Prof. Bralczyk: pies nie umiera, ale zdycha. Komentarze internautów

4 miesięcy temu

Nawet mówienie, iż choćby najulubieńszy pies umarł, będzie dla mnie obce. Nie, pies, niestety, zdechł – przekonywał językoznawca. Dopytywany, dlaczego nie można powiedzieć, iż pies umarł, profesor odrzekł: – A dlaczego zwierzę żre, ma mordę czy paszczę, sierść, a nie włosy? Ponadto Bralczykowi nie pasuje określenie adoptowanie zwierząt, bo… co ludzkie, to ludzkie.

W związku z tak ogromnym brakiem empatii chcemy przypomnieć słowa innego językoznawcy – prof. Mirosława Bańki, który mówi: – Słowo ZDECHNĄĆ jest nacechowane pejoratywnie, gdy jest odnoszone do ludzi – i to nacechowanie może udzielać się także wypowiedziom, w których słowo to odnosi się do zwierząt. W języku widać liczne dowody na postrzeganie zwierząt jako gorszego rodzaju stworzeń (…). Fakt, iż człowiek podkreśla choćby odrębność zwierzęcej śmierci i iż traktuje ją jako coś gorszego od śmierci ludzkiej, jest dla mnie jednak faktem dość ŻENUJĄCYM – zareagowali na słowa Bralczyka przedstawiciele Fundacji Międzynarodowy Ruch na rzecz Zwierząt Viva! (facebook.com/ fundacjaviva).

Wzięło i zdechło. Zdechło, a nie umarło, bo umiera to, co żywe, a zdycha płomień w kominku lub bateria w telefonie. Było wierne jak pies. Od pierwszego wykładu na UW do teraz. Ponad trzydzieści lat. Nieprawdą jest, iż starsi nie zmieniają zdania i opinii. Ja właśnie ją zmieniłam, jak w wierszu Norwida: „A miłość moja, Bracie, dwuskrzydlata: Od uwielbienia do wzgardy”. I to uwielbienie właśnie mi zdechło. Został tylko chłodny szacunek, Profesorze… – wyznała Jolanta Sacewicz (facebook. com/jsacewicz).

Chciałabym, żeby popatrzył pan w oczy zwierzaka, który nie ma szans wyzdrowieć i opiekunowie muszą go pożegnać. Różnica między mną a panem jest taka, iż nigdy pan tego nie poczuje. Nie zobaczy pan tych oczu, tego zmęczonego chorobą spojrzenia, i nie zobaczy pan opiekunów, którzy z gabinetu wychodzą już sami… Zwierzęta umierają – napisała Vetka (x.com/vet_kaa).

Można być profesorem i osobą pozbawioną empatii. Język wyraża emocje i profesor Bralczyk swoją wykładnią naruszył emocje wielu osób, tak. Ja podnoszę, iż zmienia się nasza wrażliwość, określana językiem, czego – o dziwo – tak wybitny językoznawca zdaje się nie dostrzegać. Nie istnieje żadna norma, która zakazuje zwierzętom „umierania” – odniosła się Agnieszka Gozdyra (x.com/AGozdyra). – (…) Prof. Bralczyk ma rację: pies nie umiera, ale zdycha – przekonywał Łukasz Warzecha (salon24.pl/u/lukaszwarzecha).

Jeśli ktoś upiera się przy językowej antropomorfizacji swojego zwierzęcia, znaczy to, iż albo nieświadomie i bezkrytycznie przyjmuje kolportowane szeroko wzorce, nie rozumiejąc po prostu konsekwencji, albo całkiem świadomie deklaruje w ten sposób, iż uważa zwierzęta za równe ludziom. Ta druga postawa znajduje odzwierciedlenie w przekonaniu, iż zwierzęta posiadają jakiekolwiek prawa, co jest absurdem. Warunkiem posiadania praw jest bowiem, po pierwsze, posiadanie obowiązków, których zwierzęta z oczywistych powodów nie mają, a po drugie – zdolność do odróżniania dobra od zła, które to kategorie są całkowicie obce światu zwierząt (…). Powstaje problem, do którego nigdy fanatycy prozwierzęcy nie umieją się odnieść: co ma być granicą uczłowieczania zwierząt i przyznawania im praw? Dlaczego prawa ma mieć pies i kot, ale już nie mysz polna? A może mysz także? Ale w takim razie może i będący szkodnikiem szczur? A może rybki czy mrówki również powinny mieć „prawa”, a jeżeli nie, to dlaczego? A co ze zwierzętami gospodarskimi? Gdzie i dlaczego postawić granicę? Uznając, iż zwierzęta mogą mieć „prawa”, otwieramy całą serię kompletnie nierozstrzygalnych na poziomie etycznym i ontologicznym problemów. Szanuję zdanie profesora Bralczyka. Z punktu widzenia językoznawcy taka wykładnia jest może słuszna. Ale nasze zwierzęta zasługują nie na wykładnię językową i logiczną, ale na sercowo-empatyczną. Według polszczyzny pies może zdechł, ale według kochającego pana, czy może lepiej, towarzysza, umarł. Tu serce i uczucia muszą mieć prymat nad logiką i językiem – sugerował Tomasz Lis (x.com/Lis_Tomasz).

Po kilku dniach medialnej „zadymy” profesor w rozmowie z Onetem tłumaczył się, mówiąc:

To nie o to chodzi, iż nie powinniśmy tak mówić. Możemy, o ile ktoś chce. Jednak adekwatnym słowem, które jest używane w polszczyźnie na określenie śmierci zwierzęcia, jest to, iż zdycha. Zdychają i lwy, i komary, i psy, i inne zwierzęta. Niestety, przez wieki zyskało ono negatywne skojarzenie. Umieranie zwierząt jest pewnym nadużyciem metaforycznym tego słowa. I tak jak można powiedzieć, iż umierają idee czy umierają państwa, tak można powiedzieć i o zwierzętach. Ale adekwatnym, pierwotnym słowem jest właśnie zdychać. Zdychanie ma związek etymologicznie z oddychaniem, wdechem, tchem i wszystkim tym, co jest związane z duchem. Etymologicznie to nie jest słowo nacechowane pejoratywnie. o ile ktoś nie lubi słowa zdychanie, to ja bym sugerował używanie takich jak odszedł, nie ma go. Jednak umieranie wolałbym zarezerwować dla człowieka, tak samo jak adopcję.

Idź do oryginalnego materiału