Letnia Chata
Rok temu Kowalscy kupili dom letniskowy. Gdy Piotr przekroczył pięćdziesiątkę, ogarnęła go nagła tęsknota za drugim domem za ogrodem, za ciszą. Wspominał dzieciństwo na wsi, zapach ziemi pod paznokciami.
Chatka była skromna, ale zadbana. Piotr przemalował drewniane ściany, naprawił płot, wymienił furtkę. Ziemi starczyło na kartofle i warzywa, ale sady były zaniedbane ledwie kilka drzew, krzaków brak, poza wąskim pasem malin.
„Nie martw się, kochanie, wszystko ogarniemy z czasem” zapewniał, wciągając rękawy.
Krystyna krzątała się między grządkami, przytakując jego planom.
Z jednej strony sąsiedzi byli mili, choć rzadko przyjeżdżali, dbali o swój kawałek ziemi. Ale po drugiej stronie ruina. Płot się wyginał, wszystko zarastało chwastami.
Te chwasty stały się przekleństwem Kowalskich przez całe lato.
„Piotr, to nie do zniesienia! To już nie chwasty, to inwazja!” Krystyna wskazywała na zielskę, które wdzierało się na ich stronę.
Piotr chwytał motykę i walczył zaciekle. Ale chwasty były niezniszczalne odrastały jak hydra.
„Krystyna, spójrz tylko, ich grusze w tym roku będą wyśmienite” mówił, wskazując na zarośnięty sąsiedzki ogród.
„A ta morela to prawdziwy skarb” dodawała Krystyna, podziwiając drzewo uginające się pod ciężarem owoców. Gałęzie zwisały już na ich stronę.
„Chciałbym chociaż raz tych właścicieli zobaczyć” wzdychał Piotr. „Może przyjadą na zbiory?”
Wiosną nie wytrzymał i podlał sąsiednie drzewa wężem szkoda było patrzeć, jak marnieją w upale.
Ale teraz te przeklęte chwasty nie dawały odetchnąć.
„Choć raz mogliby skosić!” narzekała Krystyna.
Gdy przyjechali następnym razem, morele były już dojrzałe. W tej okolicy uprawiali je wielu, ale na opuszczonej działce…
„Wystarczy. Wykoszę ich trawę” oświadczył Piotr. „Nie mogę patrzeć, jak to miejsce dusi się w zielsku.”
„Patrz, Piotr” Krystyna wskazała na gałęzie uginające się pod ciężarem owoców po ich stronie.
Piotr przyniósł drabinkę. „Zbierzmy przynajmniej te, zanim zgniją. I tak nikt się nie pojawia.”
„To jednak cudze” ostrzegała Krystyna.
„I tak się zmarnują” odparł, sięgając po najdojrzalsze owoce.
„To zbierzmy maliny dla wnuków” zaproponowała. „Skoro wykosiłeś trawę, to uczciwa wymiana.”
„Wygląda na to, iż możemy zebrać wszystko. To miejsce jak sierota nikt o nie nie dba.”
* * *
W pracy, podczas przerwy, Piotr przysłuchiwał się rozmowie kolegów. Kierowcy wymieniali się opowieściami.
„Ktoś mi się włamuje do ogrodu, gdy tylko odwrócę plecy. Dwa razy już otrząsali mi drzewa” żalił się Marek Nowak, który szykował się do emerytury.
Piotrowi spociły się dłonie. Przypomniał sobie, jak z żoną zbierali morele, a gruszki też obiecywały dobry zbiór.
„Gdzie masz tę działkę?” spytał, bojąc się odpowiedzi.
„Wspólnocie ogrodowej pod Łodzią.”
„A…” Piotr odetchnął. „Nasza jest wyżej.”
„U was zawsze wcześniej dojrzewa” przyznał Marek. „U mnie później, ale i tak podkradają. choćby ziemniaki wykopali! Już myślę o pułapce.”
„Pułapka to kłopot” ostrzegł jeden z mężczyzn. „Skończysz w kryminale.”
„A kradzież to już można?” oburzył się Marek.
* * *
W domu Piotra ogarnęły wspomnienia i wyrzuty sumienia. choćby jeżeli to nie był ogród kolegi, czuł się jak złodziej.
W dzieciństwie było inaczej. Biegało się po cudzych ogrodach, ale dla zabawy.
A tu sąsiedzi, których morele zebrali. I patrzyli łakomie na gruszki.
Oczywiście, Piotr posadził młode drzewka. Ale ta sąsiedzka morela… szkoda było ją marnować.
„Nikt nie przyjedzie” pocieszała Krystyna. „Skoro nie było ich cały rok, to i teraz się nie pojawią.”
„A ja czuję się jak złodziej.”
„Chcesz, żebym wyrzuciła morele? Połowę już dałam dzieciom” dodała wymijająco.
„Zostaw. Za późno.”
* * *
Latem Kowalscy pielęgnowali sąsiednią działkę, walcząc z chwastami. Obserwowali gruszki, czekając na właścicieli.
Gdy owoce w końcu spadły, Krystyna zebrała kilka w fartuch.
Jesienią, po uporządkowaniu swojego kawałka, spojrzeli na sąsiedni. choćby płot wyglądał na smutny, jakby prosił o naprawę.
Przy furtce wal







