„Starałam się, ale nie zdążyłam!”: kobieta trafiła do szpitala, a ja przygarnęłam jej kotkę z ulicy

5 godzin temu

Idę pod dom po zmroku, zmęczona po całym dniu w przychodni weterynaryjnej. W takie wieczory wydaje się, iż wszyscy pacjenci jednocześnie decydują się zachorować. Klinika potrafi rozciągać czas jak gumę najpierw godziny ciągną się w nieskończoność, potem nagle przelatują, a już po dziesiątej zamykam gabinet i marzę o herbacie, kocu i ciszy. Wychodzę na klatkę schodów i otwieram drzwi wejścia, gdy nagle słyszę ciche miauczenie. Brzmi jak cienka nić wyciągająca się z ciemności. Zatrzymuję się to moja zawodowa nawyk: choć staram się być zwykłą kobietą z torbą, praca wciąż przykleja się do mnie jak sierść.

Dźwięk powtarza się, bliżej. Dostrzegam ją na podestach między drugim a trzecim piętrami, pod starą grzejką. To mała białosiwe kicia z ciemną plamką nad prawym okiem, jak pociągnięcie pędzla. Sierść jest nieco splątana, oczy wielkie i piękne, ale pełne zmęczenia. Patrzy na mnie, jakby mówiła: Trzymam się, ale sił mi brak.

Cześć szepczę do siebie, zdumiona. Co tu robisz?

Kicia nie ucieka, tylko chowa głowę w moje ramiona w kocim języku to znak, iż nie jest niebezpieczna. Siadam, wyciągam dłoń w dół. Wyciąga zapach strach, leki, cudze historie z kliniki i robi mały krok w moją stronę. Wiem, iż umowa już zawarta.

Na górze otwiera się drzwi; sąsiad z szóstego piętra wychyla się, ocenia scenę i mówi to, co pewnie słyszało już wielu:

Proszę panienka, nie dotykajcie jej. Może być zakaźna. My z zarządcą już rozmawialiśmy, pani zarządca będzie narzekać.

Niech narzeka odpowiadam spokojnie. A kotkę zabiorę. Jest zimno.

A gdyby była wściekła? pyta prawie szeptem.

Nie, jest po prostu wyczerpana mówię. A to można wyleczyć ciepłem.

Sąsiad milczy. Zdejmuję szalik, kładę go pod kotkę i delikatnie podnoszę na ręce. Liczyłam się z tym, iż będzie się broniła, syczeć będzie, ale przytuliła się i schowała pyszczek w moją kurtkę. Wydaje mi się, iż słyszę w niej ciche dziękuję. Koty nie mówią słowami, ale ich milczenie bywa głośniejsze niż krzyk.

W domu włączam miękki nocny lampkę, wyciągam ręcznik, miskę, wodę i dodatkowy kuwetowy pojemnik. Stawiam karton w kącie tymczasowy dom. Kotka ostrożnie wychodzi, rozgląda się i zaczyna się myć, nerwowo, ale w końcu. To zawsze dobry znak: wraca do siebie.

Poznajmy się mówię. Jestem Wiktoria. A ty jak masz na imię?

Podchodzi do wody, pije spokojnie, nie łapczywie. Siadam obok i patrzę. Pięć minut obserwacji w ciszy niepisana zasada weterynarza. W tym czasie widać wiele. Nie ma obroży, uszy czyste, sierść przy biodrze splątana, na łapce małą zadrapkę. Nic krytycznego wszystko da się naprawić ciepłem, grzebieniem i czasem.

Otwieram woreczek z suchym jedzeniem na wszelki wypadek, które zawsze krytykuję, a teraz dziękuję za. Kotka je starannie, potem siada obok i patrzy na mnie, jakby pytała: mogę zostać?

Możesz mówię. Przynajmniej na noc.

Podchodzi bliżej i dotyka czołem mojej dłoni. W tym momencie przychodzi obiecaną ciszę, ale inna z delikatnym mruczeniem. Kładę pled, obok ręcznik. Kotka ustawia się na granicy poduszki, nie w centrum, ale na krawędzi. Zamknęła oczy nie do końca wciąż trzyma kontrolę. Kładę się obok i czuję dziwny spokój: koty potrafią wprowadzać porządek choćby w myślach.

