Gabriela Simona Kossak urodziła się 30 maja 1943 roku w Krakowie. Była drugą córką malarza Jerzego Kossaka z małżeństwa z jego drugą żoną - Elżbietą Dzięciołowską-Śmiałowską (której wujkiem był kanclerz Otto von Bismarck; sama Elżbieta w czasie wojny wyciągała z więzień osoby umieszczone na listach egzekucyjnych). Przez wiele lat Simona powtarzała w formie żartu, iż jest "prawnuczką Juliusza, wnuczką Wojciecha i córką Jerzego", odnosząc się do znanej w całej Polsce malarskiej rodziny. Nazwisko zobowiązywało, a na dzieci wywierano ogromną presję rozwijania talentu malarskiego czy literackiego (siostrami Jerzego były bowiem poetka Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i pisarka Magdalena Samozwaniec). Simona, która nie przejawiała artystycznego talentu, stała się poniekąd czarną owcą rodziny. To przełożyło się na bardzo surowe i nieuczciwe traktowanie dziewczynki, która miała do zaoferowania bardzo wiele - niestety jej bliscy niespecjalnie mieli ochotę się tego dowiedzieć.
REKLAMA
Zobacz wideo Sandra Drzymalska zagrała Simonę Kossak. "Zżyłam się ze zwierzętami. Po zdjęciach tęskniłam za sarnami"
Wojciech Kossak w swojej pracowni podczas malowania obrazu 'Orlęta Lwowskie. Obrona cmentarza', 1926 rok.fot. NAC
Relacje rodzinne "tych Kossaków". Simona gwałtownie została uznana za czarną owcę rodziny
Mówiono, iż Simona Kossak rozczarowała rodziców już w momencie, gdy przyszła na świat. Jej ojciec marzył bowiem o tym, żeby po narodzinach Glorii (a wcześniej też Marii z pierwszego małżeństwa), Elżbieta urodziła mu upragnionego syna. Tak się jednak nie stało. W 1943 roku rodzi się Simona, a trzy lata później Gabriela Elżbieta, która umiera po kilku dniach. Jerzy miał być tak rozczarowany narodzinami Simony, iż z emocji strzelił do ryngrafu (tarczy) z wizerunkiem Matki Boskiej. Elżbieta swoje frustracje, związane z tym, iż nie dała mężowi "męskiego potomka", przelewała na małą Simonę.
Jerzy Kossak obok swojego obrazu 'Szarża pod Grebionką', 1934 rok.fot. NAC
Elżbieta nie obdarzała córek zbyt szczególną troską, a najmłodszej Simonie szczególnie brakowało ciepła i rodzinnej miłości. Mówiono, iż uczucia znajdowała u dwóch psów, które należały do jej rodziny - w Krakowie panowała wówczas modę na trzymanie psów w domu - i do których przytulała się częściej, niż do rodziców.
Dziewczynki były wychowywane przez nianię, a Elżbieta odmawiała karmienia Simony mówiąc, żeby służące "zabrały to", bo "nie będzie tego karmić". Bliscy nazywali ją "wyrodkiem", uważając, iż negatywnie wyróżnia się na tle rodziny, iż jest ich "brzydkim kaczątkiem". Później mała Simona za spóźnienia była bita szpicrutą. Nie mogła zapraszać do siebie znajomych, bujać się na krześle, chrząkać, głośno rozmawiać czy zaglądać do pracowni ojca. Jerzemu nie wolno było też przeszkadzać, gdy odpoczywał po pracy. - Dzieci, buda! - miał do nich krzyczeć, gdy zachowywały się jego zdaniem zbyt głośno. Gdy ojciec sprzedał obraz, wyprawiano przyjęcie. Dzieci wówczas nie mogły wychodzić ze swoich pokoi, choćby do łazienki.
'Kossakówka' w Krakowie, 1936 rok.fot. NAC
Zainteresowanie rodziców można było zdobyć tylko w jeden sposób - wykazując się talentem artystycznym, którego dziewczynka nie przejawiała. Już jako dziecko Simonie dawano odczuć, iż jest pod tym względem gorsza od starszej siostry Glorii, która została malarką pejzaży. Gloria też odziedziczyła urodę po swojej matce, która była długonogą, piękną blondynką. "Malarski test" z dzieci przeszła tylko Gloria, która tym samym zdobyła zgodę do przebywania w pracowni ojca i przygotowywania mu podmalówek. Odziedziczyła też do dziadku zamiłowanie do motoryzacji. Była pierwszą kobietą, która w 1985 r. zdobyła tytuł rajdowego mistrza Polski.
