Okazało się jednak, iż nałóg zwyciężył i Orliński wciąż regularnie udziela się w kilku pismach, które mam zwyczaj przeglądać. Dorywcze chałtury byłyby może jeszcze wybaczalne, bo nauczycielom chyba się dziś nie przelewa, ale regularne przykładanie ręki do upadku "Polityki" - i to zaraz obok rubryki Kuby Wojewódzkiego - to już nie byle co [2].
Zacznę od ślimaka, który według Orlińskiego pędzi siedem razy szybciej niż Rosjanie na Ukrainie.
Prędkość przeciętnego ślimaka to 0,05 km na godzinę, czyli ok. 400 km na rok. Rosjanie rozwijają maksymalną szybkość rzędu 60 km rocznie, czyli jakąś jedną siódmą ślimaka (Wojciech Orliński, Jedna siódma ślimaka, "Polityka" 2025, nr 17-18, s. 161). Na pozór wszystko się zgadza: 0,05 km razy 8760 godzin w roku to rzeczywiście nieco ponad 400 kilometrów. Bieda w tym, iż Orliński źle postawił przecinek. Przeciętny winniczek nie rozwija prędkości 50 metrów na godzinę, ale ślimaczy się dziesięć razy wolniej - jakieś 5 metrów na godzinę.Ależ Ebenezerze! I to ma być to twoje "nic osobistego"? Trzeba chyba kogoś bardzo nie lubić, żeby mu wyciągać takie pokątne głupstwa.
Ba, gdybyż to było pokątne głupstwo! Ale Wojciech Orliński dał tę jedną siódmą ślimaka jako tytuł swojego felietonu, więc widocznie był z tego pomysłu na ślimaczo-wojenne porównanie ogromnie zadowolony i żadną miarą nie uznał go za głupstwo. A mimo to niechlujstwo zwyciężyło!
Teraz o Marksie.
Jakiś czas temu pojawił się po prawej stronie sceny politycznej filut, który dowodził, iż głównym celem Karola Marksa było "cofnięcie ludzkości do poziomu przedkulturowej wspólnoty pierwotnej" [3]. Skądinąd był to człowiek mogący, choćby z racji wieku, pamiętać z dawnych lat drętwe formułki o zaspokajaniu wciąż rosnących potrzeb społeczeństwa czy rytualne zapewnienia każdorazowego pierwszego sekretarza o tym, jak rośnie wytop stali i plony z hektara. A jednak jakoś mu się to zgodziło z niedorzeczną bajką, jakoby Marks (a więc chyba także jego ideowi spadkobiercy) marzył o powrocie do wspólnoty pierwotnej.
Wojciech Orliński też coś niecoś z tamtych czasów pamięta, a mimo to zszedł ze swojej lewej strony na poziom owego obdarzonego fantazją filuta i napisał:
Adam Smith i Karol Marks różnili się w wielu kwestiach, ale obaj opisywali świat, w którym nie ma wzrostu. [...] Żaden z tych wybitnych ekonomistów nie myślał o wzroście (Wojciech Orliński, Fetysz PKB. Czy da się rosnąć bez końca?, "Książki. Magazyn do Czytania" 2024, nr 4, s. 25). Karol Marks opisywał świat, w którym nie ma wzrostu? Przecież choćby nietrudny w lekturze Manifest to głównie apologia niespotykanego dotąd w historii wzrostu: Ale rynki wciąż się rozszerzały, wciąż wzrastało zapotrzebowanie (Aber immer wuchsen die Märkte, immer stieg der Bedarf). Manufaktura również już nie wystarczała. Wówczas para i maszyny zrewolucjonizowały produkcję przemysłową. Miejsce manufaktury zajął nowoczesny wielki przemysł, miejsce przemysłowego stanu średniego zajęli przemysłowcy-milionerzy, dowódcy całych armii przemysłowych, nowocześni burżua.Wielki przemysł stworzył rynek światowy, przygotowany przez odkrycie Ameryki. Rynek światowy wywołał niebywały rozwój (unermeßliche Entwicklung) handlu, żeglugi, środków komunikacji lądowej. Rozwój ten wpłynął z kolei na rozrost przemysłu (Ausdehnung der Industrie), a w tym samym stopniu, w jakim rozwijał się przemysł, handel, żegluga, koleje żelazne, w tym samym stopniu rozwijała się burżuazja, mnożyła swoje kapitały (vermehrte sie ihre Kapitalien), wypierała na dalszy plan wszystkie klasy pozostałe po średniowieczu [4].
