Nowy etap życia

9 godzin temu

Nowy etap z Marcinem

Mam swój dom – przestronny, z ogrodem, w którym kwitną jabłonie, i z werandą, gdzie latem tak przyjemnie jest pić herbatę. Moje dzieci dawno już dorosły, mają swoje rodziny, swoje sprawy. Ja, Krystyna, zostałam sama, ale nie jestem samotna – od kilku lat obok mnie jest Marcin, człowiek, z którym chcę dzielić nie tylko wieczory, ale całe życie. Niedawno zdecydowaliśmy – dość zwlekania, czas się wprowadzić i zacząć żyć razem. Tym bardziej, iż jego syn Dawid właśnie przyprowadził do ich mieszkania narzeczoną, Olę, i wszyscy mamy otworzyć nowy rozdział. Denerwuję się, ale w sercu mam takie ciepło, jakbym znów miała trzynaście lat i życie dopiero się zaczynało.

Poznaliśmy się z Marcinem pięć lat temu na potańcówce dla tych „po pięćdziesiątce”. Przyszłam tam z koleżanką, bardziej z ciekawości, a on stał pod ścianą, w elewanej koszuli, i uśmiechał się jak chłopiec. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, a potem zaprosił mnie na kawę. Od tamtej pory już się nie rozstawaliśmy. Marcin jest wdowcem, sam wychował syna, pracował jako kierowca, teraz jest na emeryturze, ale ciągle majsterkuje w garażu albo coś naprawia w domu. Jest dobry, ma poczucie humoru, a przy nim czuję się żywa. Ale nigdy nie mieszkaliśmy razem – ja w swoim domu, on w swoim mieszkaniu, i obojgu nam tak było wygodnie. Aż do niedawna.

Wszystko się zmieniło, gdy Dawid, syn Marcina, oznajmił, iż się żeni. Ma dwadzieścia siedem lat, pracuje jako programista, a jego dziewczyna, Ola, sympatyczna, ale trochę nieśmiała, wprowadziła się do jego mieszkania. Marcin opowiedział mi o tym przy kolacji, śmiejąc się: „Krysia, wyobraź sobie, te gołąbki teraz gospodarują w mojej kawalerce! Ola już powiesiła nowe zasłony!” Uśmiechnęłam się, ale przez głowę przemknęła myśl – a gdzie będzie mieszkał Marcin? On, jakby czytając w moich myślach, dodał: „Zastanawiam się, może pora nam zamieszkać razem? Mój dom teraz jest dla młodych, a ja chcę być z tobą”. Mało nie upuściłam widelca – nie ze zdziwienia, ale dlatego, iż to było takie oczywiste.

Długo dyskutowaliśmy, gdzie zamieszkać. Mój dom jest większy, przytulniejszy, i uwielbiam go – każdy kąt jest pełen wspomnień. Marcin zgodził się: „Krysia, twój dom to jak bajka, czuję się tam jak na wakacjach”. Ale widziałam, iż się denerwuje – przeprowadzka to dla niego duży krok. Jego mieszkanie było jego twarzą, miejscem, w którym wychował Dawida, gdzie wszystko było znajome. Ja też miałam obawy – a co, jeżeli będzie nam za ciasno? Moje dzieci, syn i córka, od dawna mieszkają osobno, przywykłam się do swojego rytmu. Ale myśl o wspólnym poranku z Marcinem, o piciu z nim porannej kawy, o grzebaniu razem w ogrodzie – przeważała wszystkie strachy.

Następnego dnia zadzwoniłam do córki, opowiedziałam o naszej decyzji. Zaśmiała się: „Mamo, wreszcie! Marcin to dla ciebie jak rodzony, żyjcie już razem, dość tych randek!” Syn też mnie poparł: „Mamo, tylko nie każ mu kosić całego trawnika, to nie młodzianki!” Roześmiałam się, ale w sercu było ciepło – dzieci się cieszą. A Dawid, gdy Marcin mu powiedział, trochę się zmieszał: „Tato, a co z mieszkaniem?” Marcin odpowiedział: „Synu, to teraz wasz dom z Olą. A ja zaczynam nowe życie”. Dawid przytulił ojca, i widziałam, jak Marcin jest dumny z syna.

Zaczęliśmy szykować się do przeprowadzki. Marcin przywiózł swoje rzeczy – niewiele, kilka walizek, narzędzia i stary radioodbiornik, którego słucha wieczorami. Opróżniłam dla niego pół szafy, postawiłam w sypialni jego ulubiony fotel. Ale najważniejsze – razem się śmialiśmy, planowaliśmy, spieraliśmy, gdzie powiesić jego wędkarskie trofea. „Krysia – mówił – tego szczupaka zawieszę w salonie!” Oburzałam się: „Tylko po moim trupie, Marcin, on jest przerażający!” Ale w końcu znaleźliśmy miejsce w jego nowym „gabinecie” – małym pokoiku, gdzie będzie naprawiał wędki.

Czasem łapię się na myśli – a co, jeżeli się nie dogadamy? Marcin lubi porządek, a ja potrafię zostawić kubek na stole. Kocham kwiaty, a on narzeka, iż „zabierają powietrze”. Ale potem przynosi mi stokrotki z targu i wiem – poradzimy sobie. Nie jesteśmy młodzi, mamy swoje przyzwyczajenia, ale mamy najważniejsze – chęć bycia razem. Przypominam sobie, jak kiedyś powiedział: „Krysia, całe życie pracowałem, a teraz chcę żyć dla nas”. I ja też tego chcę.

Sądy już zauważyli, iż mam „gospodarza”. Ciocia Wiesia, mieszkająca za płotem, mrugnęła do mnie: „Krysiu, brawo, nie dasz się nudzić!” Tylko się uśmiechnęłam – niech gadają, to nie ma znaczenia. Ważne, iż z Marcinem zaczynamy nowy etap. Dawid i Ola przyszli do nas w weekend, przynieśli tort, piliśmy herbatę na werandzie, śmialiśmy się, jakbyśmy od zawsze byli rodziną. Ola szepnęła mi: „Pani Krystyna, dziękuję, iż przyjęła pani tatę. On teraz się uśmiecha nonstop.” Uśmiecha? A ja świecę się jak latarnia!

Czasem patrzę na swój dom i myślę – stał się jeszcze przytulniejszy z Marcinem. Razem podlewamy jabłonie, on naprawia skrzypiącą furtkę, a ja piekę jego ulubione pierogi z wiśniami. I choć nie mamy dwudziestu lat, i choć przed nami jeszcze spory o to, gdzie postawić jego wędki, wiem jedno – to nasza szansa na szczęście. Moje dzieci znalazły swoje miejsce, Dawid i Ola budują swoją przyszłość, a my z Marcinem wreszcie żyjemy dla siebie. I wiecie co? To uczucie jest jak wiosna w sercu, choćby jeżeli za oknem jesień.

Dzisiaj zrozumiałem, iż życie daje nam drugie szanse – trzeba tylko umieć je złapać. I iż dom to nie ściany, ale ludzie, którzy w nim są.

Idź do oryginalnego materiału