„Nie zatrudnialiśmy się u ciebie!” — jak teściowa zamienia weekendy w katorgę

6 dni temu

„Myśmy się u was nie najmowali!” – jak teściowa zamienia weekendy w katorgę

Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, iż moje wyczekane, rzadkie weekendy zamienią się w harówkę, po której bolą wszystkie mięśnie i łzy same cisną się do oczu – nie uwierzyłabym. Ale teraz to rzeczywistość. Wszystko przez moją teściową, szanowną Danutę Januszewską, która uznała, iż skoro z Tomkiem mieszkamy w bloku i nie mamy swojego ogródka, to znaczy, iż nie mamy żadnych obowiązków, a czasu wolnego – od groma. A skoro tak, to można nas wykorzystać na maksa.

Z Tomkiem pobraliśmy się nieco ponad rok temu. Wzięliśmy skromny ślub – nie mieliśmy wiele złotych, żyjemy w mieście, gdzie każda złotówka jest na wagę złota. Moi rodzice pomogli nam z mieszkaniem – kupiliśmy kawalerkę z rynku wtórnego. Oczywiście, stan pozostawiał wiele do życzenia, więc od razu zaplanowaliśmy remont. Nie od razu, ale od wiosny zaczęliśmy powoli: tu kurek wymieniliśmy, tam tapety przekleiliśmy, w kuchni położyliśmy linoleum. Pieniędzy brakowało, czasu – tym bardziej.

A rodzice Tomka mają dom na wsi, gospodarstwo, ogromny ogród, kury, kaczki, koza i choćby dwie krowy. Mieszkają na przedmieściach, gdzie od czasów PRL trzymają się ziemi. Ale to ich wybór, sami to wszystko zaczynali. Szanowaliśmy ich pracę, ale zawsze uważaliśmy, iż każdy ma swoje życie.

Teściowa postanowiła jednak inaczej. Gdy tylko dowiedziała się, iż żyjemy „w ciepełku, bez grządek i zmartwień”, od razu zaczęła nas regularnie zapraszać. Najpierw „tylko w odwiedziny”. Potem – co weekend, jak w harmonogramie: „przyjeżdżajcie pomóc”. Nie „odpocząć”, nie „zrelaksować się po mieście”, tylko właśnie – pomagać. Od progu – do ręki szmatę, motykę albo wiaderko. Uśmiechnij się i marsz w pole.

Na początku myślałam – no dobra, pojedziemy kilka razy, pokażemy, iż nie jesteśmy obcy. Pomożemy, jak się da. Tomek też próbował odwieść matkę od pomysłu: mówił, iż mamy remont, brak czasu, ciężką pracę. Ale upór Danuty Januszewskiej nie zna granic. „Wy w mieście siedzicie – jak królowie. A u nas tu wszystko na mnie!”. Argumenty o zmęczeniu ją nie obchodziły. „No co wy tam w tej swojej kawalerce robicie? – oburzała się. – My was wychowaliśmy, a teraz wy musicie nam pomagać!”

Szczerze, chciałam być dobrą synową. Nie kłócić się. Ale wszystko się skończyło, gdy podczas kolejnej wizyty, ledwie weszliśmy do domu, teściowa wcisnęła mi w ręce wiadro z wodą i ścierkę: „Jak ja ugotuję zupę, to ty umyj podłogi – od chałupy do szopy i z powrotem. A Tomkowi powiedz, niech idzie heblować deski – musimy naprawić kurnik”. Spróbowałam grzecznie odmówić – powiedziałam, iż jestem zmęczona po tygodniu pracy. Ale ona choćby nie słuchała. Jakbym była najemną robotnicą, która śmie odmówić zadania.

Gdy wróciliśmy w niedzielę wieczorem, bolało mnie całe ciało. A w poniedziałek zaspałam do pracy. Szef osłupiał – nigdy nie brałam zwolnień, a tu nagle leżę. Musiałam skłamać, iż źle się czuję. I to wszystko po „odpoczynku” u teściowej. Nie czułam radości, ani wdzięczności. Tylko złość i żal.

Najgorsze, iż z Tomkiem nie raz mówiliśmy: mamy swoje sprawy, jesteśmy zmęczeni, mamy remont! Ale Danuta Januszewska i tak dzwoniła codziennie: „No i co, kiedy przyjedziecie? Ogród sam się nie przekopie!”. Próbowaliśmy tłumaczyć, iż teraz nie możemy. A ona w odpowiedzi: „Co wy tam za remont robicie, iż już trzeci miesiąc nie możecie się ogarnąć? Pałac budujecie?”

Coraz bardziej zdumiewała mnie jej bezczelność. Zwłaszcza gdy oświadczyła wprost: „Na tobie polegałam. Jesteś kobietą. Powinnaś umieć doić krowy i sadzić kapustę – przyda ci się”. Wtedy jeszcze się powstrzymałam, ale we mnie wszystko wrze. Nigdy nie chciałam żyć na wsi. Nie muszę wiedzieć, jak doić krowę czy czyścić obornik.

Tomek starał się mnie wspierać. Sam był zmęczony wymaganiami matki. Kiedyś jeździł do rodziców z przyjemnością, teraz – tylko pod presją. Telefony już zaczął ignorować – za dużo wyrzutów w każdym. A ja za każdym razem łamię się, nie wiedząc, co wymyślić, żeby znów nie jechać.

Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do swojej mamy. Opowiedziałam jej wszystko tak, jak jest. I wiecie co? Mamo mnie zrozumiała. Powiedziała, iż pomoc to rzecz dobrowolna. Że nie można młodego małżeństwa traktować jak darmowej siły roboczej. I iż jeżeli teraz pozwolimy się tak wykorzystywać – będzie tylko gorzej.

Jestem tak zmęczona. Tym podwójnym życiem – z jednej strony remont i praca w mieście, z drugiej – wiejska katorga co weekend. Marzę tylko o tym, żeby się wyspać. Po prostu spędzić niedzielę z książką lub filmem, a nie w błocie z łopatą.

Nie wiem, co dalej robić. Tomek już poważnie mówi, iż czas postawić ultimatum. Albo mama przestanie nas terroryzować, albo ograniczymy kontakt. Może to i brzmi okrutnie, ale mamy swoje życie, marzenia, cele. A myśmy się nie najmowali na wiecznych pomocników.

I niech ktoś powie, iż „tak wypada”, „trzeba pomagać rodzicom” – nie sprzeczam się. Ale pomoc to wtedy, gdy proszą, a nie żądają. Gdy dziękują, a nie manipulują. Gdy szanują twój czas, a nie stawiają przed faktem.

Mam nadzieję, iż zima w końcu ostudzi zapał teściowej. A ja – nareszcie – odetchnę pełną piersią. I przypomnę sobie, iż weekend to czas na odpoczynek, a nie przymusowe roboty.

Idź do oryginalnego materiału