Rozszerzanie, wzrost, niebywały rozwój, rozrost, mnożenie... To właśnie z obserwacji tego wciąż potęgującego się wzrostu wyrosła wizja ustroju, w którym każdemu będzie można dawać według potrzeb.I nie był to bynajmniej jakiś przemijający młodzieńczy entuzjazm. Także w spuściźnie, którą Fryderyk Engels wydał po śmierci Marksa jako III tom Kapitału, powtarza się ta sama melodia:
Toteż granice, w których może się jedynie odbywać zachowanie i pomnażanie wartości kapitałowej, opierające się na wywłaszczaniu i zubożaniu szerokich mas producentów - granice te popadają wciąż w sprzeczność z metodami produkcji, które kapitał musi stosować gwoli osiągnięcia swego celu, a które zmierzają do nieograniczonego powiększania produkcji, produkcji jako celu samego w sobie, do bezwarunkowego rozwoju społecznych sił produkcyjnych pracy. Ów środek - bezwarunkowy rozwój sił wytwórczych społeczeństwa - wchodzi w nieustanny konflikt z ograniczonym celem, pomnażaniem wartości istniejącego kapitału. o ile więc kapitalistyczny sposób produkcji jest historycznym środkiem rozwoju materialnej siły produkcyjnej i stworzenia odpowiadającego tej sile rynku światowego, to stanowi zarazem stałą sprzeczność między tym historycznym jego zadaniem a adekwatnymi mu społecznymi stosunkami produkcji [5]. Przekładając to na nieco strawniejszy język: kapitalizm prowadzi co prawda do niespotykanego w historii wzrostu produkcji, ale zarazem stwarza wewnętrzne hamulce tego wzrostu (to te "społeczne stosunki produkcji"). Rewolucję robi się właśnie po to, by te hamulce usunąć, dzięki czemu nastąpi (przynajmniej w teorii) wzrost już niemal cudowny, oparty na całkowitej automatyzacji; właśnie taki, który umożliwia dawanie "według potrzeb". Włączony jednak do procesu produkcji kapitału środek pracy przechodzi różne metamorfozy, z których ostatnią jest maszyna albo raczej automatyczny system maszyn (system maszyn automatyczny jest tylko najbardziej skończoną, najbardziej adekwatną formą systemu maszyn i tylko on dopiero przekształca maszyny w system), napędzany przez automat, który sam wytwarza własny ruch. Automat ten składa się z licznych organów, mechanicznych i intelektualnych (mechanischen und intellektuellen Organen), tak iż sami robotnicy stanowią tu tylko jego świadome członki [6]. I wtedy dopiero zacznie się zabawa! Zwróćcie uwagę na te intelektualne organy automatu. Wprawdzie jest to jeszcze bardzo abstrakcyjna wizja, i to raczej wizja połączenia człowieka z maszyną, ale co szkodzi zadumać się nad tymi wczesnymi marzeniami o AI, która zaradzi naszym bolączkom na tym łez padole. W każdym razie gdzie u Marksa nie popatrzeć, tylko wzrost i wzrost oraz nadzieja, iż będzie jeszcze dużo więcej wzrostu (jednak tym razem kierowanego już przez społeczny "zespolony rozum").Teraz o szkole lwowsko-warszawskiej.
