Przyjechałam do syna, a on mnie do hotelu wyrzucił!
W cichej wiosce nad Wisłą, gdzie powietrze pachnie kwitnącymi sadami, mieszkamy z mężem w przestronnym domu, który zawsze stoi otworem dla gości. Mamy wygodny pokój gościnny, a jeżeli zabraknie miejsca, chętnie oddamy własne łóżko, byle tylko każdemu było wygodnie. Tak nas wychowano: nakarmić, ogrzać, dać dach nad głową — to święta rzecz. Nasze drzwi nigdy nie zamykają się przed rodziną i przyjaciółmi.
Przez lata małżeństwa zostaliśmy rodzicami trójki dzieci. Najstarsza córka, Kinga, mieszka niedaleko, w sąsiednim miasteczku. Widujemy się prawie co tydzień, a jej mąż, prawdziwy skarb, zawsze pomaga nam w gospodarstwie. Z nim mam ogromne szczęście.
Młodsza, Zosia, studiuje w wojewódzkim mieście. Marzy o karierze i całkowicie ją wspieram — dzieci mogą poczekać, a marzenia trzeba łapać, póki jest się młodym. Często dzwoni, dzieli się nowinami i wiem, iż zawsze znajdzie dla nas czas.
Ale syn, Krzysztof, wyjechał daleko — do Pomorskiego. Po studiach z kolegą założyli firmę i teraz pochłonięci są biznesem. Ma żonę, Magdę, i sześcioletniego synka, mojego ukochanego wnuczka Bartka. Z synową jednak nigdy nie było mi po drodze. Magda to kobieta z innego świata: chłodna, zamknięta, wiecznie niezadowolona. Nasza wieś wydaje jej się nudna, a choćby Bartka zniechęca do przyjazdów do nas. Ostatnim razem wytrzymali u nas ledwie dwa dni, zanim Magda oznajmiła, iż „dusi się tu”. Krzysztof czasem przyjeżdża sam, by uniknąć kłótni.
W tym roku mąż wziął urlop i postanowiliśmy odwiedzić syna. Przez wszystkie lata nigdy u niego nie byliśmy, a tak chcieliśmy zobaczyć, jak sobie urządził życie. Oczywiście uprzedziliśmy go o wizycie, żeby nie zaskoczyć ich jak grom z jasnego nieba.
Krzysztof przywitał nas na dworcu z uśmiechem. Ku mojemu zaskoczeniu, Magda nakryła do stołu — skromnie, ale zawsze. Gadaliśmy, śmialiśmy się i już myślałam, iż może nie jest tak źle. Ale gdy nadszedł wieczór, moje serce runęło w przepaść. Krzysztof oznajmił, iż będziemy spać w hotelu. Myślałam, iż się przesłyszałam. Hotel? My, rodzice, przyjeżdżamy do własnego syna, a on nas — do hotelu?
O ósmej wieczorem zamówił taksówkę i zawiózł nas do jakiejś nędznej norW środku było zimno, wilgotno, łóżko skrzypiało, a w powietrzu unosił się zapach stęchlizny.