"W świecie zwierząt znalazła akceptację, której nie otrzymała od najbliższych"
Od małego dziewczynka kochała zwierzęta, co poniekąd zbliżało ją do ojca. Razem z nim obserwowała ptaki, a gdy znajdowali w ogrodzie nowy okaz, to razem szukali o nim wszystkich informacji w książkach i atlasach. To były jedne z nielicznych chwil, gdy ojciec nie wydawał jej się zupełnie obcym człowiekiem.
Do szkoły odprowadzały ją zaprzyjaźnione ptaki. Była więc poniekąd krakowską wersją kopciuszka, tylko bez dobrej wróżki. - Wpadała do klasy, siadała w ławce, a w tej samej chwili na parapecie za oknem siadały kruk i kos, które przylatywały za nią i jej siostrą - wspominała po latach Zofia Janczak, szkolna koleżanka Simony.
Z czasem mała Simona zaczęła do swojego pokoju przyprowadzać ranne ptaki, jeże i myszy, którymi się opiekowała i które leczyła. - W świecie zwierząt znalazła akceptację, której nie otrzymała od najbliższych - mówiła o Simonie jej koleżanka. Ulubionym uratowanym zwierzątkiem z tamtych czasów była wiewiórka Florka. I chociaż przez to w jej pokoju nie pachniało zbyt ładnie, to rodzice nie zabronili Simonie zajmować się dzikimi zwierzętami. Te natomiast zamieszkały w Kossakówce, miejscu, gdzie zbierała się krakowska elita, a wnętrza wyglądały jak żywcem wyjęte z muzeów - pełne obrazów, rzeźb, antyków i zastaw rodowych.
Simona Kossak - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
W 1961 roku Simona zdaje maturę i prosi o urzędowe przedstawienie imion. Od tego momentu w dokumentach będzie figurowała jako Simona Gabriela Kossak. Pierwszy przejaw wolności doświadcza na studiach, na których zdobyła też przyjaźnie. To właśnie koleżanki z tych czasów opowiadały później, jak Simona była traktowana przez bliskich. Elżbieta, która nie potrafiła sprzątać ani gotować, a ponadto miała niesprawne biodro, traktowała córkę jak służącą. W przeciwieństwie do Glorii, która mogła cieszyć się przywilejami urodzonej w bogatym domu, Simona sprzątała, podawała do stołu, usługiwała matce i siostrze. Gdy Gloria urodziła Joannę, to Simona opiekowała się siostrzenicą. Po latach zresztą Joanna przyznała, iż to Simonę traktowała jak matkę. Joanna opisała też relacje ciotki z rodziną, nazywając te najgorsze przeżycia "śmierciami Simony".
Pierwszej traumy Simona miała doświadczyć w rodzinnej Kossakówce. Pewnego dnia jej siostra Gloria założyła się z jednym z przyjaciół z "artystycznej śmietanki Krakowa" o to, iż uwiedzie Simonę. Nagrodą dla mężczyzny miała być skrzynka wódki. Przyjaciel Glorii był na tyle zdeterminowany, żeby wygrać zakład, iż zalecał się do Simony przez rok. W tym czasie choćby oświadczył się przed jej matką (Elżbieta miała być świadoma, iż to tylko "zabawa"). Następnego dnia w Kossakówce wyprawiono przyjęcie. Wówczas to mężczyzna objął Simonę i zapytał przy wszystkich, czy potwierdza, iż spędzili ze sobą upojną noc. Kiedy Simona to przyznała, wówczas mężczyzna odwrócił się do Glorii mówiąc, iż jest mu winna alkohol. Ta sytuacja miała wpłynąć na całe życie Simony, która później niezbyt chętnie wchodziła w poważniejsze relacje z mężczyznami.
Simona Kossak z matką w leśniczówce - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Drugą "śmiercią" Simony miało być zachowanie jej matki. Gdy Simona przeniosła się do Białowieży, to co roku do jej domu przyjeżdżała matka. Elżbieta miała się bowiem nie czuć zbyt pewnie w towarzystwie Glorii, która zaczęła wyprzedawać rodzinny majątek i popadła w alkoholizm. Matka przeniosła do leśniczówki część obrazów, rzeźb, mebli i porcelany z Kossakówki, by "czuć się jak u siebie". Dla Elżbiety sprowadzono choćby pawie. Gdy Elżbieta podupadła na zdrowiu i było jasne, iż nie pojedzie znów do puszczy, wówczas kazała Simonie przewieźć wszystkie jej rzeczy do Krakowa. Kilka dni później kobieta zmarła. Okazało się wtedy, iż wydziedziczyła Simonę, pozostawiając ją bez żadnego wyjaśnienia. Według Joanny to jej matka, Gloria, musiała nastawić Elżbietę przeciwko Simonie tak, iż nie otrzymała żadnego spadku.
