**Dziennik, 12 października**
Wróciłem z zagranicznych zarobków do rodzinnego Gdańska późnym wieczorem. Jak zwykle, najpierw zajechałem do matki. Danuta Januszewska ścisnęła mnie mocno:
— Ile to lat, ile zim, Krzysiu! Strasznie za tobą tęskniłam! No i co, udało się coś odłożyć?
— Jak zwykle — uśmiechnąłem się gorzko. — Jechałem i myślałem: po co wynajmować cudze mieszkanie, skoro i tak pół roku mnie nie ma? Lepiej spłacać swoje, choćby na kredyt, ale swoją przestrzeń.
— Mądrze mówisz — przytaknęła matka. — Masz już dwadzieścia osiem lat, pora pomyśleć o rodzinie. A potem dzieci. Bez własnego dachu nad głową to trudno.
Dwa miesiące później kupiłem kawalerkę w nowym bloku, urządziłem po swojemu. Klucze na wszelki wypadek zostawiłem matce, a sam znów wyjechałem do pracy.
Ale ledwo przekroczyłem granicę, Danuta oddała klucze mojej siostrze — Alicji. Starsza o kilka lat, wiecznie bezrobotna, pogrążona w długach, żyje w oczekiwaniu na bogatego księcia.
— Niech trochę pomieszka, zaoszczędzi, stanąć na nogi — myślała matka. — Co w tym złego?
Niestety, na darmo liczyła. W ciągu czterech miesięcy Ala nie tylko nie poprawiła swojej sytuacji, ale wpadła w jeszcze większe tarapaty. Gdy przyszło się wyprowadzać, po prostu wymieniła zamki. Żeby nikt, łącznie ze mną, nie mógł jej wykurzyć.
Kiedy wróciłem i próbowałem otworzyć drzwi — klucz nie pasował. Zamarłem.
— Co do diabła? — mruknąłem i od razu pojechałem do matki.
Przyznała się, nieskładnie, iż wpuściła Alę, ale nie wiedziała o zamkach. Zagotowałem się:
— Jedna sprawa — dałaś jej mieszkać bez mojej wiedzy. Ale zmieniać zamki? I co, nie zamierza się wynieść?
— Proponowałam, żeby zamieszkała ze mną — tłumaczyła się matka. — Ale odmówiła…
Następnego dnia wezwałem dzielnicowego. Drzwi otworzyli ślusarze. Nie zgłosiłem siostry na policję, ale rozmowa była ciężka.
— Mógłbyś u mamy posiedzieć — rzuciła lodowato Ala. — I tak zaraz znowu wyjedziesz. A ja muszę sobie życie ułożyć.
— Nie po to kupowałem mieszkanie — odparłem. — Zabieraj adoratorów do wynajętego. Idź do pracy i spłać swoje kredyty.
— Bez ciebie się ogarnę! Ożeń się najpierw, potem pouczaj!
Spakowała się i wyniosła. Relacje między nami przepadły. Nie płakałem po tym — dawno zrozumiałem, iż Ali od rodziny potrzebne są tylko pieniądze.
Minęło kilka miesięcy. Danuta miała działkę, ogródek. Wziąłem urlop, żeby pomóc jej z zbiorami. I proszę: na działce natknąłem się na Alę.
— No witaj, braciszku — zjadliwie się uśmiechnęła. — Co, sumienie cię ruszyło, przyszedłeś ziemniaki kopać?
— Lepiej powiedz, po co przyjechałaś? Znowu brakuje gotówki?
— Mama kupiła mi mieszkanie — oznajmiła bez mrugnięcia. — Za moje trudy.
— Co?! Jakie mieszkanie?
— Dwa pokoje w nowym budynku. Z meblami. Na kredyt. Mama wzięła na siebie.
Zrobiło mi się słabo. Przypomniałem sobie, jak harowałem na budowach za granicą, jak zbierałem na wkład własny… A jej — podano na tacy?
Nic nie powiedziałem. Pomogłem przy zbiorach i pojechałem. Ale serce ścisnęło się boleśnie.
Tydzień później Ala sama do mnie napisała. Drzwi balkonowe się zepsuły — prosiła o naprawę. Zgodziłem się: ciekaw byłem jej „pałacu”. Mieszkanie okazało się zwyczajne, niczym nie lepsze od mojego.
— Zasuwka wypadła — stwierdziłem. — Trzeba zamówić nową.
— Sam zamów. I od mamy weź pieniądze — rzuciła obojętnie.
— Żartujesz?! Matka kupiła ci mieszkanie, umeblowała, a ty choćby grosza nie dasz?
— Po prostu jesteś zazdrosny. Mama mnie bardziej kocha. No, możesz już iść!
Wyszedłem bez słowa. Tego samego dnia zablokowałem jej numer. Nie chciałem więcej telefonów ani spotkań.
— Niech żyją, jak chcą — postanowiłem. — Ja wiem, gdzie moje miejsce. I nikomu więcej kluczy nie powierzę.
**Lekcja na dziś:** Rodzinę się wybiera raz, ale granice stawia się codziennie.