Już niemal trzy tygodnie podróżujemy po Meksyku, odpoczywamy, łapiemy słońce, cieszymy oczy zielenią roślin i błękitem nieba. Bardzo dużo chodzimy i zwiedzamy. Poznajemy historię kraju, jemy, rozmawiamy, chłoniemy ten inny świat z olbrzymim zainteresowaniem. W związku z tym, iż odbywa się to w czasie roku szkolnego, to mamy w pewnym sensie domową edukację. I powiem Wam, iż wspaniała jest ta nauka przez podróże!
Nauka przez podróże
Pomijam oczywisty element nauki języków, kontaktu z nim, konieczności załatwiania różnych rzeczy i poszukiwania odpowiednich słów. Chociaż miło mi słuchać i patrzeć jak chłopcy rozkręcają się i otwierają w rozmowie. Jednak niesamowicie zachwyciło mnie, gdy po powrocie ze zwiedzania starożytnego miasta Majów Stacho ściągnął sobie kilka podcastów o ich historii. A następnego dnia nam o nich opowiadał. Lub kiedy chłopcy już choćby nie pytają o polskie bajki, oglądają je po hiszpańsku. I to jedzenie…
Zupełnie inaczej zapamiętałam proporcje i geografię państw Ameryki Południowej z lekcji w szkole i atlasu. Wszystko się urealnia w stosunku do tego, gdy teraz przemierzamy ten kraj i czujemy na swojej skórze, gdy nagle robi się zimno, bo wjeżdżamy na wysokość naszych Rysów. I nagle myślę sobie, iż te Tatry aż tak wielkie nie są, jak myślałam. I wszystkie te mapy zmieniają się w coś prawdziwego. Bo co mi zostało z cyferek, których się uczyłam, opowiadających o wysokości n.p.m.? Jak widać nie dużo.
Muzeum etnograficzne na żywo
Przedwczoraj pojechaliśmy najpierw do wioski Zinacantan, gdzie mieszkańcy żyją z hodowli zwierząt w górach oraz uprawy kwiatów i tkactwa. Gdybyście zobaczyli miny moich synów, gdy zobaczyli dziewięcioletnią dziewczynkę, która 8 godzin dziennie tka, żeby po tygodniu powstał jeden obrus… Sądzę, iż to był najlepszy argument za tym, iż nauka w szkole to ich przywilej, a nie męczący obowiązek. Chociaż w miasteczku tym kobiety ciężko pracują, żyją w trudnych warunkach, wstają o 5 rano, robią ciasto na placki kukurydziane (tortillę) to i tak sobie to chwalą. Mają bowiem niezależność finansową i podobno pieniędzmi w domu dzielą się pół na pół z mężami. Ale mężów tych po dwudziestce mieć w zasadzie muszą….
Karnawał i ostatki
Następnie doświadczyliśmy czegoś …. nie do opisania (i nie do nagrania, bowiem grozi za to choćby więzienie). Trafiliśmy na ostatni dzień karnawału. Tradycyjną uroczystość El carnaval w de San Juan Chamula. Setki, a choćby tysiące mężczyzn w strojach małp (co symbolizuje głupotę Hiszpanów), ze skórami zwierząt, w których opiekę się oddają. Biegali w kółko po placu, z flagami przeróżnych regionów i społeczności. Oddawali się modłom w kościele, do którego ksiądz katolicki, przyjeżdża tylko 2 razy w roku i wchodzi tylko “do przedsionka”. Robi to, by chrzcić i udzielać ślubów. Przeprowadzają obrzędy, modląc się z serca do głębi ziemi i słońca i księżyca, ponieważ siłą zmuszono ich do katolicyzmu, ale tradycyjne święta obchodzą dalej. Wzruszające było patrzeć na ogromne zaangażowanie nie tylko starszych panów, ale i młodych chłopców. Pole, biegali po specjalnej trasie z palącą się słomą, a my staliśmy w pierwszym rzędzie (wymagało to zajęcia miejsca 1,5 godz. wcześniej).
Częstowano nas lokalnym bimbrem, zrobionym z kukurydzy i trzciny cukrowej – czułam się tak miło, tak.. swojsko – mimo iż totalnie egzotycznie. A Tadzina ze swoimi blond włosami wzbudza nielada sensację!
Teraz zaczynam czytać książkę o tutejszej religii, ponieważ tutejszy miks tradycji i tego, co sprowadzili katoliccy Hiszpanie, jest fascynujący! Co ciekawe, ebooka na ten temat kupiłam kilka lat temu po wysłuchaniu jakiegoś podcastu, ale dopiero spotkanie się z tym na żywo jest motywacją do lektury! Nauka przez podróże to dla mnie nie tylko to, co poznajemy tu, ale także to jaką mam motywację i ciekawość na przyszłość.
Dyktanda nad basenem
Mamy tu niezwykle intensywny czas, ale co kilka dni staramy się wygospodarować czas na chociaż kilka godzin siedzenia. Maciek robi chłopcom dyktanda nad basenem lub na plaży. Ja w busie czytam o historii Ludwika XIV i początkach monarchii parlamentarnej w Anglii. Pilnujemy, żeby zrobiona na hamaku matematyka nie odbiegała starannością od tej ze szkolnej ławki. Wymaga to od nas sporego zaangażowania. Z drugiej strony mam poczucie, iż wszystko to odbywa się szybciej, sprawniej. Bardzo się cieszę, gdy Stacho pomaga Tadkowi w pisaniu, Maciek opowiada o pięknych filmach dotyczących historii. I wspólnie szukamy nazw roślin i ptaków, które nas otaczają. Bałam się tego mocno, ale okazuje się, iż nie taki diabeł straszny. Żebyście jednak nie myśleli, iż jest tylko dobrze – zdarzają się sytuacje, gdy chłopaki wolą się bawić niż pracować. A potem w busie czy w zaskakujących dla nas momentach, gdy tracimy nadzieję, siadają do swojej roboty z zapałem i chęciami.
Jestem zachwycona tym wyjazdem i tym jak nam się nasza rodzina sprawdza w trudnych jednak warunkach!