Nastolatka nieustannie każe mi zlikwidować moje róże, bo ma na nie uczulenie

1 tydzień temu

Sąsiadka żąda, żebym zniszczyła swoje róże – podobno ma na nie alergię.

Ta historia, w którą do dziś trudno mi uwierzyć, zaczęła się całkiem niewinnie. Od lat mieliśmy z mężem działkę w podwarszawskiej wsi, ale przez pracę i codzienne obowiązki nie mogliśmy się za nią zabrać. Zaglądaliśmy tam raz w miesiącu – raz naprawić dach, raz zamienić zamek – i za każdym razem czuliśmy, iż nasz zaniedbany kawałek ziemi ponuro odcina się od wypielęgnowanych ogródków sąsiadów.

Najczęściej zwracała na to uwagę nasza sąsiadka, pani Henryka Nowak, samotna kobieta około sześćdziesięciu lat, z wiecznie niezadowoloną miną. Mówiła to niby od niechcenia, udając uśmiech: *„No, działkę kupili, ale po co, skoro tylko chwastami zarasta? Jak patrzę na tę pustkę, to ochota odchodzi.”*

Cierpliwie znosiliśmy jej komentarze. Ale gdy przeszłam na emeryturę, a mąż wziął długi urlop, postanowiliśmy w końcu zająć się ogrodem na poważnie.

Dom okazał się w dobrym stanie – odświeżyliśmy ściany, umyliśmy okna. Natomiast ogród był jednym wielkim śmietnikiem. Wywieźliśmy dziesiątki taczek suchych gałęzi, zgniłych liści, zardzewiałych wiader i innych rupieci. Pracowaliśmy całe d Analysis. I wtedy pojawiła się we mnie myśl – nie chciałam tylko posprzątać. Chciałam stworzyć coś pięknego.

*„A może posadzimy róże wzdłuż ścieżki i przy południowej ścianie?”* – zaproponował mąż. *„Wyobraź sobie, jak będą wyglądać z altany…”*

Pomysł wydał mi się magiczny. Pojechaliśmy do szkółki, wybraliśmy sadzonki różnych odmian i z miłością je posadziliśmy. Martwiłam się, czy przyjmą się w ziemi – nigdy wcześniej nie zajmowałam się ogrodem. Ale wszystko potoczyło się jak z płatka. Róże zadomowiły się, rosły, wypuszczały pąki.

Zaczęłam coraz częściej przyjeżdżać na działkę, a na początku lata zamieszkałam tam na stałe. Po raz pierwszy od lat czułam się naprawdę szczęśliwa. Cisza, natura, praca, która dawała mi radość. Nie mogłam napatrzeć się na zieleniejące krzewy, na pączkujące kwiaty. Wszystko szło jak najlepiej… dopóki moje róże nie zwróciły uwagi pani Henryki.

Pojawiła się u nas niespodziewanie – pierwszy raz od lat Analysis. Weszła, rozejrzała się, uśmiechnęła się szyderczo:

*„No, w końcu ogród wygląda jak ludzki. A to już coś.”*

*„Mamy teraz więcej czasu”* – odparłam spokojnie.

*„A to co?”* – warknęła, wskazując na krzewy.

*„Róże”* – powiedziałam z dumą.

*„Usuń je. Natychmiast”* – padł zimny rozkaz.

Zaniemówiłam. Najpierw pomyślałam, iż może złamałam jakieś zasady – posadziłam zły gatunek albo w złym miejscu. Ale sprawa okazała się prostsza.

*„Mam na nie alergię”* – oświadczyła pani Henryka. *„Kicham, łzawią mi oczy. Chcesz mnie wykończyć?”*

*„Przepraszam, ale to mój ogród. Nikt panią nie zmusza, żeby tu wchodziła.”*

*„A powietrze? Pyłki? Myślisz, iż respektują granice? Wszystko do mnie dolatuje! Nie zamierzam się męczyć przez twoje kwiaty!”*

*„Ale to moja ziemia. Nikomu nie przeszkadzam.”*

*„Przeszkadzasz!”* – podniosła głos. *„Usuń je, inaczej napiszę skargę. I nie jedną.”*

Skończyło się głośną kłótnią. Wyszła, trzasnąwszy furtką. Zostałam sama wśród moich róż – zdezorientowana, zraniona. Włożyłam w nie tyle pracy, tyle serca, a teraz mam je zniszczyć?

Nie. Nie ustąpię. Działka jest moja, kwiaty także. Nikomu nie szkodzę. Owszem, trochę mnie martwi, iż może naprawdę ma alergię… Ale czy naprawdę powinnam niszczyć swoje dzieło tylko dlatego, iż komuś to nie pasuje? Jutro komuś przeszkodzą petunie, pojutrze brzozy?

Czasem myślę, iż jej po prostu nie znosi cudzej radości. Cierpliwie znosiliśmy jej złośliwe uwagi, ale gdy nasz ogród stał się piękny – zaczęła poświęcać. Zawiść? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – moje róże zostaną. A jeżeli trzeba – będę o nie walczyć. Bo to nie tylko kwiaty. To symbol tego, iż w końcu odnalazłam siebie. I nikomu nie dam tego odebrać…

Idź do oryginalnego materiału