BEZDOMNY KOTEK

polregion.pl 1 dzień temu

No więc, sprawa wyglądała tak. Wybraliśmy się do teściowej. Tak, właśnie tak.
Mieszkała w malutkiej wiosce, w niedużym domku na samym końcu, a dalej…
A dalej już tylko las, rzeczka, jezioro i wędkowanie. Świeże powietrze, ptaszki, zbieranie grzybów i jagód. Raj dla moich dwóch owczarków. Które, nawiasem mówiąc, żona wzięła pomimo moich protestów i tłumaczeń. No bo jak tu trzymać dwa takie olbrzymy w trzypokojowym mieszkaniu na piątym piętrze?
W skrócie—

A mówiąc jeszcze krócej— postawili mnie przed faktem dokonanym i obiecali.
A obietnica była taka: wyprowadzanie psów leży w gestii żony i córki.
No tak.
Uwierzyliście?
Ja nie, i miałem rację. Wyprowadzałem je ja, i zajmowałem się nimi też ja.
Ot, takie życie.

Dlatego wyjazd na wieś— czyli wizyta u teściowej— traktowałem jak urlop. Który, naturalnie, samoczynnie zamienił się w naprawianie domu, robotę w ogrodzie i inne gospodarskie obowiązki. W końcu, padający ze zmęczenia, choćby nie marzyłem już o łowieniu ryb czy grzybobraniu.
Jedynymi, którym było dobrze, były nasze owczarki. Wolność. Biegaj, gdzie chcesz, rób, co chcesz.
A ja… ja im po prostu zazdrościłem.

Ale drugiego dnia przyprowadziły do domu… kota.
Starego, czarno-białego, brudnego, pełnego pcheł…
Owczarki stały w przedpokoju, żałośnie skomląc. Kot, siedzący przed nimi, udawał pokorę i skruchę. Teściowa, żona i córka— które, oczywiście, nie specjalnie się wysilały przy domowych pracach (bo przecież byłem ja)— rozpływały się w zachwytach.
*”Ach, jakie szlachetne nasze pieski! Jakie dobre serduszka!”*

Kota przyjęto z otwartymi ramionami. Wykąpano, wysuszono, nakarmiono, obsypano pieszczotami. Potem wskoczył na moje ulubione krzesło.
Dla mnie została tylko stołeczka.
Nazwano go *”Biedny kotek”*.
Ale ja doskonale widziałem po jego spojrzeniu i minie, iż ten *”Biedny kotek”* to w rzeczywistości była *”Bandziorska morda”*.

Przez te dwa tygodnie, gdy harowałem u teściowej, stworzenie to zachowywało się jak anioł. Bawiło się z kobietami i psami, zaskarbiając sobie ich miłość i podziw.
Miałem nadzieję, iż uda się go zostawić pod ich opieką, ale…
Po krótkiej walce słownej, w której zwyciężyła córka, teściowa spakowała kotu smakołyki, ucałowała go w nos i— pojechał z nami do domu.

I wtedy pokazał, na co go stać.
Najpierw udowodnił dwóm potężnym owczarkom, kto tu rządzi. Wychodząc z tej potyczki, psy miały podrapane nosy i mordy— oraz głębokie zrozumienie, iż popełniły straszny błąd.
Żona i córka uwielbiały *”Biednego kotka”*. Kocia natura umie zdobyć kobiece serca— w przeciwieństwie do mnie.

Tak więc teraz wyprowadzałem dwa owczarki na smyczach i *”Biednego kotka”* luzem. Jedyna zaleta? Psy szły jak w zegarku— równo, posłusznie, choćby nie śmiały spojrzeć w stronę kota, który kroczył dumnie, z ogonem do góry.
Sąsiedzi tylko dziwili się:
— *No jak wy je tak wytresowaliście? Cudo! Jak w wojsku!*
Ponuro się uśmiechałem. *Biedny kotek* potrafiłby wytresować każdego.

Zwykle szedł na środek polany, kładł się, a my krążyliśmy wokół niego z psami. Kot patrzył na nas wzrokiem surowego przełożonego. Psy— błagalnie spoglądały na mnie.

Aż tu nagle— pojawił się nowy sąsiad z dwoma pitbullami. Bez kagańców, bez smyczy.
Od razu postanowił pokazać, kto tu teraz rządzi. Przegonili wszystkie koty z podwórka, a kilka psów skończyło u weterynarza.
Kiedy wyszliśmy na spacer, całe podwórko było puste— wszyscy pouciekali.
Aż zobaczyli nas— owczarki maszerujące w idealnym szyku i *”Biednego kotka”*.
Pitbulle zaczęli się skradać, ich właściciel choćby wyciągnął telefon, żeby nagrać „atak”.

Wystrzelili zza krzaków, rzucili się na owczarki, licząc, iż smycze uniemożliwią im ucieczkę…
A *”Biedny kotek”* i ja mieliśmy być „deserem”.
I to był ich błąd.

Psy szarpnęły smyczami tak mocno, iż poleciałem na ziemię. Przymknąłem oczy, wyobrażając sobie najgorsze…
Ale to nie psy okazały się bohaterami.
*Biedny kotek* w ułamku sekundy zamienił się z leniwego obserwatora w furię. Dźwięk, który wydał, skacząc pierwszemu pitbullowi na mordę, mógłby konkurować z syreną alarmową.
W ciągu dwóch sekund pierwszy pies miał pysk w strzępach, a drugi— podkulony ogon i uciekał, wyjąc żałośnie.
A ich właściciel? Nagrywał. Na żywo.

Od tamtej pory pitbulle chodzą w kagańcach— ale tylko wtedy, gdy *nie* ma nas na spacerze. Bo jeżeli nas spotkają, chowają się za właściciela, skomląc i sikając ze strachu. Teraz wyprowadza je tylko o świcie albo w nocy.

Owczarki teraz lizały swojego wybawcę i nie sprzeczały się z nim.
A ja? Przyznaję— gdyby nie on…
Więc nasza relacja się zmieniła. Gdy żony i córki nie ma, przynoszę dwa piwa i dwie śledzie.
Piwo piję sam, śledzie dzielę z moim obrońcą.
Psy tylko siedzą i patrzą. Nie protestują— bo są mądre.

Czasem kot przychodzi, żebym go pogłaskał. Ale w jego oczach widzę coś… co nie pasuje do *”Biednego kotka”*. Jakby w nim mieszkała dusza jakiegoś starego wojownika, który nagrzeszył za życia i został za karę wcielony w kota.

Wkrótce znów jedziemy do teściowej, gdzie znów będę harował zamiast odpoczywać.
I niepokoi mnie jedna myśl:
A co, jeżeli psy znowu coś mi przyprowadzą? Jakąś kotkę, liska…?
Wzdycham ciężko i patrzę na moją czworonożną gromadę. I rozumiem jedno—
Bez nich moje życie byłoby sto razy nudniejsze i smutniejsze.

No właśnie. A wy co myślicie?

Idź do oryginalnego materiału