Oj, gospodarzu, ruszamy w nowe miejsce! Będziesz mieszkał u mnie – wprawdzie kawalerka, ale jakoś się pomieścimy.

3 dni temu

No cóż, gospodarzu, jedziemy w nowe miejsce. Będziesz mieszkał u mnie, wprawdzie to kawalerka, ale myślę, iż się pomieścimy.

Boże, mam trzydzieści osiem lat, żyję sama. Przez całe życie nikomu krzywdy nie zrobiłam, żadnego chamskiego słowa nie powiedziałam. Wszystko, co mam, zarobiłam własną pracą: kawalerkę, działkę.

Grzech narzekać, rodzice pomagali, ile mogli, jestem u nich piąta, najmłodsza. Mam dwie bliskie przyjaciółki, od młodości się przyjaźnimy. Spotykamy się rzadko, obie zamężne.

Nie lubię, gdy ich mężowie po pijanemu zaczynają gadać niestosowności o upiększeniu mojej samotności, ale tak, żeby żony nie słyszały.

Musiałam im po kolei dać w twarz i wytłumaczyć, iż mąż przyjaciółki dla mnie mężczyzną nie jest. Chwała Bogu, zrozumieli.

Zamilkła na chwilę, Jadwiga ze smutkiem w oczach spojrzała w okno i pomyślała, ile tam za szybą szczęśliwych ludzi i takich samych nieszczęśliwych jak ona. Zwracając się z powrotem do oblicza Bożego, ciągnęła dalej:

Nigdy Cię o nic nie prosiłam, teraz zwracam się z pokorą. Daj mi, Boże, to, co ludziom się nie godzi. Zmęczyła mnie samotność. Poślij mi jakieś zwierzątko, człowieka bezdomnego, może jakąś sierotę.

Jestem tchórzliwa, Panie, niepewna siebie. Wszyscy myślą, iż jestem ponura, zamknięta w sobie, a ja po prostu nieśmiała, nie wiem, co wypada powiedzieć, boję się, iż się ze mnie wyśmieją.

Ojciec zawsze karcił, żebym uważała na siebie, żeby im wstydu nie przynosić. I tak żyję. Pomóż, oświeć, naprowadź na drogę prawą. Amen.

Niedziela. Wczesny wiosenny poranek. W domu naprzeciwko w rzadkich oknach pali się światło. Po raz pierwszy szczerze się pomodliła, a gdy odeszła od małej ikony, poczuła na policzkach dwie smugi łez, których wcześniej nie wypłakała.

Otarła je wierzchem dłoni, chwyciła dwie ciężkie torby z zakupami, farbą do parkanu i innymi drobiazgami gospodarczymi, wyszła z mieszkania.

Radość mojego życia działka. Tam nie jestem sama: popracuję, przez płot pogadam z sąsiadkami o perspektywach zbiorów.

Torby ciągną ręce ku ziemi, na szczęście mieszkam niedaleko przystanku. Na przystanku pusto, stoję sama prawie godzinę. Minął jeden autobus działkowy, drugi oba zatłoczone. jeżeli i trzeci przejedzie, wrócę do domu, widocznie nie było mi pisane dziś być na działce.

Przy takiej ciżbie wieczorem nie wrócę, a rano do pracy.

I oto cud: pełny autobus zahamował, wysadził ze swoich wnętrzności pijanego mężczyznę z awanturą i radośnie zaprosił mnie do środka.

Wzdycham, wciskam się, drzwi ledwo się zamykają, przygniatając mnie, od braku tlenu i mieszaniny zapachów prawie tracę przytomność.

Czterdzieści pięć minut i jestem na swojej ukochanej działce. Do piętnastej z pleców wędzony schab, z przodu Królewna Śnieżka. Wracam na pół zgiętych nogach do domku. Plecy zgarbione, ręce poniżej kolan, gasnące spojrzenie, cud, iż w ogóle dobrze!

Mierzwiąc odbicie w lustrze, gwałtownie wzięła prysznic i postanowiła się położyć przed telewizorem na godzinkę.

Usnęła w locie, ledwo dotknęła poduszki. Zmęczenie. Obudziła się w środku nocy. Telewizor leciał jakiś film, wyłączyła go, nastawiła budzik i znów, zrzucając szlafrok, położyła się spać. Ale sen nie przychodził. Po chwili wiercenia się wstała, przygotowała sobie obiad do pracy.

Po dwóch dniach pracy znów wyruszyła znaną trasą na działkę. Wchodząc do domku, osłupiała: czajnik elektryczny gorący, ulubiony kubek stał z cukrem i torebką herbaty.

Nie wierząc oczom, dotknęła kubka, pokręciła głową, wyszła na zewnątrz, a wzrok wbił się w pomalowany parkan. Pomalowany?! Nic nie rozumiem.

Pytanie nasuwało się samo. Kto? Może przyjechała mama? Podeszła, dotknęła jednym palcem parkanu zostawiła ślad zielonej farby.

To nie mama, farba nałożona całkiem świeżo. Nic nie rozumiem. Na sąsiedniej działce w malinach mignęła chustka sąsiadki babci Kasi. Przeszła wąskimi ścieżkami ogródka, podeszła do płotu i zawołała:

Babciu Kasiu!

Z głębi sąsiedniego domku dobiegła stłumiona odpowiedź.

To ty, Jadziu? Czekaj, zaraz wyjdę. Żeby was! Tfu! Naopowstawiali. Nic nigdy na miejsce nie odkładają.

Babcia, mrucząc, wycierając ręce w starą fartuch, wyszła na ganek swojej chatki.

Witaj, Jadziu. A czemu dziś tak wcześnie? Wczoraj miałeś wolne? Patrzę, odnowiłaś parkan.

Dzień dobry. Nie, wczoraj pracowałam. A babcia nie widziała, kto mi parkan pomalował?

To nie ty? Chyba nikogo nie było, ja tu dziś nocowałam. A czemu tak się wystraszyłaś? Może to twoja mama przyjechała? To czemu do mnie nie wpadła? Zawsze wpada, albo ja do niej.

Sam

Idź do oryginalnego materiału