Znowu błahostka i pewnie darowałbym ten podwójny kiks w pożytecznym zreferowaniu książki Jana Woleńskiego o Alfredzie Tarskim, gdyby Orliński nie zakończył swego referatu egzaltowaną deklaracją:
I tak oto znów okazuje się, iż wszystkie drogi prowadzą do szkoły lwowsko-warszawskiej, której Tarski był wybitnym przedstawicielem. Co pilniejsi czytelnicy magazynu "Książki" mogą zauważyć, iż mam na jej punkcie obsesję, ale co poradzić.To naprawdę było najważniejsze polskie intelektualne osiągnięcie w XX wieku. I ciągle o nim za mało rozmawiamy (Wojciech Orliński, Najmądrzejszy Polak, "Książki. Magazyn do Czytania" 2025, nr 2, s. 63).
Z dwoma ostatnimi zdaniami z miejsca się zgadzam (choć w nieco poszerzonej wersji, gdy ze szkołą lwowsko-warszawską łączy się jeszcze polską szkołę matematyczną). I choćby zgadzam się z radością, bo współczesna lewica za logiką nie przepada, a za patrona chętniej bierze sobie Stanisława Brzozowskiego, który o ojcu szkoły lwowsko-warszawskiej, Kazimierzu Twardowskim, oraz o jego uczniach wyrażał się dość pogardliwie ("Chłopięta ze szkoły Twardowskiego nazbyt są przeświadczone, iż wiedza bywa solidną tylko u nich" [7]). Byłby zatem Orliński chwalebnym wyjątkiem gdyby nie to, iż w swoim referacie dwukrotnie myli dwóch wybitnych przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej, a mianowicie Stanisława Leśniewskiego, promotora doktoratu Tarskiego, z Janem Łukasiewiczem [8]. Gdy ma się "obsesję", takich rzeczy jednak robić nie wypada.Jeśli zaś idzie o nosorożca, to wziął się on z pomysłu samego Orlińskiego, by kolejny felieton dla "Polityki" zacząć tak:
Sztuka "Nosorożec" Eugène'a Ionesco, klasyka teatru absurdu, wydaje mi się dziś bardzo na czasie. Popadła jakby w zapomnienie, zacznę więc od krótkiego streszczenia. Oto w jakimś cichym, małym francuskim miasteczku pojawiają się nosorożce. Zachowują się z charakterystyczną dla tych zwierząt niezgrabną brutalnością: demolują rynek, wypłaszają przechodniów, niszczą mienie (Wojciech Orliński, Jak u Ionesco, "Polityka" 2025, nr 22, s. 90; ponieważ felieton zajmuje tylko jedną stronę, odtąd cytuję już bez żadnych odnośników). I tak to streszczenie potem leci przez pół felietonu. Że głównymi bohaterami są dwaj przyjaciele Jean i Bérenger: pierwszy raczej przemądrzały, drugi raczej zagubiony. Że nosorożce to w istocie ludzie, którzy się w nie zamienili. Nie wiadomo, jakim cudem, ale to przecież teatr absurdu. No i najważniejsze: wciąż przemieniają się kolejni. W rezultacie nosorożców przybywa, a ludzi ubywa.Tyle iż Orliński Nosorożca w ogóle nie czytał i fantazjuje w oparciu o streszczenie z angielskiej Wikipedii. "Po wygłoszeniu brawurowego monologu o wyższości nosorożców Jean sam się przekształca". Nie, Jean przed przekształceniem nie wygłasza żadnego "brawurowego monologu". Nie wygłasza w ogóle żadnego monologu. Jedyny monolog w tej sztuce wygłasza na samym końcu Bérenger [9].
Myli się Orlińskiemu również chronologia: odgłosy nosorożców słychać w radiu i w telefonie nie przed ostatnią dyskusją Jeana i Bérengera, ale grubo później. Gdy z ludzi zostaje na scenie już tylko Bérenger i Daisy, w której Bérenger się kocha, zrazu skrycie (ale która na końcu też go zostawia).