W nocy budzę się kilka razy. Raz miauczy ciekawie, głaszczę ją i znów mruczy. Raz dostaję wiadomość w domowym czacie: Kto przyniósł tę kotkę? Rozwiążemy. Uśmiecham się: rozwiążemy, oczywiście, ale najpierw ją ogrzejmy.

Rano robię zdjęcie i zamieszczam ogłoszenie: Znaleziono kotkę. Białosiwa, plamka nad okiem. Przyjazna. Szukam właściciela. Wieszam na tablicy przy wejściu, rozsyłam w grupach. Klinika sprawdza chip nic nie wykrywa. Nic dziwnego.

Czy zostaniesz z nią? pyta recepcjonistka.

Najpierw poszukamy właściciela odpowiadam. jeżeli nie znajdziemy, zostawię ją u siebie.

Uśmiecha się, jakby już znała odpowiedź.

Wieczorem dzwonią.

Dzień dobry kotka z plamką nad okiem? Jakby coś namalowały? słyszę niepewny, kobiecy głos.

Tak. Czy ją zna pani?

Myślę, iż tak. W naszym sąsiednim klatce mieszkała pani Tamara Nowak. Jest teraz w szpitalu. Miała kotkę, Misia. Karmiłyśmy ją od czasu do czasu, ale nie wpuszczano jej do klatki. Myślałam, iż Misia pojechała z Tamary, a tę sprowadzono karetką. Od tamtej pory szuka drzwi.

Proszę przyjść mówię. Zobaczycie sami.

Po dwudziestu minutach na progu stoi kobieta około czterdziestu lat z dziewczynką lat siedmiu, chowającą się za mamą. Kotka wybiegła z kuchni, stanęła i spojrzała pytająco. Kobieta siada.

Misia? szepcze. Maś, to ty?

Misia podbiega dwa kroki i przyciska czoło do dłoni kobiety. Wszystko jasne, bez zbędnych słów. Dziewczynka piszczy z euforii i siada ostrożnie, z tym specyficznym dziecięcym szacunkiem do żywych istot, który często dorosłym umyka.

Myśleliśmy, iż ktoś już ją zabrał mówi kobieta pośpiesznie. Tamara w szpitalu, karmiliśmy jej kotkę, ale zniknęła dwa dni temu. Nie wpuszczaliśmy jej do klatki. Wzdycha i zmęczonym uśmiechem pyta: Jesteś Wiktoria? Lekarka z przychodni? Widziałam cię w czacie. Dziękuję.

Co stało się z Tamara Nowak? pytam łagodnie.

Historia okazuje się prosta i jednocześnie gorzka. Tamara Nowak babcia z trzeciego piętra, jak nazywała ją dziewczynka, choć nie były spokrewnione mieszkała sama z kotką, chorowała lekko, a pewnego wieczoru serce jej zawiodło. Sąsiedzi wezwali karetkę, zabrała ją do szpitala. Rodzina jest daleko, jeszcze nie przyjechała. Zarządca mówi, iż załatwi, a w rzeczywistości drzwi są zamknięte, a kotka czeka pod grzejką na swoją panią.

Moglibyśmy ją przyjąć mówi kobieta ale mamy papugę. Boję się, iż się nie dogadają. Pracuję do późna, córka chodzi do świetlicy. Chciałabym ją przygarnąć przynajmniej tymczasowo. Potem zobaczymy.

Zgoda proponuję. Dziś kotka zostanie u mnie. Jutro odwiedzę Tamary w szpitalu, zapytam, czy ktoś może się nią zaopiekować. jeżeli nie, pomogę znaleźć dom. Papugę możemy odizolować w osobnym pokoju, a zwierzęta wprowadzać stopniowo, na zapach.

Dziewczynka słucha uważnie, kiwa głową i nagle pyta:

Czy mogę jej kupić miskę? Żeby miała swoją. W sklepie przy piekarni sprzedają takie.

Proszę bardzo odpowiadam z uśmiechem. I koc, koty uwielbiają koce.

