– Rodzice przyjadą na weekend – powiedziała Zosia, starając się, by zabrzmiało to przypadkiem. – Bardzo chcą cię poznać.
Tomek, który właśnie smarował tost wiśniowym dżemem, zastygł w bezruchu. Odłożył nóż powoli.
– Świetnie – odparł, wymuszając uśmiech. – Ja też… bardzo się cieszę.
Ale Zosia znała go za dobrze. Od razu zauważyła, jak naprężyły się jego ramiona, jak unikał jej wzroku.
– Tomku, wszystko będzie dobrze. Na pewno cię polubią – powiedziała łagodnie, biorąc go za rękę.
Uśmiechnął się, ale w jego oczach widać było niepewność.
– Zosiu, twoi rodzice to inteligentni, kulturalni ludzie… A ja? Spójrz na mnie: broda, tatuaże, kolczyk w uchu. Dla nich jestem koszmarem.
– Dla mnie jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie – odparła spokojnie. – I oni to zobaczą. Zobaczysz.
Następny tydzień minął w nerwowym przygotowaniu. Zosia sprzątała mieszkanie, przeglądała ulubione przepisy rodziców i doprowadzała wszystko do idealnego porządku. Tomek pomagał w milczeniu: wieszał nowe zasłony, kupił świeże kwiaty, ale każdego wieczoru wychodził na balkon i palił, pogrążony w myślach.
Wreszcie nadszedł ten dzień. Zosia nerwowo poprawiała obrus, po raz setni przekładając serwetki. Tomek, ubrany w białą koszulę z podwiniętymi rękawami, stał przed lustrem i gładził włosy.
Zadzwonił domofon.
– Otworzę – westchnął i wyszedł do przedpokoju.
W drzwiach stali jej rodzice – Maria Janina i Stanisław Józef. Matka patrzyła na Tomka szeroko otwartymi oczami, jakby ujrzała ducha. Ojciec zmarszczył brwi, przenosząc wzrok z jego wytatuowanych rąk na kolczyk w uchu.
– Dzień dobry – powiedział spokojnie Tomek, wyciągając dłoń. – Jestem Tomek. Miło mi państwa poznać.
Ojciec po chwili wahania uścisnął jego rękę, skinąwszy głową. Maria Janina, wyczuwając napięcie, pierwsza wzięła się w garść:
– No to przejdźmy dalej. Zosia na pewno na nas czeka, prawda?
Zosia wyjrzała z kuchni, rozpromieniona nienaturalnym uśmiechem. Przytuliła rodziców, potem chwyciła Tomka za rękę i zaprowadziła ich dalej.
Kolacja toczyła się w ciężkiej atmosferze. Matka przyglądała się Tomkowi, jakby próbowała rozwiązać zagadkę. Ojciec zadawał suche, konkretne pytania. Kim jest z zawodu? Jak długo są razem? Gdzie mieszkają jego rodzice?
Gdy Tomek wspomniał, iż jest weterynarzem, Maria Janina uniosła brew:
– Weterynarz? To niespodzianka. Po tobie bym się nie spodziewała…
Skinął tylko głową:
– Tak, często to słyszę. Ale tatuaże to nie diagnoza.
Zapadła krótka cisza, którą przerwał ojciec:
– A dlaczego akurat zwierzęta?
Tomek wziął głęboki oddech:
– Jako dziecko znalazłem psa, który został potrącony. Był umierający. Zabraliśmy go z mamą do kliniki. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem, jak lekarz walczy o życie milczącego pacjenta… To był moment, w którym zrozumiałem, iż chcę robić to samo.
Stanisław Józef niespodziewanie złagodniał. Zaczął wypytywać o przypadki z praktyki, choćby opowiedział, jak raz wyciągał kota z kanalizacji.
Pod koniec wieczoru atmosfera wyraźnie się ociepliła. Tomek opowiadał, jak zwierzęta wyczuwają dobroć, jak godzinami opiekuje się maluchami, które inni skreślili.
Gdy rodzice zbierali się do wyjścia, Maria Janina podeszła nagle i objęła go.
– Dziękuję ci za szczerość – szepnęła. – Byłam… w błędzie.
Stanisław Józef uścisnął jego dłoń mocniej niż przedtem:
– Dbaj o moją dziewczynę. To nasz jedyny skarb.
Gdy drzwi się zamknęły, Tomek odetchnął z ulgą:
– Myślałem, iż twoja mama zacznie odprawiać egzorcyzmy i kropić wodą święconą.
Zosia rozśmiała się i przytuliła do niego:
– A ja wiedziałam, iż cię pokochają. Bo jesteś najlepszy.
Stali w ciszy, przytuleni, a na parapecie obok smacznie spał rudy kotek – ten sam, którego Tomek kiedyś uratował.
– A jednak… życie jest dziwne – szepnął Tomek. – Gdyby nie ty, nie ten maluch, może nigdy byśmy choćby nie zagadali do siebie…
– A teraz mamy całą historię dla naszych przyszłych dzieci – uśmiechnęła się Zosia.
– I rodziców, którzy mnie nie wygnali – dodał.
Oboje wybuchnęli śmiechem – lekko, szczerze, z przekonaniem, iż prawdziwe szczęście to być akceptowanym takim, jakim się jest.