Sprzedać duszę za mieszkanie? — O refleksji między spokojem rodziców a wygodą dziecka

4 dni temu

„Sprzedać duszę za kawalerkę?” — jak syn zmusił rodziców do zastanowienia się, co jest ważniejsze: ich spokój czy jego komfort

Władysław Kowalski i Jadwiga Nowak przeżyli życie, jak to się mówi, bez zbędnych fanaberii, ale z godnością. Wszystko, co zarabiali, odkładali. Nie na futra, nie na zagraniczne wycieczki, ale na przyszłość swojego jedynego syna — Bartosza. Chcieli zrobić dla niego coś wielkiego, znaczącego. Ale co dokładnie — nie wiedzieli do końca, aż pewnego dnia, przy filiżance herbaty, Bartosz rzucił mimochodem, iż zamierza się ożenić.

Decyzja dojrzała w jednej chwili: „Podarujemy im mieszkanie”. Może nie pałac, ale na kawalerkę w dobrej dzielnicy udało się uzbierać. Grosz do grosza, rok za rokiem — i marzenie stało się rzeczywistością.

Bartosz i jego narzeczona Katarzyna byli w siódmym niebie. Właśnie przymierzali się do wzięcia kredytu hipotecznego, a tu nagle — taki zwrot akcji. Dom, swój, bez kredytowej niewoli. niedługo odbył się ślub, a młoda para wprowadziła się do nowego mieszkania. Rodzice odetchnęli: „No, teraz można pomyśleć o sobie”.

Przenieśli się do swojego starego, ale przytulnego domu na Mazowszu. Prawdziwa działka — z szklarnią, kwiatami, łaźnią i werandą, z której wieczorem widać zachód słońca, a rano czuć zapach rosy. Władysław codziennie grzebał w ogrodzie, hodował papryki, pomidory, zioła. Jadwiga pielęgnowała rabaty, na których każdej wiosny rozkwitały lilie i narcyzy, jak żywe wspomnienia dzieciństwa. Tu było wszystko: i spokój, i troska, i sens.

Minęło kilka lat. Bartoszowi i Katarzynie urodziły się dzieci — najpierw syn, potem córka. Mieszkanie stało się ciasne. Pewnego upalnego lipcowego dnia Bartosz przyjechał w odwiedziny i zaczął rozmowę:

— Tato, mamo… U nas z Kasią wszystko w porządku, tylko… trochę ciasno. W czwórkę w kawalerce, sami rozumiecie, nie ma gdzie się ruszyć. Myślimy o powiększeniu.

Władysław i Jadwiga skinęli głowami. Oczywiście, dzieci rosną, każdemu potrzeba własnego łóżka, własnej przestrzeni. Niech biorą kredyt, młodzi, jakoś sobie poradzą.

Ale Bartosz ciągnął dalej:

— Sami rozumiecie, czasy teraz takie… Niestabilne. Praca — raz jest, raz jej nie ma. Ja wszystko ciągnę sam, Kasia z dziećmi w domu. A jeżeli wezmę kredyt i nagle stracę pracę? Wszystko się zawali. Więc… pomyśleliśmy — może sprzedalibyście działkę?

Władysławowi pociemniało w oczach.

— Synu, przecież sam zawsze lubiłeś tu bywać. Pamiętasz, jak w dzieciństwie chodziłeś z wiaderkiem po maliny, jak z dziadkiem sadziłeś kapustę w szklarni? My tu oddychamy całą duszą. Ta ziemia to nasze powietrze, nasze życie.

Bartosz tylko machnął ręką:

— No, grządki to przeszłość. To ciężka, męcząca praca. Lepiej będziecie odpoczywać w mieszkaniu, oglądać telewizję, spacerować po osiedlu. My dołożymy pieniędzy, sprzedamy kawalerkę — i kupimy dwupokojowe. Będziemy żyć normalnie.

Gdy odjechał, w ogrodzie zapadła cisza. Tylko wiatr igrał z firankami na werandzie. Władysław usiadł na ławce i ścisnął w dłoni starą drzazgę — tę samą, od której zaczął budowę szklarni.

— Jadziu — powiedział ochryple — jak to możliwe? Daliśmy im wszystko. Mieszkanie, start, stabilność. Nie oczekujemy wdzięczności, ale… teraz chcą zabrać i nasz kąt?

Jadwiga patrzyła przez okno na grządkę z aksamitkami, którą pielęgnowała od wiosny.

— Wiem, iż nie mówi tego ze złością. Jest zmęczony, ciężko mu. Ale dlaczego wszystko ma być naszym kosztem? Czy on nie rozumie, iż to dla nas nie tylko dom? To nasza dusza.

W milczeniu pili herbatę aż do zmroku. A potem Władysław powiedział:

— Obiecaliśmy się zastanowić. Zastanówmy się — o sobie.

Następnego dnia napisali list do syna. Nie było w nim wyrzutów. Tylko słowa o tym, jak ważne jest dla wszystkich człowieka mieć swoje. Swoją przestrzeń. Swoją radość. Swoje ukojenie. „DaBartosz w końcu zrozumiał, iż szczęście nie polega na wielkości mieszkania, ale na tym, by rodzice mieli gdzie wracać.

Idź do oryginalnego materiału