalazł się powód, by nie przyjeżdżać. Ostatnio była tu tylko na pogrzebie rodziców i urodzinach młodszej siostry Basi, która została w rodzinnym domu. Telefonowe rozmowy z siostrą budziły w Anetcie nostalgię za młodością, za beztroskimi dniami. Tego lata postanowiła się przemóc — dzieci i wnuki rozjechały się, a jej, samotnej emerytce, zechciało się odetchnąć powietrzem dzieciństwa, przejść boso po miękkiej trawie, choć na krótko zamieszkać w znanych ścianach.

Basia od dawna namawiała siostrę, żeby przyjechała, oderwała się od miasta. Lato było obfite w jagody, a niedługo zaczną się grzyby — trzeba zrobić zapasy na zimę! Będzie czym częstować gości i samemu rozkoszować się smakiem rodzinnych stron. Domy we wsi stały mocno, ulicę zabudowano dwurodzinnymi ceglanymi domkami — pamiątką po czasach, gdy miejscowy PGR kwitł. Przewodniczący, frontowiec i bohater, uczynił wieś wzorową: postawił dom kultury, przychodnię, szkołę — najlepszą w okolicy. Do dziś wspominano go z ciepłem.

Aneta szła wolno ulicą. W jednej ręce niosła stary walizkę, przez ramię miała przerzucony płaszcz. Miejscowi witają się, a ona odpowiadała, choć twarzy nie rozpoznawała. Jej też chyba nikt nie pamiętał, ale na wsi taki zwyczaj — nie zostawiać obcego bez uwagi.

— Anka! To ty?! — rozległo się nagle koło sklepu.

Aneta postawiła walizkę i przyjrzała się kobiecie.

— Ewcia! Kowalska! — Uśmiechnęła się radośnie, rozpoznając przyjaciółkę z dzieciństwa.

— Patrzę, a to chyba ty? — zaterkotała Ewa. — Od razu cię zauważyłam, jeszcze przy początku ulicy! Na długo do nas?

— Zobaczymy — odparła wymijająco Aneta, wzruszając ramionami.

— Oj, u nas się dzieje! Wpadnij, pogadamy! — Ewa promieniała, zarażając radością.

— Ciebie to nigdy nie przerachujesz! — zaśmiała się Aneta, chwytając jej nastrój.

Ze sklepu wyszedł starszy mężczyzna z małą siatką. Gdy mijał je, lekko się ukłonił. Aneta odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechem. “Koszula czysta, ale pognieciona, broda i wąsy siwe, starannie przystrzyżone — pomyślała. — Widocznie niedawno został sam.”

— Kto to? — spytała Ewę, gdy mężczyzna odszedł.

— To Jan, był u nas weterynarzem — machnęła ręką przyjaciółka. — Dobry człowiek, ale jak przeszedł na emeryturę, to chyba mu się trochę poprzewracało. Żona go zostawiła, wyjechała do miasta. A on żyje z kotami, całą emeryturę na nie wydaje. Zbiera bezdomne, chore, pokaleczone. Le je, choćby operuje, mówią!

Po tygodniu Aneta spotkała Jana w tym samym sklepie. Kupowała mąkę na pierogi, ale pięciokilogramowy worek okazał się nieoczekiwanie ciężki. Postawiła go na ławce, żeby odpocząć.

— Pomogę — odezwał się cichy głos. Jan stał obok. — Idziemy w tę samą stronę. Niech pani niesie moją siatkę z pieluchami, a ja zabiorę worek.

— Pieluchy? — zdziwiła się Aneta. — Panu są potrzebne?

— Nie mnie — zawstydził się Jan. — To dla Mruczka, mojego kota. Ma uszkodzony kręgosłup, nie może chodzić, tylko się czołga. Rozumie pani, jak mu, dumnemu, wstyd być brudnym? Dlatego muszę…

— No proszę! — zdumiała się Aneta. — A dużo ich pan ma?

— Ze schorzeniami kręgosłupa? Tylko Mruczek. Jeszcze dwóch trójłapych, jeden bez oka, jeden bez ogona. Niech się pani nie śmieje! Ogon dla kota to jak ręka — do równowagi i urody!

— Same panu o tym opowiedziały? — uśmiechnęła się Aneta, nie mogąc się powstrzymać.

Jan się zasępił, biorąc jej śmiech za drwinę.

— Przepraszam, Janie — pospieszyła się. — Mówi pan o ich uczuciach tak pewnie, jakby z panem rozmawiały. A tak w ogóle, proszę mi mówić Aneta.

— No właśnie, Aneto, nie uwierzy pani, ile mogą powiedzieć! — ożywił się. — Ich mordki wszystko pokazują: radość, urazę, miłość.

— Dlaczego akurat koty? Był pan weterynarzem, pracował pan ze wszystkimi zwierzętami. Nie ma mądrzejszych, pożyteczniejszych?

— Nie — odpowiedział stanowczo, potrząsając głową. — Koty są bardziej ludzkie niż ludzie.

— Mogę odwiedzić pańskich podopiecznych? — uśmiechnęła się Aneta.

— Będziemy czekać — odparł, kładąc dłoń na sercu.

Tego samego wieczoru Aneta, zabrawszy słoik świeżo ugotowanego wiśniowego dżemu, poszła do Jana. Basia wcisnęła jej paczuszkę z gorącymi pierożkami:

— Jan uwielbia moje pierożki, mówi, iż lepszych nie jadł!

— Bywał u was? — zdziwiła się Aneta.

— On gości w każdym domu! Krowę zaszczepić, prosiaka wyleczyć — nikomu nie odmawia. Dusza człowiek! Choć śmieją się z jego kotów, to szanują.

Dom Jana stał na końcu ulicy. Mocny, ale ogród zarósł trawą — widocznie gospodarz nie miał dla niego czasu. Za to podwórko było zadbane: solidne budynki, gdaczące kury, sterta drewna na dwie zimy. Samochód pod warstwą kurzu sugerował, iż Jan rzadko jeździ.

Na ganku wygrzewały się koty — trzy czy cztery? Jeden, zobaczywszy Anetę, wślizgnął się do domu, reszta patrzyła czujnie. Aneta zastygła, ale drzwi się otworzyły i Jan, uśmiechnięty, wyszedł:

— Myślałem, iż nie przyjdzie pani! A tu Murka przybiegła, popiskiwa — gościa witaj! — Spod nóg wyglądała ta sama kotka. — Proszę wejść, napijemy się herbaty.

Jan z apetytem jadł pierożki, chwalił dżem, częstował Anetę cukierkami i ciastkami. Podczas picia herbaty obserwowało ich kilkanaście kotów, rozłożonych na półkach wzdłuż ścian. Ku zdumieniu Anety nie było żadnych kociąt, aAneta wzięła Mruczka na ręce, a kot przytulił się do niej, jakby znał ją od zawsze, i w tej chwili zrozumiała, co Jan miał na myśli.

Idź do oryginalnego materiału