Wrócił z zarobków — a w swoim mieszkaniu obcy
Krzysztof wrócił z Niemiec do rodzinnego Poznania późnym wieczorem. Jak zawsze, najpierw zajrzał do matki. Halina Stanisławowa przytuliła syna mocno, aż zabolało:
— Ileż to lat, ile zim, Krzysiu! Stęskniłam się okropnie! No i co, dobrze zarobiłeś?
— Jak zwykle — uśmiechnął się mężczyzna. — Jechałem i myślałem: po co wynajmować cudze, skoro i tak pół roku mnie nie ma? Lepiej spłacać swoje, choćby na kredyt.
— Mądrze mówisz — skinęła matka. — Masz już trzydzieści lat, czas pomyśleć o rodzinie. A potem dzieci. Bez swojego dachu nad głową ani rusz.
Po dwóch miesiącach Krzysztof kupił kawalerkę w nowym budynku, urządził po swojemu — wszystko jak lubił. Klucze na wszelki wypadek zostawił matce, a sam znów wyruszył za granicę.
Ale tylko przekroczył granicę, Halina Stanisławowa oddała klucze swojej córce — Bożenie. Ta była starsza od Krzysztofa o kilka lat, nigdzie nie pracowała na stałe, ciągle w długach po uszy, żyła w oczekiwaniu na bogatego księcia z bajki.
— Niech tam pobędzie, oszczędzi, stanąć na nogi — myślała matka. — Co w tym złego?
Ale na próżno się łudziła. W cztery miesiące Bożena nie tylko nie stanęła na nogi — wpakowała się w jeszcze większe długi. Gdy przyszło się wynosić, po prostu wymieniła zamki. Tak, żeby nikt, choćby Krzysztof, nie mógł jej wyrzucić.
Gdy Krzysztof wrócił i próbował otworzyć drzwi — klucz nie pasował. Był w szoku.
— Co za diabli? — mruknął i od razu pojechał do matki.
Ta bąkała coś niezrozumiale, przyznała, iż wpuściła Bożenę, ale nie wiedziała, iż ta wymieniła zamki. Krzysztof zagotował się:
— Jedno to wpuścić bez mojej zgody. Ale zmieniać zamki? I co, ona nie zamierza się wyprowadzić?
— Proponowałam do siebie — tłumaczyła się matka. — Ale odmówiła…
Następnego dnia Krzysztof wezwał dzielnicowego. Drzwi zostały otwarte. Nie zgłosił siostry na policję, ale rozmowa była ciężka.
— Mógłbyś u mamy pomieszkać — rzuciła zimno Bożena. — I tak zaraz znowu wyjedziesz. A ja muszę sobie życie ułożyć.
— Nie po to kupiałem mieszkanie — odciął się Krzysztof. — Wodź swoich adoratorów na wynajem. Idź do pracy i spłać swoje kredyty.
— Bez ciebie się ogarnę! Najpierw się ożeń, potem pouczaj!
Spakowała rzeczy i wyniosła się. Relacje między rodzeństwem zostały zerwane. Krzysztof nie cierpiał — dawno zrozumiał, iż Bożenie od rodziny potrzebne są tylko pieniądze.
Minęło kilka miesięcy. Halina Stanisławowa miała działkę, ogródek. Krzysztof, na urlopie, postanowił pomóc matce przy zbiorach. I — któż by się spodziewał — natknął się tam na Bożenę.
— Cześć, braciszku — zaśmiała się złośliwie. — Co, sumienie gryzie, przyszedłeś ziemniaki kopać?
— Lepiej powiedz, czemu tu jesteś? Znowu kasy trzeba?
— Mama kupiła dla mnie mieszkanie — oznajmiła bez mrugnięcia. — Za moje trudy.
— Co?! Jakie mieszkanie?
— Dwa pokoje w nowej inwestycji. Z meblami. Na kredyt. Mama wzięła na siebie.
Krzysztof zbladł. Wspomniał, jak harował na budowie za granicą, jak zbierał na wkład własny… A Bożenie — jak na tacy?
Nie powiedział nic. Pomógł ze zbiorami i odjechał. Ale serce mu się ścisnęło.
Tydzień później Bożena sama napisała do brata. Drzwi balkonowe się zepsuły — prosiła o naprawę. Krzysztof zgodził się: ciekaw był zobaczyć jej “pałac”. Mieszkanie okazało się zwykłe, niczym lepsze od jego własnego.
— Zawiasy wypadły — ocenił. — Trzeba zamówić nowe.
— Sam zamów. I weź od mamy pieniądze — rzuciła obojętnie Bożena.
— Żartujesz sobie?! Matka kupiła ci mieszkanie, urządziła, a ty choćby grosza nie wydasz?
— Po prostu jesteś zazdrosny. Mama mnie bardziej kocha. Idź już sobie!
Wyszedł bez słowa. Tego samego dnia zablokował jej numer. Nie chciał więcej telefonów ani spotkań.
— Niech żyją, jak chcPostanowił, iż od dzisiaj jego życie będzie tylko jego — bez fałszywych nadziei i toksycznych więzi.