– Nawet mówienie, iż choćby najulubieńszy pies umarł, będzie dla mnie obce. Nie, pies, niestety, zdechł – przekonywał językoznawca. Dopytywany, dlaczego nie można powiedzieć, iż pies umarł, profesor odrzekł: – A dlaczego zwierzę żre, ma mordę czy paszczę, sierść, a nie włosy? Ponadto Bralczykowi nie pasuje określenie adoptowanie zwierząt, bo… co ludzkie, to ludzkie.
– W związku z tak ogromnym brakiem empatii chcemy przypomnieć słowa innego językoznawcy – prof. Mirosława Bańki, który mówi: – Słowo ZDECHNĄĆ jest nacechowane pejoratywnie, gdy jest odnoszone do ludzi – i to nacechowanie może udzielać się także wypowiedziom, w których słowo to odnosi się do zwierząt. W języku widać liczne dowody na postrzeganie zwierząt jako gorszego rodzaju stworzeń (…). Fakt, iż człowiek podkreśla choćby odrębność zwierzęcej śmierci i iż traktuje ją jako coś gorszego od śmierci ludzkiej, jest dla mnie jednak faktem dość ŻENUJĄCYM – zareagowali na słowa Bralczyka przedstawiciele Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva! (facebook.com/ fundacjaviva).
– Wzięło i zdechło. Zdechło, a nie umarło, bo umiera to, co żywe, a zdycha płomień w kominku lub bateria w telefonie. Było wierne jak pies. Od pierwszego wykładu na UW do teraz. Ponad trzydzieści lat. Nieprawdą jest, iż starsi nie zmieniają zdania i opinii. Ja właśnie ją zmieniłam, jak w wierszu Norwida: „A miłość moja, Bracie, dwuskrzydlata: Od uwielbienia do wzgardy”. I to uwielbienie właśnie mi zdechło. Został tylko chłodny szacunek, Profesorze… – wyznała Jolanta Sacewicz (facebook. com/jsacewicz).
– Chciałabym, żeby popatrzył pan w oczy zwierzaka, który nie ma szans wyzdrowieć i opiekunowie muszą go pożegnać. Różnica między mną a panem jest taka, iż nigdy pan tego nie poczuje. Nie zobaczy pan tych oczu, tego zmęczonego chorobą spojrzenia, i nie zobaczy pan opiekunów, którzy z gabinetu wychodzą już sami… Zwierzęta umierają – napisała Vetka (x.com/vet_kaa).
– Można być profesorem i osobą pozbawioną empatii. Język wyraża emocje i profesor Bralczyk swoją wykładnią naruszył emocje wielu osób, tak. Ja podnoszę, iż zmienia się nasza wrażliwość, określana językiem, czego – o dziwo – tak wybitny językoznawca zdaje się nie dostrzegać. Nie istnieje żadna norma, która zakazuje zwierzętom „umierania” – odniosła się Agnieszka Gozdyra (x.com/AGozdyra). – (…) Prof. Bralczyk ma rację: pies nie umiera, ale zdycha – przekonywał Łukasz Warzecha (salon24.pl/u/lukaszwarzecha).
– Jeśli ktoś upiera się przy językowej antropomorfizacji swojego zwierzęcia, znaczy to, iż albo nieświadomie i bezkrytycznie przyjmuje kolportowane szeroko wzorce, nie rozumiejąc po prostu konsekwencji, albo całkiem świadomie deklaruje w ten sposób, iż uważa zwierzęta za równe ludziom. Ta druga postawa znajduje odzwierciedlenie w przekonaniu, iż zwierzęta posiadają jakiekolwiek prawa, co jest absurdem. Warunkiem posiadania praw jest bowiem, po pierwsze, posiadanie obowiązków, których zwierzęta z oczywistych powodów nie mają, a po drugie – zdolność do odróżniania dobra od zła, które to kategorie są całkowicie obce światu zwierząt (…). Powstaje problem, do którego nigdy fanatycy prozwierzęcy nie umieją się odnieść: co ma być granicą uczłowieczania zwierząt i przyznawania im praw? Dlaczego prawa ma mieć pies i kot, ale już nie mysz polna? A może mysz także? Ale w takim razie może i będący szkodnikiem szczur? A może rybki czy mrówki również powinny mieć „prawa”, a jeżeli nie, to dlaczego? A co ze zwierzętami gospodarskimi? Gdzie i dlaczego postawić granicę? Uznając, iż zwierzęta mogą mieć „prawa”, otwieramy całą serię kompletnie nierozstrzygalnych na poziomie etycznym i ontologicznym problemów. – Szanuję zdanie profesora Bralczyka. Z punktu widzenia językoznawcy taka wykładnia jest może słuszna. Ale nasze zwierzęta zasługują nie na wykładnię językową i logiczną, ale na sercowo-empatyczną. Według polszczyzny pies może zdechł, ale według kochającego pana, czy może lepiej, towarzysza, umarł. Tu serce i uczucia muszą mieć prymat nad logiką i językiem – sugerował Tomasz Lis (x.com/Lis_Tomasz).
Po kilku dniach medialnej „zadymy” profesor w rozmowie z Onetem tłumaczył się, mówiąc:
– To nie o to chodzi, iż nie powinniśmy tak mówić. Możemy, o ile ktoś chce. Jednak adekwatnym słowem, które jest używane w polszczyźnie na określenie śmierci zwierzęcia, jest to, iż zdycha. Zdychają i lwy, i komary, i psy, i inne zwierzęta. Niestety, przez wieki zyskało ono negatywne skojarzenie. Umieranie zwierząt jest pewnym nadużyciem metaforycznym tego słowa. I tak jak można powiedzieć, iż umierają idee czy umierają państwa, tak można powiedzieć i o zwierzętach. Ale adekwatnym, pierwotnym słowem jest właśnie zdychać. Zdychanie ma związek etymologicznie z oddychaniem, wdechem, tchem i wszystkim tym, co jest związane z duchem. Etymologicznie to nie jest słowo nacechowane pejoratywnie. o ile ktoś nie lubi słowa zdychanie, to ja bym sugerował używanie takich jak odszedł, nie ma go. Jednak umieranie wolałbym zarezerwować dla człowieka, tak samo jak adopcję.