Cały Nosorożec zaś to w interpretacji Orlińskiego przypowieść o narastaniu faszyzmu, a w każdym razie agresywnej prawicy:
Czuję się teraz, jakbyśmy byli w finale pierwszego aktu tej sztuki. W Polsce z narastającą brutalnością panoszą się prawicowi politycy. Nie jest to interpretacja całkiem nietrafna, ale bardzo zubażająca metaforyczne przesłanie Nosorożca, które sam Ionesco odnosił do wszelkich ruchów stadnych, w tym także lewicowych. Dlatego niektóre zdania z tej napisanej pod koniec lat 50. sztuki brzmią całkiem świeżo i znajomo. Botard, parodia postępowego intelektualisty, na początku drugiego aktu parę razy bez sensu wtrąca w dyskusję potępienie rasizmu. A na uwagę, iż nie chodzi tu wcale o rasizm, odpowiada: "Nie wolno pomijać żadnej okazji, żeby go potępić" (Nosorożec, s. 170).Na podobnej zasadzie również Wojciech Orliński nie pominął w swoim felietonie okazji, by bez sensu, ale za to pryncypialnie potępić transfobię.
Czuję się bezradny jak Bérenger. Dyskutowanie z nosorożcami nie ma sensu. Ryczą na przykład o niebywale podobno istotnym problemie, jaką są osoby trans w sporcie - rzekomo masowo deklarujące kobiecą płeć tylko po to, żeby wygrywać w zawodach. zwykle pojawia się tutaj jedno nazwisko: Lia Thomas. To pływaczka, która wygrała jedne zawody. Nie osiągnęła przy tym rekordowego wyniku, inne ciskobiety [10]] miewały lepsze rezultaty. Zdrowy rozsądek mówi, iż nie ma tu żadnego problemu. No, ale zdroworozsądkizm jest martwy! Niech żyje chrum-chrum, ryyyk!Te odgłosy dobiegają już z miejsc, w których człowiek by się ich jednak nie spodziewał. Mateusz Mazzini, przedstawiając w "Gazecie Wyborczej" straszliwy terror ideologii woke, napisał o Lii Thomas, iż "zaczęła wygrywać żeńskie zawody studenckie". Taka malutka manipulacyjka: "zaczęła wygrywać", bo gdyby uczciwie napisać, iż wygrała jedne, waliłaby się teza artykułu.
O tym, iż obrona dopuszczania do zawodów kobiecych mężczyzn deklarujących się jako kobiety stoi na bakier z logiką, już kiedyś obszernie pisałem [11]. Dla kogoś, kto ma "obsesję" na punkcie szkoły lwowsko-warszawskiej, powinno to być oczywiste. Ale Orliński zaskoczył mnie opierając swoją obronę oszustwa na podkreślaniu, iż jest to oszustwo bez znaczenia, gdyż oszust podobno oszukał tylko raz. A więc "nie ma tu żadnego problemu".Jest to niemal dokładne powtórzenie kuriozalnej strategii Wojciecha Sumlińskiego, patologicznego plagiatora, który wprawdzie ostatecznie przyznał, iż czasem "na zasadzie konwencji" dokonywał "muśnięcia tej literatury" (tj. przepisywania od MacLeana albo Chandlera), ale w sumie ukradł tymi "muśnięciami" najwyżej jedną stroniczkę. A skoro tak, to cała sprawa jest dęta i nie ma problemu [12].
