Lato w kwiaty. Historia kaliskiego ogrodnika

2 godzin temu
Zdjęcie: fot. Domena Publiczna, na zdj. oranżeria ogrodnicza w Parku Miejskim w Kaliszu.


O gwarze pracy przy opiece nad najstarszym w Polsce publicznym ogrodem przypomina dziś już tylko pomnik Flory. Rzeźba kwiaciarki i jej współczesne położenie pomoże przybliżyć lokalizację innych budynków drzewiej się tutaj znajdujących.

Wywiad z „dziedziczką” rodzinnej tradycji pieczy nad miejskim ogrodem, rzuca zaś światło na historię pracy w ziemi, ukazując różne odcienie zielonego. Nim pożegnamy „lato na rok” – cytując słowa ballady Zdzisławy Sośnickiej, poczytajmy o pracy przy upiększaniu świata, w służbie flory.

Najgorszy zawód świata

Domek Szwajcarski w kaliskim parku był siedzibą ogrodników już od połowy XIX wieku. Budynek swoim stylistycznym rodowodem przeniesiony z Alp, powstał na fali zainteresowania leczeniem naturą. Helioterapia w parze z roślinoterapią miały uczynić z Kalisza mały bad – uzdrowisko. Park był miejscem spacerów i enklawą ciszy w centrum miasta. W pewnym momencie swojej historii leczono tutaj także dzięki wody. Tutejsza hydropatia powstała w ostatniej dekadzie wieku XIX.

Instytucja miejskiego ogrodnika miała wówczas wielką renomę. Wszak od pracy armii ludzi zależał wygląd miejsca dla terapii właścicieli co bardziej zszarganych nerwów. Park na tyle piękniał, iż na przełomie XIX i XX wieku swoją urodą onieśmielał większość publicznych i prywatnych parków w Królestwie Polskim. Do parku (i w parku) wzdychano. Jedni od miłosnych uniesień i w filuternej atmosferze, inni od katorżniczej pracy nad roślinami.

Bynajmniej nie o zawodzie miłosnym mowa w tytule akapitu. Tu z delikatnie ironicznym zabarwieniem, wspomnimy służbę, o której szerzej opowiada udzielająca mi wywiadu – Elżbieta Sip.

Osobą odpowiedzialną za oczyszczanie parku z liści i śmieci była pani Jelonek. Pracą taką mój ojciec przestrzegał mnie wielokrotnie, każąc częściej zaglądać do książek. Z każdym rankiem drobna sylwetka pani Jelonkowej ginęła pomiędzy konarami drzew. Z pomocą prostego narzędzia jakim był długi kij z przytwierdzonym na jednym z końców gwoździem, z perspektywy nas – dzieci, spacerując tak po całym obszarze parku, usuwała z jego widoku wszelkie odpady. Po ośmiu godzinach zbierania śmieci, trzymając przy tym na plecach słusznych rozmiarów wiklinowy kosz, zmęczenie zwłaszcza w upalne letnie dni było na jej twarzy widoczne.

Kompleks ogrodniczy w Parku Miejskim. Na wprost – oranżeria. Zdjęcie z około 1910 roku, fot. Muzea Wielkopolski

Postępujący czas i zmieniające się obyczaje odmieniały mieszkańców, jak i sam Domek Szwajcarski. Niechlubny zawód zbieracza odpadów człowiek zaczął uprawiać z pomocą osła. Upartego konia w końcu (już po 1945 roku) zastąpiono końmi mechanicznymi.

Do końca istnienia służby w Parku Miejskim panował zwyczaj, według którego dzień rozpoczynano od wspólnego spotkania o siódmej rano w tzw. „stołówce”, znajdującej się w podziemiu domu ogrodników. Stołówka prócz blatów stołów, nie miała dużo wspólnego z dzisiejszym wyobrażeniem podobnych pomieszczeń.

Przypominając raz jeszcze rozmowę z częstym gościem tego miejsca, pozwolę sobie przedstawić trzy skojarzenia, które padły z ust mojej rozmówczyni – ciasno, ciemno, z zapachem kawy zbożowej. A więc, do pracy!

