Dziennik, 3 października 2025
Dziś po raz pierwszy przekroczyłem próg schroniska Dom Zwierząt przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie. Poczucie zatłoczenia, hałas i mieszankę zapachów jedzenie, mokre futra i wilgoć przytłoczyły mnie od razu. Po lewej stronie, przy ceglanej ścianie, stały klatki dla kotów, a po prawej klatki dla psów. Pracownicy wędrowali między nimi, niosąc worki z karmą, czyste szmatki i wiadra z wodą, by uzupełnić poidełka.
Wśród odwiedzających zauważyłem cichą rodzinę: szczupłą mamę, szczupłego tatę i szczupłe dziecko, które powoli przeglądało każdy wózek. Młodą parę szepczącą przy klatce z kotami, starszego pana z laską, który leniwie spacerował przy klatkach dla psów, oraz siebie nowicjusza, który dopiero wchodził i był zdumiony tym chaosem.
W pierwszej klatce siedziała Bąbelka maleńka kundelka z szalonym ogonkiem, bezwiednie łapiąca gumowego kaczora. Nie zwracała uwagi na ludzi. Nieco dalej w ciemniejszym kącie leżał Burek, czarny jak kruk, pies o zmęczonych oczach. Obok, na kolanach, uśmiechała się dziewczyna w jaskrawym puchowym płaszczu, imieniem Grażyna, prowadząc cichą rozmowę z psem, jakby próbowała go przyjacielskim gestem ułaskawić.
Po lewej rozpościerała się prawdziwa wystawa kotów: wszystkie rasy, kolory i rozmiary. Na różowej poduszce drzemie Łucja smukła, biała kotka, która od czasu do czasu otwierała żółte oko i przyglądała się przechodniowi. Obok niej, na drutach, zwisał Kacper czarno-rudy kociak z dużą głową, przypominający postać z kreskówki. Delikatnie piszczał, przewracał się na plecy, wędrował po kącie swojej klatki, gdzie stały miseczki z wodą i karmą. Gdy zobaczył mnie, natychmiast zmienił kierunek i pobiegł w moją stronę.
Jesteś zabawny mruknąłem, wprowadzając palec między pręty i drapiąc Kacpra za uchem. Ten grubas, z zamkniętymi oczami, mruczał z przyjemności i ostrożnie, jakby w zabawie, gryzął mój palec.
Mamo, patrzcie, jaki śmieszny szepnął cicho i z nadzieją chudy chłopiec, imieniem Jakub, podbiegając do klatki. Jego rodzice, podchodząc bliżej, wymienili jednocześnie spojrzenia i potrząsali głowami.
Jest bardzo mały, Jakubie odezwała się jego mama. Jakub, mrugając niezrozumiałym dźwiękiem, skinął głową, spojrzał na Kacpra z lekkim niezadowoleniem i odszedł dalej. Zrozumiałem, iż rodzice wolą psa, więc starali się odciągnąć synka od kotów. Kacper nie miał nic przeciwko, mruczał głośno i ocierał się o mój palec lewą i prawą stroną, przy czym od czasu do czasu mruczał zęby, wywołując kolejny uśmiech.
A może tego? odwróciłem się i zauważyłem chudego Jasia stojącego przy ostatniej klatce w ciemnym rogu schroniska. On jest duży i piękny.
O nie! natychmiast odmówiła jego mama. Chodźmy raczej zobaczyć psy. A ten to stary.
Stary, mały zamruczał Jakub, westchnąwszy, i podążył za rodzicami ku klatkom z psami. Jego jęk gwałtownie zamienił się w śmiech, gdy dotarł do ulubieńca wszystkich małego pluszowego misia o imieniu Misiek, który pływał po klatce, liżąc palce ludzi chcących go pogłaskać. choćby milczący staruszek z uśmiechem przyglądał się temu futrzanemu przyjacielowi, który bawił się w kącie miękką zabawką.
Jednak ciekawość wciągnęła mnie w najciemniejszy zakamarek. Zostawiłem Kacpra i podszedłem do ostatniej klatki, wciągając ciężki oddech. Na szarej kołderce leżał stary kot. Zwykły kot, którego można spotkać w każdym podwórku, ale z elegancją dawnego dworu. Nie skakał, nie miauczał, nie przyciągał uwagi po prostu leżał, patrząc w pustkę przyciemnionymi szarymi oczami i ledwie mrucząc. Gdy podszedłem, zamknął oczy, wciągnął noskiem powietrze, niemal ludzko westchnął, położył głowę na cienkich łapach i zasnął.
To Aramis, nasz stary powiedział z nutą trwogi głos za plecami. Obróciłem się i ujrzałem pracownika, piegowego chłopaka z imieniem Borys, którego identyfikator błyszczał napisem Borys.
Co z nim? zapytałem cicho, nie chcąc zakłócać spokoju staruszka.
Nic. Po prostu stary odparł, otwierając klatkę i dosypując karmę do miski. Aramis ponownie wciągnął noskiem, wstał z kołderki i z niepewnym krokiem podszedł do miski, przy czym kilka razy wpadł głową w pręty. Borys z wyrzutem wąchał, dodając: Ślepy. Nic nie widzi.
Jak przetrwał na ulicy? zdziwiłem się, odwracając się do chłopaka.
Nie był uliczny roześmiał się i przeprosił, potrząsając nosem. Właściciele oddali go tutaj, zmęczeni opieką. Nie mieli czasu, a Aramis wymaga uwagi. Leczyliśmy go, ale po co stary kot? choćby nasza dyrektorka, Natasza, po zobaczeniu go od razu powiedziała: Nikt go nie weźmie.
Tak, zgodziłem. Wzięliby młode i spokojne.