Jak się jednak gwałtownie okazało, Wojciech Sumliński łgał w żywe oczy i tych kradzionych stroniczek było w rzeczywistości wielokrotnie więcej. Zełgał również Wojciech Orliński, choć nie jest wykluczone, iż z lenistwa przepisał cudze kłamstwo z pewnej strony internetowej. Porównajcie zresztą sami jego cytowane wyżej słowa z tym, co na tej stronie napisano:
Autorzyna "Wyborczej" [czyli Mateusz Mazzini w poetyce autora strony] musi mieć prawdziwego hyzia na punkcie "kwestii trans", bo dalej pisze: Wtedy pływaczka Lia Thomas, która przeszła tranzycję w czasie studiów, zaczęła wygrywać żeńskie zawody studenckie. Szybkie zerknięcie do Wikipedii pokazuje, iż wygrała jedne - jedne! - zawody, a choćby wtedy miała wynik daleko gorszy od rekordu kobiety cispłciowej na tym samym dystansie [...] No ale "zaczęła wygrywać" brzmi bardziej dramatycznie i jakby lepiej uzasadnia nagłość wszechobecnej paniki moralnej [13]. "Szybkie zerknięcie do Wikipedii" to jednak bardzo słaby research. choćby szybka zwyczajna kwerenda pokazuje, iż w okresie 2021/2022 William Thomas (który wypowiadając magiczne zaklęcie "I am Lia" zamienił się w Lię Thomas) wygrał jeszcze przynajmniej sześć innych zawodów [14]. A "zaczynając wygrywać" wygrał ich tylko tyle, gdyż był to jedyny sezon, w którym startował po swoim przekształceniu w nosorożca, to jest chciałem powiedzieć - w transkobietę. W tej sytuacji zarzucanie Mateuszowi Mazziniemu "maleńkiej manipulacyjki" samo jest dość paskudną dużą manipulacją.Zresztą nie o zwycięstwa tak naprawdę tu chodzi, ale o nieuczciwe wspomaganie, gdyż deklaracja "I am Lia" zadziałała w tym wypadku niczym potężny doping. Owszem, to nieuczciwe wspomaganie nie działa niezawodnie, bo mniej utalentowani sportowo mężczyźni bywają czasem gorsi od bardzo utalentowanych kobiet. To jednak nie ma znaczenia. Doping jest przecież zabroniony także w wypadku drugo- i trzeciorzędnych zawodników, którzy choćby na dopingu przegrywają z prawdziwymi mistrzami. Nietrudno to zauważyć, ale niektórym wygodniej jest chrumkać i dalej pędzić na oślep.
Najzabawniejsze (ale w kategorii smutno-zabawnej) jest jednak to, iż Orliński swoje zdroworozsądkowe "nie ma tu żadnego problemu", dopisał do sztuki, w której w niemal identyczny "zdroworozsądkowy" sposób jedna z postaci, Dudard, próbuje przekonać Bérengera, żeby nie przypisywał do przemiany Jeana w nosorożca zbyt wielkiego znaczenia. Że przecież nie ma problemu.
Nie myśl o tym. Naprawdę, przypisujesz temu zbyt wielkie znaczenie. Przypadek Jana [polski przekład spolszcza imię Jeana] nie jest symptomatyczny, nie jest reprezentatywny. [...] Nie bierze się w rachubę oryginałów. Idzie o przeciętną (Nosorożec, s. 213-214). "Jestem [...] jak Bérenger" - napisał Wojciech Orliński i jest to majstersztyk teatru absurdu. choćby Ionesco nie wpadł bowiem na pomysł, by cynicznie oszukujący nosorożec udawał na koniec walczącego z nosorożcami Bérengera.[1] Kto chciałby przypomnieć sobie to pożegnanie, niech przeczyta w OSOBACH: "Wojciech Orliński służbowo i prywatnie albo pożegnanie z bawełną w ustach".
[2] Kto chciałby wiedzieć, jak wygląda ten upadek, niech przeczyta notkę "Jak plagiatuje się w "Polityce" albo ciepły kontakt z prostym czytelnikiem". Kto zaś chciałby jeszcze wiedzieć, jak do tego upadku dokłada się Kuba Wojewódzki, niech przeczyta aneks do notki "Jakub Wojewódzki czyta Romana Dmowskiego albo powtórka z historii".
[3] Kto chciałby wiedzieć więcej o tych fantazjach, niech przeczyta w OSOBACH: "Krzysztof Karoń demaskuje marksizm albo upadek etosu pracy" oraz "Krzysztof Karoń dalej bałamuci, czyzli Uzupełnienia".