Kolejnym ciosem dla Simony miała być kłótnia z Joanną, która była wówczas matką dwójki dzieci. Na skutek tego konfliktu Simona wydziedziczyła z testamentu ukochaną siostrzenicę, zapisując majątek córce Joanny - Idzie.
Simona Kossak - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Simona była niezwykła, jednak nie w sposób, który zostałby doceniony przez jej bliskich
Simona miała zawsze żałować, iż nie ma talentu malarskiego, ponieważ miała potrzebę tworzenia. Z tego powodu zastanawiała się choćby nad studiami, które umożliwiłyby jej pracę w teatrze. Z drugiej strony pasjonowała ją biologia i chemia, jednak nie była zbyt dobra z matematyki i fizyki, co uniemożliwiło jej studia na Wydziale Biologii. Dostała się do szkoły teatralnej, jednak nie powiodło jej się na części praktycznej. Później nie dostała się na historię sztuki. Ostatecznie zaczęła więc studia na filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim. gwałtownie zrozumiała, iż nie jest to odpowiedni dla niej kierunek, dlatego w 1962 roku podjęła pracę w Instytucie Zootechniki w Balicach, a w międzyczasie uczyła się do egzaminów, by w 1964 roku zacząć naukę na Wydziale Biologii.
Simona Kossak - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Simona najbardziej interesowała się zoopsychologią i wykładami profesora Romana Wojtusiaka, wierząc, iż ludzie mogą nawiązać głębokie relacje ze zwierzętami. Na studiach założyła koło jeździeckie i organizowała wyprawy w Tatry oraz Bieszczady, gdzie razem z kolegami i koleżankami obserwowali przyrodę i prowadzili badania. Jej praca magisterska dotyczyła sposobów komunikowania się podwodnych stworzeń. Być może temat ten wybrała, ponieważ w rodzinnym domu często słyszała, iż "dzieci i ryby głosu nie mają", a chciała udowodnić, iż jest inaczej. Simona skończyła studia z bardzo dobrymi ocenami, dlatego zachęcano ją do kontynuowania kariery na uniwersytecie. Młoda naukowczyni uznała jednak, iż woli prowadzić badania w Białowieży, gdzie akurat Polski Instytut Naukowy szukał osoby do pracy na etat w Instytucie Badania Ptaków.
Simona Kossak z bocianem czarnym - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Do Białowieży pojechała w środku zimy 1971 roku, mając przy sobie tylko jeden plecak. Simona nie miała gdzie wynająć domu czy pokoju, aż pewnego dnia pokazano jej leśniczówkę Dziedzinka, która od dłuższego czasu stała opuszczona w głębi Puszczy Białowieskiej. Gdy wieziono ją nocą bryczką przez zasypaną śniegiem drogę, na polanie miał ukazać się jej żubr. Simona miała uznać wówczas, iż jest to idealne dla niej miejsce. Okazało się jednak, iż leśniczówka została już wynajęta fotografowi z Warszawy. Dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego decyduje więc, iż oboje będą wynajmowali to miejsce, ponieważ w domu znajdują się dwa oddzielne mieszkania.
Leśniczówka w Puszczy Białowieskiej - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
W Dziedzince nie było jednak zbyt łatwo, zwłaszcza osobie, która mieszkała dotąd w domu o znacznie innym standardzie. W leśniczówce nie było ogrzewania, prądu ani toalety. Podczas pierwszej zimy paliła w piecu deskami z drewnianego płotu, by się ogrzać. Mimo to była tam bardzo szczęśliwa. Na wiosnę do leśniczówki wrócił jednak pierwszy lokator - fotograf Lech Wilczek. Początkowo nie mieli oni ze sobą zbyt dobrych relacji. Pewnego dnia Leszek przyniósł Simonie urodzonego dzień wcześniej dzika, któremu myśliwi zabili matkę. Od tej pory razem opiekowali się zwierzęciem. Aby nie obchodzić leśniczówki naokoło, Lech wykuł w ścianie dziurę i zamontował drzwi, by było im wygodniej zajmować się dzikiem.
