Nie sądziłem, iż na stare lata coś takiego mnie spotka – zakochałem się. Nie mam z kim o tym porozmawiać, sprawa jest bardzo delikatna. Całkowicie się pogubiłem i nie wiem, co robić. W tym wieku trudno zdecydować się na tak duże zmiany. Z żoną jesteśmy razem ponad trzydzieści lat. Ja mam sześćdziesiąt, ona – pięćdziesiąt siedem. Nasz syn ma już własną rodzinę, od pięciu lat mieszka daleko.
Kiedy się wyprowadził, poczuliśmy z żoną pustkę. Ale zamiast nas to zbliżyć, oddaliło jeszcze bardziej. Jakby to właśnie dziecko trzymało nas razem – nic poza tym. Proponowałem żonie: sprzedajmy mieszkanie, przeprowadźmy się na wieś, kupmy dom, zmieńmy życie. Ale ona jest typową „miastową”, wieś jej nie interesuje. Zgodziła się jedynie na działkę letniskową. Kupiliśmy ją wiosną zeszłego roku.
Ale lato na działce jej się wcale nie podobało. Praca w ogrodzie, sadzenie, kiszenie ogórków na zimę – to nie dla niej. Najważniejsze, żeby był telewizor z serialami i talk-showami. Sama powiedziała: „Każdemu swoje”. Ja grzebałem się w grządkach, a ona całe lato spędziła przed ekranem.
Prosiłem o pomoc, ale nagle „coś ją bolało”. Zauważyłem, iż od kiedy przeszła na emeryturę, zaczęła skarżyć się na różne dolegliwości, ale zawsze wtedy, gdy coś trzeba zrobić. Wystarczy ją zwolnić z obowiązku – zapomina o chorobach. Namawiałem, żeby wróciła do pracy – nie chciała. Rozmowy z nią stały się coraz trudniejsze, o wszystkim milczy, nie ma z nią kontaktu.
Jesienią nasze relacje się zupełnie rozpadły. Ciągnęło mnie na działkę, a ona choćby nie chciała o niej słyszeć. Powiedziała, iż mogę tam sam siedzieć, iż nie lubi pieców ani drewnianych domków. Puściła mnie wolno – i była choćby zadowolona.
Było mi przykro. Obiecała, iż będzie przyjeżdżać, ale nie przyjechała ani razu. Odwiedzali mnie czasem znajomi. Jeździłem w tę i z powrotem 80 km, spałem w mieszkaniu, ale znów ciągnęło mnie na działkę. I nie tylko przez działkę…
Poznałem tam sąsiadkę, kobietę po pięćdziesiątce. Miła, uśmiechnięta, ładna. Na początku nie chciała mnie znać – mówiła, iż nie interesuje się żonatymi. Zapraszałem ją „na herbatę” – przychodziła, pomagała w domu, przynosiła coś pysznego i wychodziła. Aż przyszedł 23 lutego – czekałem na żonę, sam wszystko przygotowałem. Wieczorem zadzwoniła, iż znowu się źle czuje i nie przyjedzie. Zamiast niej przyszła sąsiadka… i została na noc. Tak się zaczęło.
Do domu już nie wróciłem. Zajeżdżam najwyżej dwa-trzy razy w miesiącu, mówię żonie, iż zajmuję się ogrodem – w sumie to nie jest kłamstwo. Z sąsiadką staramy się być dyskretni, chociaż już zaczynają na mnie dziwnie patrzeć. Wielu wie, iż jestem żonaty, wielu zna moją żonę, widywali ją w sklepie.
Chcę się rozwieść i ożenić z sąsiadką. Jeszcze jej o tym nie mówiłem, ale na pewno by się ucieszyła. Powstrzymuje mnie jedno – co ludzie powiedzą.
Przyjeżdżają do mnie wspólni znajomi z żoną, boję się, iż wszyscy staną po jej stronie. Martwię się też o sąsiadkę – lokalne kobiety mogą ją „zagadać” plotkami, iż rozbija małżeństwa, a ona jest dumną osobą. Żal mi trochę żony – rozwód to nic przyjemnego – ale zostawię jej całe mieszkanie.
Myślę, iż jakoś to przeżyje. Nie wiem, jak zareaguje nasz syn – i tak rzadko dzwoni. Co mam zrobić? Przecież moje życie dopiero teraz się zaczyna! Może ktoś z was przeżył coś podobnego i wie, co robić?