Ostatni pierożek babci: opowieść o zapomnieniu, miłości i samotności

2 dni temu

Ostatnie pierogi babci Jadwigi: opowieść o zapomnieniu, miłości i samotności

Na skraju zapomnianej wioski pod Lublinem, w maleńkim domku, mieszkała Jadwiga Nowak – kobieta, którą we wsi nazywano po prostu Nowakową. Jej imię dawno zatarło się w pamięci sąsiadów, ale szacunek do niej żył w każdym podwórku.

W wieku dziewięćdziesięciu czterech lat wciąż trzymała się mocno: sama prowadziła gospodarstwo, miała wypielęgnowany ogród, a w domu panował porządek, jakby nie mieszkała tu starsza kobieta, ale cała armia sprzątaczek. Biała wykrochmalona chustka, jasny fartuch, wybielone parapety, lśniące okna z doniczkami kwiatów – Nowakowa była z tych, którzy potrafią żyć pięknie i godnie.

Po śmierci męża, która nastąpiła dziesięć lat temu, została sama. Dzieci – syn Wojtek, córki Ania i Kasia – dawno wyjechały do miasta, rozleciały się jak jesienne liście, każda w swoją stronę. Wnuki dorosły, zajęły się swoimi sprawami i rzadko wspominały o wiejskiej babci. Najwyżej dzwoniły od święta.

Ale ona nie miała im tego za złe. Rozumiała: każdy ma własne życie. A ona… Po prostu żyła dalej, pracowała, kochała swoje kozy, piekła pierogi i wierzyła, iż to wszystko nie jest daremne.

Prezenty, które wracają
– Dzień dobry, Nowakowa! – zajrzała pewnego dnia sąsiadka Grażyna z córką. – Przyszłyśmy po ser. Małgosia tylko twój je, sklepowego nie tknie!

– Ach, moje złotko, jakże się cieszę! Masz tu pieroga z jagodami – Małgosia zawsze je lubiła.

– Dziękuję, babciu! – uśmiechnęła się dziewczynka.

– Rozpieszczam was, wiem – śmiała się Jadwiga. – A kogo mam rozpieszczać, jak nie dzieci? Moje wszystko zajęte… Niedawno Jurek, sąsiad, odwiózł moje paczki z powrotem – niby nie chcieli. Ani pierogów, ani sera, ani mleka, ani konfitur. „Nie jemy”. A ja, jak głupia, starałam się…

Sąsiadki wymieniły współczujące spojrzenia. Wiedziały: syn przyjechał tylko raz w tym roku – przywiózł szefa na ryby. Wnuk – z kolegami na majówkę, całą noc pili i wrzeszczeli. Rano zniknęli. Córki nie pojawiły się od pięciu lat. Wnuki, gdy były małe, spędzały u babci każde lato. Teraz – zapomniały drogi, kręcą się po zagranicznych kurortach.

– A twoje kozy jak? Nie ciężko już z nimi? – spytała Grażyna.

– Gdzieżbym bez nich? To one mnie trzymają przy życiu. Bez roboty – człowiek schnie. A z nimi trzeba wstać, nakarmić, wydoić… Ruch to zdrowie, Grażynko.

Ogród, który stał się niepotrzebny
Latem Nowakowa, jak zawsze, krzątała się w ogrodzie. Na grządkach – wzorowy porządek. Pomidory, kapusta, ziemniaki, ogórki… Wszystko na swoim miejscu, ani chwastu. Ale sąsiedzi zauważyli: babcia częściej przystaje, ciężko oddycha.

Pewnego dnia upadła – źle się poczuła. Poprosiła Grażynę: zadzwoń do dzieci, powiedz, iż matce źle. Zadzwoniła. Ale nikt nie przyjechał. Ani Wojtek, ani Ania, ani Kasia. Tylko cisza w słuchawce.

Sąsiedzi opiekowali się Nowakową, jak mogli. Jurek przywiózł leki, Grażyna doiła kozy, karmiła kury, inna sąsiadka przynosiła zupę i ciasta. Babcia wstydziła się – nie przywykła być ciężarem.

Osłabła. Zupełnie. Napisała list:
„Zabierzcie mnie do siebie. Nie daję już rady sama…”

Odpowiedzi nie było. Jakby pisała do ściany.

Pożegnanie
Latem postanowiła: dość. Kozy oddała Grażynie. Grządek nie posadziła – pierwszy raz od pięćdziesięciu lat. Siedziała przy oknie, patrzyła na zarastającą trawą ziemię – tę, którą tak kochała, a której teraz nie mogła choćby wzruszyć.

Pewnego dnia znalazła w komórce stare szkolne zeszyty. Wydarła czystą kartkę, długo pisała. Każdą literę – z bólem, każde słowo – ze łzami. Potem położyła list na stole, obok – zawiniątko z pieniędzmi.

…Lało. Przez kilka dni z komina nie unosił się dym. Sąsiedzi zaniepokoili się.

Weszli – a babcia leży spokojnie, nakryta kołdrą, jakby spała. Tyle iż się nie obudzi.

Zadzwonili do dzieci. Nikt nie odebrał. Napisali. Cisza.

Pogrzeb zorganizowali sąsiedzi. Grażyna, Jurek, jeszcze kilkoro. Kobiety upiekły, mężczyźni pomogli z trumną. Wszystko – jak dla swojej.

Dzieci przyjechały następnego dnia wieczorem. Gdy wszystko było już załatwione. Odebrali od sąsiadów klucz, w milczeniu weszli do domu.

Na okrągłym stole – biały obrus. Na nim – zawiniątko z pieniędzmi i list.

„Drogie moje dzieci – Wojciechu, Anno i Kasiu.
W końcu zebraliście się wszyscy razem. Proszę: nie kłóćcie się, wspierajcie nawzajem. Gospodarstwo rozdałam. Ikonki – do kościoła, jeżeli nie weźmiecie. Psa – do Jurka, on dobry. Dom sprzedajcie, pieniądze podzielcie po równo. Wybaczcie i żegnajcie.
Mama.”

Zapomniany grób
Dom zamknięto. Zabito okna i drzwi. Psa wypuścili po prostu na podwórko.

Odjechali. Do wsi już nie wrócili.

Dom zarastał pokrzywami i chwastami. Nikt nie chciał kupić starej chałupy w zapadłej wsi.

Grób Jadwigi Nowak porastał tak samo – ciszą i trawą. Ale Grażyna, ilekroć szła koło cmentarza, wstępowała. Sprzątała, sadziła kwiaty.

– Dużo dobra mi dałaś, kochana… – szeptała. – Ja przynajmniej o twój grób nie zapomnę…

Tak odchodzą ci, którzy oddają życie dzieciom. którzy kochają do ostatniego tchu. Ale czasem – w próżnię.
Czasem – bez „dziękuję”.
Bez ostatniego „mamo”.
Bez telefonu.

A dom – stoi. Samotny. Z białymi firankami i zapachem konfitur, zawieszonym gdzieś w przeszłości.

Idź do oryginalnego materiału