Najpierw skosiłam trawnik w ogrodzie, czule pożegnawszy się wcześniej z przetacznikami. A potem zaśpiewałam hymn filaretów w wersji: niechaj ta mięta złota próżno nie wabi nas - i wyciągnęłam na świeżo skoszony trawnik stolik i dwa krzesła, posadziłam na jednym krześle mamę, na drugim siebie, zorganizowawszy wcześniej wspomnianą miętę i zaimprowizowany bufet - i proszę:

A potem pobiegłam nakarmić kaczki. Gotowaną kukurydzą. Nie chlebem, nie.

Najpierw przypłynął jeden kaczorek
potem drugi
nagle jakoś zrobiło się z nich trzy kaczorki
a potem cztery
A jeszcze potem z nieba spadła kaczka
i przypłynęła kolejna z dwoma podrośniętymi już młodymi
Tymczasem na drzewie przysiadł drozd
w trawie zapiszczała młoda kawka
a na wodzie pobiły się dwie kurki wodne.
Potłukły się, postroszyły, w końcu wypięły na siebie nawzajem białe zadki i rozpłynęły się w przeciwnych kierunkach.
Straszne brzydactwa z tych kurcząt wodnych. Młode gągoły, trochę starsze i trochę młodsze, są dużo bardziej dekoracyjne.
i mają już taaaakie duże płetwy.
A mama gdzie? A mama romansuje międzygatunkowo z kaczkiem krzyżówkiem.
Którego kaczka, z kolei, zajmuje się swoją jedyną pociechą.
No. Ja wcale nie zamierzałam tyle zobaczyć, ja tylko karmiłam kaczki. :)
1219.