Dywany perskie

Stanisław Skubiszewski pełniący funkcję nadzorcy parkowego, wykonywał pracę, która była jego największą satysfakcją. Zasłużone dla urody kaliskiego parku nazwiska, jak chociażby Franciszek Szanior, pozostawiły po sobie wyjątkowego rodzaju pamiątki. Barwne, wielokwiatowe, rozłożyste klomby. Skubiszewski kontynuował tę tradycję. Przy wypielęgnowanych kwiatach fotografowali się od przełomie XIX i XX stulecia spacerujący Kaliszanie. W czasie wojny to samo robiły wojska niemieckie, które zaglądały do rodziny Stanisława Skubiszewskiego, zachwalając rzadko spotykaną wówczas hodowlę ogórków.

W czasach mniej odległych, a więc w dobie Polski Ludowej, mimo zmniejszenia ilości kwiatowych kobierców, trend w ich pielęgnacji pozostawał niezmiennie praktykowany.

Klomby projektowano w korytkach wypełnionych błotem – przekazuje do wiadomości córka Stanisława Skubiszewskiego – moja rozmówczyni.

„Z pomocą drobnych gałęzi, ojciec zaznaczał na miniaturach kwiatowych dywanów miejsca, w których znajdą się konkretne rośliny.”

Przy planowaniu klombów brano pod uwagę wiele cech roślin, takich jak: czas kwitnienia, wysokość pędów kwiatowych, jak również ich kolorystyka. Zawód przypisany Skubiszewskiemu nie przez nauczycieli, ale przez znacznie bardziej wymagających sędziów, jakimi byli pamiętający park w początkach XX wieku mieszkańcy Kalisza, niósł ze sobą wymierne korzyści finansowe.

fot. ze zbiorów Muzeów Wielkopolski

„Ojciec, trudniący się w uprawie kwiatów ozdobnych, z biegiem lat zyskiwał grono sympatyków, którzy przed swoimi domami widzieliby kompozycje kwiatowe na wzór tych z parku. Wypielęgnowane kwiaty na obchody świąt państwowych wypożyczało miasto, zaś zleceń na usługi ogrodnicze rokrocznie nie brakowało. Podobnie jak nie brakowało zapotrzebowania na wówczas luksusowy towar, jakim był … kompost ziemny, sprzedawany w oranżerii.”

Plac zabaw zwany oranżerią

„Panią Borkowską zapamiętałam jako ciepłą, serdeczną osobę, zawsze z pełnym zaangażowaniem wypełniającą przykazane jej zadania. (…) Włosy miała zawsze gładko uczesane, zadbane.” – opowiada o głównej opiekunce oranżerii moja rozmówczyni.

fot. ze zbiorów Krystyny Staszak

Widząc ją, idącą po wodę do Kogutka, oznajmiała nam niczym gong zegara o stałym porządku dnia i wykonywanych prac. Woda z największego stawu na obszarze Parku Miejskiego, inaczej niż woda z Prosny, była wodą stojąca, co decydowało o jej wykorzystaniu przy podlewaniu roślin. W czasie wielu prac opiekującej się oranżerią, do których należało również w czasie pór zimowych dokładanie węgla, wnętrza palmiarni wypełniał radosny chichot młodocianych, którzy znajdowali tutaj miejsce do zabaw.

Przeszklony budynek dzięki stwarzanemu przez gęstą roślinność tajemniczemu wnętrzu należał, oprócz piwnic Domku Szwajcarskiego, do ulubionych miejsc spotkań pani Sip i jej rówieśników. Największą ozdobą oranżerii była pokaźnych rozmiarów palma, która wpierw stanowiąc o atrakcyjności tego miejsca, w końcu przyczyniła się do jego zniszczenia.

„Tutaj graliśmy w berka, chowaliśmy się pod wielkimi liśćmi i w niezliczonej ilości zakamarków. Zmęczeni zaś własnym zapałem, odpoczywaliśmy w cieniu roślin. Przyglądając się pewnego razu zmianie ubarwienia największego węża, posnęliśmy, czekając na finał tego ekscytującego dla nas zdarzenia, przysparzając naszym bliskim trosk o nasze zdrowie, a choćby życie.” – wspomina moja rozmówczyni.