[4] Karol Marks, Fryderyk Engels, Manifest Partii Komunistycznej, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 4, Książka i Wiedza, Warszawa 1962, s. 515-516. Wstawki niemieckie daję za: Karl Marx, Friedrich Engels, Manifest der Kommunistischen Partei, [w:] Karl Marx, Friedrich Engels, Werke, tom 4, Dietz Verlag, Berlin 1977, s. 463-464.
Nb. za życia Marksa nie trzeba było wielkiej bystrości, by ten wzrost zauważyć. Są to wprawdzie przeliczenia bardzo orientacyjne i dziś może mało imponujące, ale PKB Wielkiej Brytanii w latach 1820-1880 niemal się podwoił. Trochę gorzej wypada PKB na głowę (jakieś 60-70%), bo wzrost liczby ludności częściowo niwelował wzrost produkcyjności. Ale zmora Malthusa do końca ciążąca nad rozważaniami Marksa, zwłaszcza w perspektywie przejścia do komunizmu, to osobny problem. Tu przypomnę jedynie to, o czym pisał już młody Engels, bo to też był jego wyraz troski o przyszły komunistyczny wzrost:
"Teoria Malthusa dostarcza nam najmocniejszych argumentów ekonomicznych przemawiających na rzecz przebudowy społecznej; gdyby bowiem Malthus miał choćby absolutnie rację, to trzeba by z miejsca podjąć dzieło tej przebudowy, gdyż tylko ona, tylko podniesienie poziomu mas, dokonane dzięki tej przebudowie, umożliwia owo moralne ograniczenie pędu do rozmnażania się, które sam Malthus uważa za najbardziej skuteczny i najłatwiejszy środek przeciw przeludnieniu" (Fryderyk Engels, Zarys krytyki ekonomii politycznej, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1976, s. 776).
Jeszcze bardziej znaczące jest to, iż Engels zacytował te zdania bez mała czterdzieści lat później w liście do Karola Kautskiego z 1 lutego 1881 roku. Wyrażał też w tym liście przekonanie, iż społeczeństwo komunistyczne będzie mogło bez większych trudności regulować produkcję ludzi w taki sam sposób, w jaki będzie regulować będzie produkcję rzeczy. Polityka jednego dziecka Komunistycznej Partii Chin to zatem marksizm ortodoksyjny, a zarazem empiryczny dowód, jak takie regulacje kończą się w praktyce.
[5] Karol Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej, tom III, księga trzecia: Proces produkcji kapitalistycznej jako całość, część pierwsza, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 25, część pierwsza, tłumaczył Edward Lipiński, Książka i Wiedza, Warszawa 1983, s. 379.
Nie jest to wcale jakiś wyjątkowy ustęp. O tym, iż kapitalizm zmierza do "nieograniczonego powiększania produkcji" Marks przypomina - choćby nieco namolnie - w wielu innych miejscach. A to, iż kapitalistyczny sposób produkcji ma tendencję do "absolutnego rozwoju sił wytwórczych" (s. 390). To znowu, iż misja historyczna kapitalizmu "polega na bezwzględnym, odbywającym się w postępie geometrycznym rozwoju produkcyjności pracy ludzkiej (s. 398; wyróżnienie moje).
[6] Karol Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, tłumaczył Zygmunt Jan Wyrozembski, Książka i Wiedza, Warszawa 1986, s. 565-566. Wstawkę niemiecką daję za: Karl Marx, Grundrisse der Kritik der politischen Ökonomie, [w:] Karl Marx, Friedrich Engels, Werke, tom 42, Dietz Verlag, Berlin 1983, s. 592.
