„Nie chcemy tu mieszkać, wracamy do domu — rodzice porzucili miejskie luksusy dla rodzinnej wsi”

1 dzień temu

— Nie chcemy już tu mieszkać, synku. Wracamy do domu. Nie mamy już siły — rodzice zrezygnowali z miejskiego luksusu dla rodzinnej wsi.

— Twoi rodzice postradali zmysły, Krzysztof? Każdy by marzył o tym, co mają! Czteropokojowe mieszkanie, gotowe jedzenie, wszystko pod ręką. A im nic nie pasuje! — zirytowana powiedziała Weronika, żona.

— Uważaj, jak mówisz, Weronika — burknął Krzysztof.

— Ale to prawda! Nie chcą nauczyć się korzystać z technologii, nie wychodzą na dwór, ciągle niezadowoleni. Dlaczego nie mogą po prostu być wdzięczni?

Krzysztof milczał. Sam nie rozumiał, co się dzieje. Rodzice naprawdę się zmienili. Kiedyś aktywni, pełni życia, uśmiechnięci — teraz chodzili po mieszkaniu jak cienie. Przywiózł ich do miasta, wyrwał z zapadłej wioski, kupił wszystko, co najlepsze — i co? Tylko smutek w ich oczach i cisza. Czyżby popełnił błąd?

Przeprowadzkę ze wsi odkładali długo. Krzysztof przekonywał, obiecywał gruszki na wierzbie. Rodzice nie sprzedawali domu — i tak nie było potrzeby, syn miał pieniądze. W końcu się przenieśli, ale ich dusze zostały w tej chacie pod białymi brzozami.

Stanisław i Jadwiga nigdy nie przywykli do nowego miejsca. Brakowało im hałaśliwego podwórka, sąsiadów wchodzących „na herbatkę”, ogródka, zapachu ziemi po deszczu. Tu było inaczej — obce twarze, zamknięte drzwi, pędzące samochody i wieczny pośpiech. choćby auto, które Krzysztof podarował ojcu, stało nieużywane — za dużo znaków, skrzyżowań, nieznanych ulic.

— Jak tam nasi sąsiedzi? — wzdychała Jadwiga. — Pewnym w tym roku ogórki się udały, tyle deszczu było… A ja choćby malinowego dżemu nie ugotowałam.

— Przestań, serce się kraje… — szeptał Stanisław, ocierając łzy. — Co noc śnię o naszym domu. Wszystko tam znajome. A tu… tu jesteśmy obcy.

— Nie chcieliśmy cię zranić, synu. Wiemy, iż starasz się… Ale to nie dla nas. Nie możemy tu żyć.

— A ty kiedy ostatnio go widziałeś? — spytał Stanisław. — Przecież to za drogą, a czasu zajrzeć nie ma. A twoja Weronika tylko oczami przewraca, gdy opowiadam jej o nawozach…

W tej chwili Krzysztof wszedł do domu. Niósł torby z zakupami, jakieś paczki. Zobaczył ich spojrzenia i zrozumiał — czas na szczerą rozmowę.

— Mamo, tato, co się dzieje?

— Synu… wyjeżdżamy — cicho powiedział Stanisław. — Wracamy do domu. Nie mamy już siły tu być. Nam ciężko. Jesteśmy tu obcy. Tam mamy dom, ziemię, brzozę w ogrodzie. Tu pięknie, wygodnie… ale nie czujemy się swojo.

Krzysztof milczał. Patrzył na rodziców, na ich zmęczone twarze, na dłonie przyzwyczajone do ziemi, do prostej pracy. Nie rozumiał — jak można odrzucić wszystko, co dla nich zrobił? Ale nie sprzeciwił się.

— Dobrze. Za tydzień pomogę z przeprowadzką. Wasza decyzja — szanuję.

— A jutro? — nieśmiało zapytała Jadwiga. — Może jutro znajdziesz czas?

— Jutro to jutro — skinął syn.

Nie potrafił ich do końca zrozumieć. Sam przecież na wsi się dusił. A oni, przeciwnie, tam oddychali pełną piersią. Czy to prawda, iż dom to nie ściany i wygoda, ale wspomnienia, zapachy, cisza i śpiew ptaków?

Stanisław i Jadwiga ożyli jeszcze tego wieczoru. Pakowali rzeczy z uśmiechami, planowali, co posadzą na grządkach, kogo pierwsze zaproszą. Całą noc pili herbatę i szeptali, jak za młodu.

Wtedy Krzysztof zrozumiał: czasem miłość to nie mieszkania i gadżety, ale danie rodzicom szansy, by wrócili tam, gdzie ich serce. Bo dom to nie adres. Dom to tam, gdzie kochają i czekają.

Idź do oryginalnego materiału