Kiedy wychodzą, oczy kotki wydają się bardziej spokojne. Odkładam miskę, siadam na podłogę i po prostu siedzę. Kotka podciąga łapkę na moje kolano, jakby mówiła: Nie zostawiaj mnie samej. Czuję, jak włączam wewnętrzny silnik, ten sam, dla którego znoszę nocne telefony i bezsenne zmiany. Czasem wydaje się, iż to ja ratuję, a tak naprawdę to ona ratuje mnie.

Następnego dnia, między wizytami, wpadam do oddziału kardiologicznego: mały bukiecik, woreczek z jedzeniem i prośba: Proszę puścić na chwilę. Tamara Nowak okazuje się chudą kobietą z ciepłym, zmęczonym spojrzeniem.

Przychodzę po waszą kotkę mówię. Jej oczy od razu rozbłysną.

Misia moja dziewczynka Dziękuję! Bałam się, iż zamarznie szepcze. Zawsze trzymałam drzwi zamknięte, żeby nie uciekła, a wtedy zachorowała nie zdążyłam.

Wszystko w porządku odpowiadam. Jest w cieple, je, odpoczywa. Sąsiadka zgodziła się przyjąć ją na czas. Pomogę, jak będziesz potrzebować.

Przyjmie? kiwa rękami Tamara, drżącą. Tylko nie na zewnątrz. Jest domowa. Po chwili dodaje cichym tonem: Nie gniewacie się, iż nie zdążyłam? Starałam się.

Łzy ledwo powstrzymuję.

Nigdy nie gniewam się na tych, którzy się starają mówię. Będę pisać, jak się miewa. Gdy wyzdrowiejesz, zdecydujemy razem.

Wieczorem razem z sąsiadką i dziewczynką niesiemy kuwetę i nową miskę różową, z serduszkami. Kotka najpierw nerwowo rozgląda się: nowe miejsce, nowe zapachy, papuga skacze. Kładę koc, na którym spała u mnie, i ona od razu się rozkłada. Dziewczynka siada na dywanie z pluszowym myszkiem. Kotka nie bawi się, patrzy. Potem powoli zamyka oczy. To najlepszy znak zaufania.

Będziemy się nią opiekować mówi poważnie dziewczynka. Rano wymienię wodę i nie będę jej grzebać. Papugę przeniosę do innego pokoju.

Umowa stoi uśmiecham się.

W klatce spotykam sąsiada z szóstego piętra. Ściska ręce, kaszle i niezręcznie mówi:

Dziękuję bardzo. Dobrze zrobiliśmy.

I wam dzięki odpowiadam. Że nie przeszkadzaliście.

Po tygodniu Tamara wysyła wiadomość głosową: Powiedzcie Misii, iż zaraz przyjdę. Dziękuję Kilka dni później wypisują ją ze szpitala. Spotykamy się przed drzwiami sąsiadki, a kotka podchodzi do pani tak, jakby nie minęła żadna niedziela rozłąki, przyciska czoło i stoi. Świat znów układa się w miejscu.

Dopóki Tamara będzie się leczyć, Misia zostanie u nas mówi sąsiadka. A potem wróci. Z córką już uczymy się, jak się nią opiekować.

Stoję w kuchni, pachnącej ziemniakami i jabłkami, i myślę: właśnie dla takich historii kocham swój zawód bardziej niż szafy pełne leków. Bo czasem jedna kotka na schodach potrafi zamienić przypadkowych lokatorów w prawdziwych sąsiadów.

Późną nocą wracam do domu. Na stole wciąż leży ta sama miska, z której Misia jadła pierwszą noc. Nie sprzątam jej nie jako pamiątki, a jako przypomnienie: usłyszeć cichy wołanie w klatce i podać rękę to najważniejsze.

Koty przychodzą do nas przez pomyłkę: gubią się, mylą drzwi, wkraczają w nasze życie. A my znajdujemy to, czego nam brakowało: umiejętność zatrzymania się, ogrzania, poczekania. Jestem weterynarzem, potrafię postawić diagnozę. Czasem jednak wystarczy wziąć w ramiona cudze życie i przenieść je z zimnych schodów w ciepło.

I to jest najpiękniejsza praca na świecie.

Idź do oryginalnego materiału