Z ostatniej chwili

Po zburzeniu oranżerii wraz z cieplarką, najbardziej wyraźnym skojarzeniem z parkiem było popularne zwłaszcza wśród najmłodszych – zoo. W bezpośrednim sąsiedztwie Domku Szwajcarskiego spotkać można było prócz małp, bażantów, lam, choćby żubrów, z imienia znane – pawiana Gacka, oraz niedźwiedzia Kubę. Tego ostatniego Kaliszanie na zawsze kojarzyć będą z wypadkiem z udziałem 10 letniego chłopca.

Popisowa hodowla dalii. Przy cieplarce. 1940 rok, fot. Domena Publiczna

W ostatnich latach przed zlikwidowaniem instytucji służby parkowej, ów teren zwłaszcza latem zwracał uwagę obfitym kwitnieniem róż i dalii.

Te pierwsze zawieszone na drewnianej pergoli powstałej przy dawnej cieplarce, pozostawały jeszcze długo ulubionym tłem dla fotografujących się. Dalie, którym hodowli i krzyżowaniu poświęcił sporo lat Skubiszewski, ozdabiały niemal każdy zakątek placu i tzw „podwórko” za Domkiem Szwajcarskim.

Teren za mieszkaniami pracowników parkowych zimą pełnił istotnie funkcję magazynu. Wraz z nastaniem pierwszego śniegu sprzątano z całego obszaru Parku Miejskiego ławki, pozostawiając jedynie te przy głównych alejkach.

Zimową porą dbano o zachowanie ciepła zwłaszcza w piwniczkach rodem z alp domu. Magazynowano tam zwłaszcza warzywa. Dbano o to w szczególny sposób, okładając przyziemie domu liśćmi i gałęziami drzew, zebranymi jesienią. W ten sam sposób dbano również o studnię, której jakość wody we wspomnieniach jej użytkowników była nie do przecenienia.

Zmarnowana szansa

Turniej miast z października 1970 roku zapisał się w pamięci mieszkańców „szwajcarskiego” jako zmarnowana szansa na remont podupadającego budynku. O absurdalnej propozycji kaliskiego magistratu przypomina raz jeszcze Elżbieta Sip. Dowiadujemy się o zaniechaniu wszelkich prac nad poprawieniem stanu technicznego domu ogrodników.

A następnie z okazji obchodów rywalizacji Kalisza i Gniezna decyzji o przesłonięciu Domku Szwajcarskiego zielonym materiałem, w ten sposób chcąc uniknąć wstydu z powodu złego stanu zachowania budynku! Do tego jednak nie doprowadził wyraźny sprzeciw jego mieszkańców.

Michał Dobriak, Park Miejski w Kaliszu. Domena publiczna

W schyłkowych latach 70 postępująca degradacja budynku przyczyniła się do zamknięcia popularnego wśród lokatorów, balkonu na pierwszym piętrze „szwajcarskiego”. Przerwano w ten sposób tradycję wieczornych posiedzień przy kartach do gry i muzyce na żywo. Domek Szwajcarski pustoszeje w latach 80-tych. Definitywnie znika za plecami rzeźby Flory w 1985 roku.

Fakty z historii tego miejsca gromadzi z pewnością wciąż pamięć wielu kaliszan. Sielski obraz, choć pozostawał nie bez ciężkiej pracy i niedogodności, tworzyli przede wszystkim ludzie pragnący dla parku porządku, szacunku i podziwu.

„Niczego na świecie nie można przyrównać do euforii płynącej z pracy, która się toczy po naszej myśli.” – rzekłoby z pewnością wielu.

Dodam od siebie, iż charakter tej oddanej bez reszty kaliskiemu parkowi rodzinie doskonale ilustruje cytat mówiący o tym, że:

„człowiek ma prawo posiadać to, co jest w stanie ogarnąć swoim sercem i swoją pracą.”

Idź do oryginalnego materiału