Nie był to oryginalny pomysł Marksa, ale Marks miał dobrą intuicję i czytał dobre książki. Czytał między innymi Charlesa Babbage'a (tak, tego od maszyny analitycznej) oraz The Philosophy of Manufactures, którą napisał Andrew Ure. Marks czytał przekład francuski wydany w Brukseli, natomiast w oryginale odpowiedni ustęp brzmi:
"But I conceive that this title [factory system], in its strictest sense, involves the idea of a vast automaton, composed of various mechanical and intellectual organs, acting in uninterrupted concert for the production of a common object, all of them being subordinated to a self-regulated moving force" (Andrew Ure, The Philosophy of Manufactures: or, An Exposition of the Scientific, Moral, and Commercial Economy of the Factory System of Great Britain, Charles Knight, Londyn 1835, s. 13-14).
[7] Stanisław Brzozowski, Pamiętnik, fragmentami listów autora i objaśnieniami uzupełnił Ostap Ortwin, nakładem Antoniny Brzozowskiej, Lwów 1913, s. 160.
Z kolei samego Twardowskiego, który od swoich "chłopiąt" wymagał porządnego i jasnego myślenia, Brzozowski uważał za nudną odmianę c. k. urzędnika.
"Ten Twardowski. On także stoi na stanowisku, »że referat posługuje się wszystkiem«, ponieważ na początku c. k. Uniwersytetu jest umiejący pisać porządnie referaty i przy końcu powinien być urzędnik umiejący pisać referaty" (s. 203; jest to cytat z listu do Ostapa Ortwina).
[8] Najpierw Orliński cytuje list Leśniewskiego do Twardowskiego, a dwa akapity niżej powtarza frazę z tego listu, ale tym razem przypisuje ją Łukasiewiczowi (s. 61). Ale jeszcze gorszy kiks jest na następnej stronie:
"Tarski i Łukasiewicz zbudowali semantyczną teorię prawdy, która przywróciła to pojęcie do powszechnego użytku nie tylko w logice. Pytanie o to, na ile to było samodzielne odkrycie doktoranta, a na ile jego mentora, stało się, jak to w życiu bywa, przyczyną ich gorzkiego sporu" (s. 62).
To prawda, iż Tarski i Łukasiewicz zbudowali semantyczną teorię prawdy, ale Tarski był doktorantem Leśniewskiego, więc podejrzewanie, jakoby Łukasiewicz wykorzystał swego doktoranta (dziś jednak bez porównania częstsza praktyka niż niegdyś) to bardzo brzydka sugestia.
Nb. zwracam uwagę tylko na oczywisty feler, do uniknięcia którego wystarczyłaby nieco większa staranność. Natomiast pomijam nudne wypunktowywanie błędów Orlińskiego, gdy odważnie bierze się za wyjaśnianie zagadnień logicznych i matematycznych, których najprawdopodobniej nie rozumie.
Do poziomu niechlujstwa autora dostosowała się także redakcja "Książek" i dlatego zaraz na samym początku Tarski nazywa się Tański (nie znam klawiatury, na której można zrobić niechcący literówkę naciskając w pośpiechu "ń" zamiast "r").
[9] Eugène Ionesco, Nosorożec, [w:] Idem, Teatr, tom II, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1967, s. 250-252. Autorem przekładu Nosorożca był Adam Tarn. Dalej cytuję jako Nosorożec z podaniem numeru strony. Przed przekształceniem się w nosorożca Jean z Bérengerem prowadzi bardzo długi dialog, który zajmuje niemal cały drugi obraz drugiego aktu (s. 193-207). Niemniej żadna z jego wypowiedzi nie przekracza kilku krótkich zdań, więc żadnej nie sposób uznać za monolog, choćby gdyby ryzykownie założyć, iż monolog może być częścią bardzo żywego dialogu.
Nb. Bérenger jest bohaterem jeszcze trzech sztuk Ionesco jako ktoś w rodzaju Everymana, ale za każdym razem jest kimś innym i dziedziczy jedynie imię.
[10] W postępowej nowomowie ciskobieta to po prostu zwyczajna, prawidłowo rozwinięta kobieta: bez psychicznych problemów z dysforią, a także bez zaburzeń rozwoju płciowego, bez niezwykle rzadkich wad genetycznych etc. Wprowadzono ten termin po to, by mężczyzn podających się za kobiety także móc nazywać kobietami, ale jakby z równoległej odmiany. W tej wizji kobiety dzielą się bowiem zasadniczo na ciskobiety i transkobiety.
