Serca pełne kotów: spotkanie, które zmieniło wszystko

5 godzin temu

Serce pełne kotów: spotkanie, które wszystko zmieniło

Aneta rzadko zaglądała do rodzinnej wsi nad Wisłą, godzinę drogi od Kielc. Po szkole wyjechała do miasta, a powroty były tak rzadkie, iż można je było policzyć na palcach jednej ręki. Życie zawsze podsuwało wymówki, by nie przyjeżdżać. Ostatnio była tu na pogrzebie rodziców i na urodzinach młodszej siostry, Bronisławy, która została w rodzinnym domu. Telefony z Bronią budziły w Anetcie nostalgię za beztroską młodością. Tego lata postanowiła: dzieci i wnuki się rozjechały, a jej, samotnej emerytce, zechciało się odetchnąć powietrzem dzieciństwa, pochodzić boso po miękkiej trawie, pomieszkać w znanych ścianach, choćby na chwilę.

Bronia od dawna namawiała siostrę, by przyjechała odpocząć. Lato było pełne jagód, a niedługo miały pójść grzyby — trzeba było zbierać, nie leniuchować! Będzie czym częstować gości i sama będzie się rozkoszować, wspominając rodzinne strony. Domy we wsi stały mocne, ulica zabudowana ceglanymi bliźniakami — pamiątka czasów, gdy PGR-y kwitły. Dyrektor, frontowiec i bohater, uczynił wieś wzorową: postawił dom kultury, ośrodek zdrowia, szkołę — najlepszą w okolicy. Do dziś wspominano go z ciepłem.

Aneta szła powoli ulicą. W jednej ręce niosła starą walizkę, przez drugą przewiesiła płaszcz. Miejscowi pozdrawiali ją, a ona odpowiadała, choć twarzy nie rozpoznawała. Najwyraźniej jej też nikt nie pamiętał, ale na wsi tak się witano — obcego nie można zostawić bez słowa.

— Anka! To ty?! — rozległo się nagle koło sklepu.

Aneta postawiła walizkę i przyjrzała się kobiecie.

— Wiesia! Kowalska! — Rozpromieniła się, rozpoznając przyjaciółkę z dzieciństwa.

— Patrzę — ty, nie ty? — zaczęła gadać Wiesława. — Od razu cię zauważyłam, jeszcze na początku ulicy! Na długo do nas?

— Zobaczymy — odpowiedziała wymijająco Aneta, wzruszając ramionami.

— Ojej, u nas tyle nowości! Wpadnij, pogadamy! — Wiesia promieniała, zarażając radością.

— Ciebie to nigdy nie przerobisz! — zaśmiała się Aneta, łapiąc jej nastrój.

Ze sklepu wyszedł starszy mężczyzna z małą siatką. Przechodząc, lekko się obu ukłonił. Aneta odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechem. „Koszula czysta, ale pognieciona, broda i wąsy siwe, starannie przystrzyżone — pomyślała. — Wygląda, iż niedawno został sam.”

— Kto to? — spytała Wiesi, gdy mężczyzna odszedł.

— To Jan, był naszym weterynarzem — machnęła ręką przyjaciółka. — Dobry człowiek, ale jak przeszedł na emeryturę, to chyba mu odbiło. Żona go zostawiła, wyjechała do miasta. A on żyje z kotami, całą emeryturę na nie wydaje. Zbiera bezdomne, chore, pokiereszowane. Leczy je, podobno choćby operacje robi!

Tydzień później Aneta spotkała Jana w tym samym sklepie. Kupowała mąkę na pierogi, ale pięciokilogramowy worek okazał się nieoczekiwanie ciężki. Postawiła go na ławce, by odpocząć.

— Pomogę — rozległ się cichy głos. Jan stał obok. — Idziemy w tę samą stronę. Niech pani niesie moją siatkę z pampersami, a ja wezmę pani worek.

— Pampersy? — zdziwiła się Aneta. — Panu do czego?

— Nie mnie — zawstydził się Jan. — To dla Mruczka, mojego kocura. Ma uszkodzony kręgosłup, nie chodzi, tylko się czołga. Pani rozumie, jak mu, dumnemu, wstyd być brudnym? Więc trzeba…

— No proszę! — zdumiała się Aneta. — I dużo ma pan takich?

— Kręgowców? Tylko Mruczek. pozostało dwoje trójnożnych, jeden bez oka, jeden bez ogona. Niech się pani nie śmieje! Ogon dla kota to jak łapa — do równowagi i urody!

— Same panu o tym opowiedziały? — uśmiechnęła się Aneta, nie wytrzymując.

Jan się zmarszczył, biorąc jej śmiech za kpinę.

— Przepraszam, Janie — pospieszyła się. — Mówi pan o ich uczuciach tak, jakby z panem rozmawiały. A tak w ogóle, proszę mi mówić Aneta.

— Ano, Aneto, nie uwierzy pani, ile one potrafią powiedzieć! — ożywił się. — Ich mordki wszystko zdradzają: radość, urazę, miłość.

— Czemu akurat koty? Był pan weterynarzem, pracował pan ze wszystkimi zwierzętami. Nie ma mądrzejszych, pożyteczniejszych?

— Nie — potrząsnął zdecydowanie głową. — Koty są bardziej ludzkie niż ludzie.

— Mogę odwiedzić pana podopiecznych? — uśmiechnęła się Aneta.

— Będziemy czekać — odparł, kładąc rękę na sercu.

Tego samego wieczoru Aneta, zabrawszy słoik świeżo ugotowanego wiśniowego dżemu, poszła do Jana. Bronia wcisnęła jej paczuszkę z gorącymi pierożkami:

— Jan uwielbia moje pierogi, mówi, iż lepszych nie jadł!

— Bywał u was? — zdziwiła się Aneta.

— A gdzie tam nie bywa! Krowę zaszczepić, prosiaka wyleczyć — nikomu nie odmówi. Człowiek-złota! Choć śmieją się z jego kotów, to szanują.

Dom Jana stał na końcu wsi. Solidny, ale ogród zarósł trawą — widać, gospodarz go nie potrzebował. Za to podwórko było w porządku: stodoły mocne, kury gdakały, stos drewna na dwie zimy. Samochód pod warstwą kurzu sugerował, iż Jan jeździ rzadko.

Na ganku wylegiwały się koty — trzy czy cztery? Jeden, zobaczywszy Anetę, wślizgnął się do domu, reszta patrzyła podejrzliwie. Aneta zastygła, ale drzwi się otworzyły i Jan, uśmiechnięty, wyszedł:

— Myślałem, iż pani nie przyjdzie! A tu Mruczyna przybiegła, miauczy — gościa witaj! — Zza nóg wyjrzał wspomniany kocur. — Proszę wejść, będziemy pić herbatę.

Jan z przyjemnością zajadał pierogi, chwalił dżem, częstował Anetę cukierkami i ciasteczkami. Przy herbacie przyglądało im się kilkanaście kotów, rozłożonych na półkach wzdłuż ścian. Ku zdziwieniu Anety, nie było żadnych kociąt, a zapachu, którego się obawiała, też nie.

— Sterylizuję je — wyjaśniAneta nie mogła zasnąć tej nocy, przewracając się z boku na bok, myśląc o Janie, jego cichym głosie, ciepłym uśmiechu i tych wszystkich kotach, które nagle wydały się jej najbardziej fascynującymi stworzeniami na świecie.

Idź do oryginalnego materiału