Poza Dasią skinął Borys w stronę klatki z czarnym psem i dziewczyną przy nim. Dante u nas uparty, więc ona próbuje się z nim zaprzyjaźnić.
A jak? dopytałem.
Powoli. Zwierzęta rzadko podchodzą do ludzi, a Dante właśnie taki jest. Podobnie Aramis westchnął. Kiedy przywieźliśmy Aramisa, nie jadł tydzień. Siedział i czekał, aż go zabiorą. Kiedy ktoś wchodzi, najpierw wącha powietrze, macha ogonem, a potem, gdy zobaczy, iż to nie on, znów się przytula i smuci.
Dlatego go schowaliście w kącie? Żeby nie stresować? zapytałem. Borys przytaknął i uścisnął wargi.
Tak. Szkoda go. Za każdym razem wstaje z nadzieją, a potem wyczerpany zasypia i prawie do wieczora śpi. Najprawdopodobniej tu skończy się jego życie. Kto potrzebuje starego, ślepego kota? A Wam się coś podoba? Może podpowiedzieć? podniósł rękę. Widziałem, iż przy klatce z Kacprem stałeś.
Tak, zabawny mały uśmiechnąłem się, przypominając sobie dużego Kacpra.
Jest u nas nowy. Dzieci znaleźły go na ulicy i przynieśli. Pewnie jakaś kotka się rozmnażała, a on się zgubił. Na szczęście psy go nie odkryły. Kacpra małe, więc wolą brać starsze zwierzęta. Nie myślcie, odrobiliśmy mu szczepionki, pozbyliśmy się pcheł, Natasza go nauczyła korzystać z kuwety. Nie będzie gryzł uśmiechnął się i spojrzał prosto w moje oczy. Co, zabierzesz Kacpra do domu?
Wiesz co tak, wezmę skinąłem, patrząc na śpiącego Aramisa, i dodałem cicho: Czy mogę zabrać go razem z Kacprem?
Serio? zdziwił się Borys. Po chwili westchnął i odmówił. U nas można przyjąć tylko jedno zwierzę jednocześnie. Poczekaj, zapytam dyrektorkę.
Dobrze przytaknąłem, żegnając uśmiechniętego pracownika, i zwróciłem się do Aramisa, który zdawał się rozumieć moje słowa. Cześć, przyjacielu. Pójdę z tobą? Nie jestem twoim właścicielem, ale mogę obiecać jedno: jedzenie, wodę i wielkiego, puchatego kota, który będzie cię łaskotał po ogonie
Nie dokończyłem, bo Aramis nagle wstał, wciągnął powietrze i podszedł do otwartej klatki, którą Borys zostawił otwartą, biegnąc poprosić dyrektorkę o pozwolenie. Wyciągnąłem rękę, kot delikatnie ją powąchał, przetarł się policzkiem o palce i cicho zamruczał.
Wygląda na tak uśmiechnąłem się, głaszcząc go za uchem.
Natasza powiedziała, iż można podbiegł Borys, widząc, jak głaszczę starego kota, i sam się uśmiechnął. Widzę, iż znaleźliście wspólny język.
A po co go nie znaleźć? wzruszyłem ramionami. Dwóch staruszków, duży mieszkanie i mały kociak do tego.
A jeżeli nie jest to tajemnica. Po co wam to? Wiecie, iż Aramis nie długo tu zostanie zapytał cicho. Westchnąłem, patrząc w oczy kota, które wydawały się czekać na odpowiedź.
Bo odchodzenie na tęczę powinno być tam, gdzie się kocha. Nie w zimnym schronisku, gdzie każda kolejna wizyta łamie serce odparłem. Dźwięk niewielkiego silniczka w klatce Aramisa potwierdził, iż moje słowa trafiły w sedno.
Załatwię formalności przytaknął Borys i poszedł do zaplecza, zostawiając mnie w ciszy z Aramisem. Głaskałem go po uszku, a on mruknął i wpatrywał się w mnie szarymi, zasłoniętymi szarymi oczami.
Wieczorem, leżąc na kanapie, oglądałem telewizję, a na klatce mojego serca usiadł mały, szalony kociak Kacper, którego futro wciąż nosiło pył z zakamarków, do których moje samotne dłonie nie sięgały. Mruczał, czasem drapał i przytulał się do mnie.
Obok, na szarej kołderce, spoczywał Aramis. Stary kot, zwinięty w kulkę, trzymał łapę na moim udzie, jakby bał się, iż zniknę razem z jego dawnymi opiekunami. Gdy się poruszyłem, Aramis podniósł głowę, wąchając powietrze, uspokajał się jedynie, gdy głaskałem go po głowie i szepnąłem, iż jestem blisko.
Kiedy wstawałem, by nalać herbatę, Aramis, nieco potykając się o meble, podążał za mną, a za nim, niczym mały ogonek, podskakiwał Kacper. Po pewnym czasie przyzwyczaił się do mieszkania i bezproblemowo wchodził do kuchni, gdzie czekały jego miseczki z wodą i karmą.
Gdy wychodziłem do pracy, Aramis i Kacper witali mnie, a po moim wyjściu zostawał już tylko Aramis, który zdawał się nie ruszać z miejsca. Gdy wróciłem, od razu wąchał powietrze, liżąc wyciągniętą rękę i wracał na swoją szarą poduszkę. Nocą oba koty spały przy mnie Kacper na poduszce, z puszystym tyłkiem na mojej głowie, a Aramis przy lewej nodze, kładąc swoją chudą łapę na udzie. Wiem, iż kiedyś Aramis odejdzie. Niech więc odejdzie tam, gdzie go kochają, a nie w zimnym schronisku, gdzie każde otwarcie drzwi łamie stare, kocie serce.