[11] Kto chciałby o tym wiedzieć więcej, niech przeczyta w DODATKACH: "Olimpijskie problemy z logiką albo koniec fair play".
[12] Kto chciałby wiedzieć więcej o oszustwach Wojciecha Sumlińskiego, niech przeczyta w osobach: "Wojciech Sumliński - plagiator patologiczny. WYPISY" oraz "Wojciech Sumliński - plagiator patologiczny. Aneks do raportu o złodziejstwie i oszustwie".
[13] slwstr [sic!], Gazeta dla debili, 26 marca 2025. Strona zarchiwizowana. Do odwiedzenia samej strony nie zachęcam, gdyż prowadzi ją osoba albo niezrównoważona psychicznie, albo wyjątkowo niegodziwa, choćby jak na niskie standardy dzisiejszego internetu. Na przykład gładko pochwalająca taki oto komentarz: "Kiedy rowling zdechnie to zobaczymy gdzie jesteśmy - czy będzie więcej mowy o cudownych książeczkach dla dzieci czy o jej nienawiści do ludzi". Chodzi o pisarkę J.K. Rowling, tę od Harry'ego Pottera, a o "jej nienawiści do ludzi" świadczyć ma jej "bełkot o «prawach kobiet»".
Nb. nigdy nie napisałbym o "Gazecie Wyborczej", iż to "Gazeta dla debili", niemniej trafiają się tam teraz kwiatki, które mogłyby do takiej surowej opinii skłaniać. Janusz Anderman, nosorożec smagający na emeryturze biczem satyry reakcyjnych polityków, napisał całkiem niedawno:
"Wtedy to dziennikarz Kanału Zero zadał mu [kandydatowi na bardzo reakcyjnego polityka] pytanie o to, jak długo Bolesław Chrobry rządził, na które każdy licealista powie bez wahania, iż niecałe dwa miesiące. Kandydat, legitymujący się stopniem doktora historii..." etc. etc. nie umiał na to proste pytanie tak zgrabnie odpowiedzieć (Janusz Anderman, Szlifiernia kryształów, "Gazeta Wyborcza", dodatek "Duży Format" 26 maja 2025, nr 19, s. 11).
Licealista, który "powie bez wahania", iż Bolesław Chrobry rządził niecałe dwa miesiące, nie powinien otrzymać za takie androny matury z historii. Bałamuctwo Andermana byłoby może do obrony, gdyby Anderman pytał o to, jak długo Bolesław Chrobry panował. Ale i wtedy wyłącznie przy wcześniej oznajmionym założeniu, iż panują wyłącznie koronowane głowy. Założeniu mocno arbitralnym, gdyż w języku polskim panowanie to synonim sprawowania rządów. Mówi się więc także o panowaniu Mieszka I, a Eberhard Jäckel choćby napisał książeczkę Hitlers Herrschaft, której tytuł przełożono na polski właśnie jako Panowanie Hitlera.
Jeśli zaś idzie o Bolesława Chrobrego, to rządził on nie jakieś "niecałe dwa miesiące", ale ponad trzydzieści lat i był jednym z najdłużej rządzących władców w naszej historii.
[14] Tutaj (plik PDF) odnotowano trzy zwycięstwa osoby startującej jako "Lia Thomas" w zawodach Zippy Invitational w Akron w grudniu 2021 na dystansach 200, 500 i 1650 jardów stylem dowolnym. Do tego dochodzą trzy kolejne zwycięstwa tej samej osoby na zawodach Ivy League Championships w lutym 2022. Ponownie stylem dowolnym, tym razem na dystansie 100 jardów, 200 jardów i 500 jardów. I to do tych sześciu zwycięstw trzeba dopisać owo rzekomo jedyne zwycięstwo (a naprawdę co najmniej siódme), które pokazuje "szybkie zerknięcie do Wikipedii".