Nie zdążył posadzić drzewa. Zrobiłam to za nas.
Agnieszka siedziała za starym drewnianym stołem w salonie, trzymając w dłoniach kieszonkowy zegarek męża. Był ciężki, z wytartą posrebrzaną kopertą i pękniętym szkłem. Wskazówki zatrzymały się na wpół do szóstej godzinie, która nie znaczyła nic. Albo znaczyła zbyt wiele. Kręciła nim w palcach, jakby próbując go ożywić.
Co ukrywasz, Krzysiu? szepnęła, patrząc na tarczę. Nosiłeś go zawsze, choćby gdy zepsuł się. Dlaczego?
Krzysztof odszedł trzy miesiące temu. Atak serca, nagły jak uderzenie pioruna. Agnieszka miała trzydzieści dwa lata, on trzydzieści pięć. Dopiero zaczynali snuć plany: o dzieciach, podróżach, małym ogródku za domem. Ale czas się zatrzymał. Tak jak ten zegarek.
Agnieszka westchnęła i odłożyła go. Chciała uporządkować rzeczy męża, ale każdy sweter, każda książka przywoływały jego obraz. Zegarek był ostatnią zagadką. Krzysiek nigdy nie mówił, skąd go ma. Tylko powtarzał: To ważne, Aga. I tyle.
Wstała, podeszła do okna. Ich dom na przedmieściach tonął w jesiennych liściach. Sąsiedzkie dzieci ganiały za piłką, gdzieś szczekał pies. Życie toczyło się dalej, ale dla Agnieszki zatrzymało się w miejscu.
Dość powiedziała sobie. Trzeba żyć dalej. Chociażby dla niego.
—
Agnieszka nie była z tych, co łatwo się poddają. Przed ślubem pracowała jako florystka w miejskim salonie, układała bukiety, które wywoływały uśmiechy. Krzysiek żartował, iż okiełznuje kwiaty. On sam był inżynierem, cichym, ale o ciepłych oczach. Poznali się przypadkiem: Agnieszka upuściła doniczkę z fiołkami przed wejściem do kawiarnii, a Krzysiek, który akurat przechodził, pomógł zebrać kawałki.
Nie martw się, kwiat przetrwa powiedział wtedy, uśmiechając się. Ale ty, zdaje się, jesteś w szoku.
To moja ulubiona doniczka! oburzyła się Agnieszka, ale zaraz się roześmiała. Jego spokój był zaraźliwy.
Tak zaczęła się ich historia. Po roku wzięli ślub, kupili dom na przedmieściach, wzięli kota o imieniu Dymek. Marzyli o dziecku. Ale los zadecydował inaczej. Półtora roku temu Agnieszka straciła maluszka w piątym miesiącu. Krzysiek był przy niej, trzymał za rękę, milczał, ale to milczenie było głośniejsze niż słowa. Nie mówili o tym bólu, po prostu żyli dalej. A teraz jego zabrakło.
Zegarek leżał na stole jak przypomnienie niedopowiedzeń. Agnieszka wzięła go i zdecydowanie ruszyła ku drzwiom. W mieście był stary zegarmistrz, o którym Krzysiek kiedyś wspominał. Może on wie, co z nim nie tak.
—
Zakład zegarmistrzowski mieścił się w wąskiej uliczce. Szyld głosił: Czas i zegary. Naprawa. Za ladą siedział staruszek o gęstych brwiach i dobrotliwym uśmiechu. Nazywał się Stanisław Kowalski.
Dzień dobry powiedziała Agnieszka, kładąc zegarek na ladzie. Nie chodzi. Może pan go naprawić?
Stanisław założył okulary i przyjrzał się uważnie.
Hm, staroć mruknął. Niemiecki, początek XX wieku. Skąd pani go ma?
To męża. On bardzo go cenił.
Staruszek skinął głową, jakby zrozumiał więcej, niż powiedziała. Ostrożnie otworzył tylną pokrywę i zmarszczył brwi.
Tu coś jest powiedział, wyjmując złożony kawałek papieru. Wygląda na list.
Agnieszka zesztywniała.
List? Jaki list?
Nie wiem wzruszył ramionami Stanisław. Ale zegarek nie chodzi, bo mechanizm zardzewiał. Naprawić się da, ale zajmie kilka dni. A list należy do pani.
Podsunął jej pożółkłą kartkę. Agnieszka wzięła ją drżącymi rękami, ale nie odważyła się rozwinąć.
Dziękuję szepnęła. Wrócę po zegarek później.
—
W domu Agnieszka długo siedziała z listem w dłoniach. Kot Dymek ocierał się o jej nogi, mruczał, ale nie zwracała na niego uwagi. W końcu, głęboko wzdychając, rozwinęła kartkę. Pismo było Krzyśka staranne, z lekkim pochyleniem.
Moje maleństwo, którego nigdy nie zobaczę.
Przepraszam, iż nie umiałem cię ochronić. Obiecałem twojej mamie, iż będziemy rodziną, ale życie zdecydowało inaczej. Wiesz, zawsze chciałem dla ciebie posadzić drzewo. Dąb, jak ten u mojego dziadka. Mówił, iż drzewo to życie, które trwa. jeżeli to czytasz, znaczy, iż nie zdążyłem. Ale mama zrobi to za mnie. Ona jest silna, moja Aga. Dbaj o nią, dobrze?
Twój tata, Krzysiek.
Łzy spływały po policzkach Agnieszki. Przycisnęła list do piersi, jakby mogła przez te słowa objąć Krzyśka. Napisał to po ich stracie, ale nie pokazał jej. Dlaczego? By nie rozdrapywać rany? A może by zostawić jej nadzieję?
Zawsze robiłeś po swojemu szepnęła, uśmiechając się przez łzy. Dobrze, posadzę twój dąb.
—
Następnego dnia Agnieszka pojechała do szkółki. Wybrała młody dąb o głębokiej zieleni liści. Sprzedawczyni, starsza kobieta o imieniu Zofia, zauważyła jej zamyślone spojrzenie.
Dla kogo drzewko? spytała, owijając korzenie w jutę.
Dla synka cicho odpowiedziała Agnieszka. I dla męża.
Zofia spojrzała na nią ciepło.
Dobra rzecz, córeczko. Drzewo to pamięć. Mój mąż też kochał dęby. Każdej wiosny sadził jeden, póki mógł. Teraz ja o nie dbam.
A on gdzie teraz? spytała Agnieszka.
Odszedł pięć lat temu. Ale widzę go w każdym liściu uśmiechnęła się Zofia. Sadź, nie bój się. Przyjmie się.
Agnieszka przyPrzez następne lata dąb rósł mocny i wyniosły, a Dymek lubił wylegiwać się w jego cieniu, mrucząc, jakby opowiadał stare historie Krzyśkowi, który teraz patrzył na nich przez liście i wiatr.