Wiedział, iż nie może mieć dzieci… a milczał. Walczyłam, wierzyłam i gubiłam siebie.

4 dni temu

Dzisiaj zanotuję moją historię, tę, która wciąż boli jak otwarta rana. Przebyliśmy razem dziesięć lat. Dziesięć długich lat u boku mężczyzny, który miał być moją przyszłością, opoką, ojcem moich dzieci. A okazało się, iż przez cały ten czas kłamał. Wiedział, iż nie może mieć potomstwa. I milczał. Ja biegałam między klinikami, lekarzami, zastrzykami, nadzieją i łzami. On tylko patrzył. Udawał, iż wszystko gra.

Poznaliśmy się z Krzysztofem jeszcze w liceum w Łodzi. Spotkaliśmy się po latach, zaiskrzyło, zamieszkaliśmy razem. Od pierwszych dni mówiłam, iż marzę o domu i dwójce dzieci. Przytakiwał, uśmiechał się, zapewniał, iż też tego chce. A ja, głupia, wierzyłam. Wierzyłam, iż znalazłam swojego człowieka.

Pobraliśmy się skromnie, ale z sercem. Wzięliśmy się do pracy, by kupić dom. Harowaliśmy jak woły cały rok, bez urlopów, bez wyjazdów. Kupiliśmy starą chałupę pod Warszawą, z krzywym płotem i zarośniętym ogrodem. Byliśmy pełni zapału — chcieliśmy wszystko odnowić, posadzić drzewa, stworzyć przytulne gniazdo.

Powiedziałam wtedy, iż nie chcę czekać z dziećmi. Czas ucieka. Krzysztof się wahał: “W ciąży będzie ci ciężko, a ja sam nie dam rady”. Nalegałam. W końcu się zgodził. Pewnie dlatego, iż i tak nie zamierzał wyjawić prawdy.

Pierwszy rok — nic. Drugi — znowu nic. Poszłam do lekarzy. Badania, hormony, leczenie. Mówili, iż u mnie wszystko w porządku. Żyłam od cyklu do cyklu, od nadziei do rozpaczy. A w końcu — pustka. Każde spóźnienie traktowałam jak cud. Każdy negatywny test — łzy.

Błagałam Krzysztofa, żeby się przebadał. Odpierał: “Przecież jestem zdrowy, mężczyźni nie mają takich problemów”. W końcu poszedł. Sam. Przyniósł zaświadczenie: “Brak przeciwwskazań”. Uwierzyłam. Co innego mi pozostawało?

Próbowaliśmy dalej. Szukałam najlepszych specjalistów. Rozmawialiśmy o in vitro. Wtedy zaczął się opierać: “To nienaturalne. Wolę adopcję”. A ja pragnęłam dziecka z moją krwią, moimi rysami. On tylko się wykręcał, a ja walczyłam.

Po dziewięciu latach wspólnego życia, gdy dom był już gotowy, gdy wydawało się, iż brakuje tylko dzieci, znalazłam nową klinikę w Krakowie. Zapisałam nas oboje. Nalegałam na badania. W aucie, w drodze, pokłóciliśmy się. Wrzeszczałam, żeby wreszcie powiedział prawdę. Milczał.

A potem, w gabinecie, gdy ja zalewałam się łzami, Westchnął:

“Nie mogę mieć dzieci. Wiedziałem od początku.”

Świat się zawalił. Krzyczałam, nie wierzyłam. Patrzyłam w jego oczy i nie rozumiałam — jak mógł? Jak mógł patrzeć, jak się męczę, leczę, płaczę, rok po roku… i milczeć?

To była zdrada. Gorsza niż niewierność. Nie tylko mnie okłamał — ukradł mi lata. Te najważniejsze. Te, gdy jeszcze mogłam zostać matką. Nie wybaczyłam. Nazajutrz spakowałam rzeczy i wyjechałam. Złożyłam pozew.

Dzwoni, pisze, przychodzi do mojej siostry. Chce “porozmawiać”. Ale ja nie chcę go choćby widzieć. Gdyby powiedział prawdę na początku, moglibyśmy szukać rozwiązań. Razem. Od razu. On wybrał kłamstwo. Chłodne, trwające latami. Wyszłam z tej historii inną kobietą. I wiem jedno: lepsza gorzka prawda od razu niż słodkie kłamstwo, które toczy cię od środka.

Idź do oryginalnego materiału