Życie potrafi zaskakiwać w najmniej spodziewanych momentach. Andrzej Kowalski, poseł sejmiku wojewódzkiego i człowiek z wpływowym nazwiskiem, od lat przywykł do uporządkowanego trybu życia, zaplanowanego co do minuty. Ale tamten grudniowy dzień okazał się ważniejszy niż wszystkie jego decyzje polityczne z ostatniej dekady.
Pismo nadesłane do biura wydawało się banalne – kobieta skarżyła się, iż drogowcy zniszczyli jej wypielęgnowany ogródek przy domu. Asystentka dodała: *„Nie byle kto – ma 50 lat, a wygląda na 30. Właścicielka sieci salonów kosmetycznych. Ma choćby status matki wielodzietnej.”* To imię – *Magdalena Nowak* – poruszyło coś w jego wspomnieniach.
— Wiesz… – powiedział do asystentki – miałem kiedyś żonę o takim imieniu. Piękna dziewczyna, z biednej rodziny. Kochałem ją jak głupiec. Ale…
Zamilkł. To wydarzyło się trzydzieści lat temu. Andrzej był wtedy zwykłym chłopakiem. Jego rodzina, dumna ze swojego szlacheckiego rodowodu, wymagała, by znalazł dziedziczkę i żonę „z odpowiednich sfer”. Magda nie pasowała. Była biedna, ale piękna niczym z obrazu i promieniowała dobrocią. Poślubił ją wbrew woli rodziny. Jednak po dwóch latach bezdzietnego małżeństwa uległ presji: *„Skoro nie daje ci potomka – zostaw ją.”* Nie chciał, by Magda została z niczym, więc kupił jej mieszkanie. Nie w rodzinnym Krakowie, ale w innym województwie, by krewni nie musieli się wstydzić. Od tamtej pory nigdy jej nie widział.
Gdy służbowe auto skręciło w stronę willi, serce Andrzeja zabiło mocniej – przy bramie stała *ona*. Ta sama Magda. Starsza, mądrzejsza, elegancka jak drogi antyk. Poznał ją od razu, ale udawał, iż to obca kobieta.
— Zostańcie w samochodzie. Sam się tym zajmę.
Ona też go poznała:
— Andrzej? Myślałam, iż to nie ty. Jak tam twoje cenne nazwisko? Zmieniłeś może?
Spuścił wzrok.
— Tak. Teraz jestem Wiśniewski. W latach dziewięćdziesiątych musiałem. Dla kariery.
— Znowu wszystko dla nazwiska… Dla rodu… Zaskakujące, iż się nie zmieniłeś.
Rozmawiali przy herbacie. Magda zaprosiła go do domu, a Andrzej wciąż zastanawiał się – czy jest sama, czy może zamężna… Wtedy zadzwonił jej telefon. Na wyświetlaczu – *„Kacper”*. Odpowiedziała ciepło:
— Cześć, synku. Wszystko w porządku. Tak, tak, załatwiamy sprawy z doktorem. Ściskam, odezwę się później.
Gdy odłożyła słuchawkę, Andrzej był bielszy od ściany.
— On… on jest rudawy… jak ja kiedyś. To mój syn?
Magda westchnęła:
— Tak. Miesiąc po twoim odejściu dowiedziałam się, iż jestem w ciąży. Chciałam przerwać, ale lekarz w szpitalu mnie odwiódł. Później się zbliżyliśmy, został moim mężem. Wychował Kacpra jak własnego. Ale powiedziałam mu prawdę – kim jesteś. Wie. Ale ojcem nazywa tego, który był przy nim, nie tego, który odszedł.
Andrzejowi popłynęły łzy. Po raz pierwszy od lat poczuł, iż każdy czyn wraca. I nie zawsze jest to miłe spotkanie.
— jeżeli chcesz się z nim skontaktować – spróbuj. Ale nie licz na wdzięczność. Syn jest dorosły. To jego decyzja.
Gdy wrócił do służbowego auta, asystenci dziwili się – co mogło się wydarzyć w ciągu dziesięciu minut przy zniszczonym ogródku?
Andrzej Kowalski usiadł, otarł twarz i rzucił krótko:
— Zapiszcie: ogródek ma być odnowiony w ciągu tygodnia. I niech wszyscy pamiętają – za każde działanie przychodzi rozliczenie. Czasami dopiero po latach.