Zdjęcie z albumu Lecha Wilczka - na fotografii uratowany dzik i Lech Wilczek.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Czarownica z Puszczy Białowieskiej piła piwo pod sklepem i szukała rannych zwierząt
Z czasem Lech i Simona stali się parą. Dzięki jego fotografiom wiemy, jak wyglądało ich życie w sercu Puszczy Białowieskiej. I bez nich pewnie nikt by nie uwierzył, iż dzik Żabka spał na jej łóżku, kruk Korasek przynosił jej skradzione prezenty, sarny spacerowały z nią po ogrodzie, a w domu spędzała czas z rysicą Agatką. Jej relacje ze zwierzętami sprawiły, iż szczupła kobieta z warkoczami stała się lokalną atrakcją. Mówiono o niej, iż jest "czarownicą" lub "cyrkówką", która biega po lesie w poszukiwaniu rannych lub porzuconych zwierząt i pije piwo pod sklepem. Informacja o tym, iż pomaga zwierzętom, skutkowała tym, iż do leśniczówki zaczęto znosić ranne osobniki.
Simona Kossak z łosiami Pepsi i Colą - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
I tak w leśniczówce miejsce znalazły dwie sowy, dwa łosie - Pepsi i Cola, oślica, stado saren, kilka lisów, borsuków, mnóstwo ptaków, kotów i psów. Z jej podopiecznych najgorszą sławą cieszył się wspomniany wyżej kruk, który terroryzował mieszkańców - atakował ich, gdy jechali rowerami. Zabierał dzieciom czapki z głów, a choćby kradł pieniądze.
Chodziłam kiedyś po rezerwacie bez przepustki, zobaczył mnie strażnik parku, wypisał mandat. Nadleciał kruk, złapał papier w dziób, poleciał z nim na dach leśniczówki, porwał i jeszcze nogą podeptał. Ja dostałam ataku śmiechu, strażnik odpuścił. Simonę kruk z miłości skubie za włosy, ale rowerzystów w Białowieży atakuje. Z domów białowieżan kradnie biżuterię, porywa dokumenty robotnikom pracującym w lesie. Mieszkańcy mówią o nim: oswojony bandzior i złodziej
- opowiadała Bożena Wajda, znajoma Simony.
Bardziej ułożona była rysica Agatka, która była traktowana niemal jak dziecko - wychowane przez Simonę i Lecha zwierzę spało z nimi łóżku. Niestety Agatka zginęła w wypadku, co doprowadziło do kryzysu w związku pary. Ich relacji nie pomagało też to, iż Lech miał kochanki, o których Simona zdawała sobie sprawę. Tłumaczyła jednak siostrzenicy, ale chyba również sobie, iż "nie ma sensu być zazdrosną o facetów", ponieważ to "worek z plemnikami na dwóch nogach", a ich celem jest dotrzeć do jak największej liczby kobiet, żeby przedłużyć swój gatunek. Sytuacja z zakładem sprzed lat na pewno miała jednak wpływ na taką opinię.
Simona Kossak - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Działania Simony nie ograniczały się jednak do dbania o zwierzęta ze swojego najbliższego otoczenia. Naukowczyni dążyła bowiem do tego, by uświadomić ludzi, iż na Ziemi człowiek jest tylko współlokatorem - nie mamy jej na własność, nie jesteśmy jedynymi czującymi istotami. Walczyła też o to, by naukowcy nie prowadzili niehumanitarnych badań nad zwierzętami. Wymyśliła metodę odłowu zwierząt, która będzie dla nich najmniej szkodliwa i stresująca, a która ma zastosowanie do tej pory. Zauważała też, iż zwierzęta czują i komunikują się jak ludzie, ale w przeciwieństwie do nich nikogo bezpodstawnie nie krzywdzą.
Simona Kossak - zdjęcie z albumu Lecha Wilczka.Fot. Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
W 1980 roku otrzymała stopień naukowy doktora nauk leśnych. W 1991 roku otrzymała tytuł doktora habilitowanego, a w 2000 roku - tytuł profesora nauk leśnych. W 2000 roku została wyróżniona Złotym Krzyżem Zasług za osiągnięcia w dziedzinie nauki i popularyzowania ochrony środowiska. Promowała też dbanie o zwierzęta w licznych audycjach radiowych, z czasem zaczęła też nagrywać filmy, za które dostawała nagrody.
Przekroczyłam granicę, która dzieli świat człowieka od świata zwierząt. Gdyby nas od zwierząt oddzielała szyba, mur nie do przebicia, zwierzęta by się mną nie przejęły. 'My jesteśmy sarny, ona jest człowiek, co ona nas obchodzi'. o ile one mnie ostrzegły przed niebezpieczeństwem głosem przeznaczonym dla swojego gatunku, oznaczało to tylko jedno: 'jesteś członkiem naszego stada, nie chcemy by stała ci się krzywda'. Przeżywałam to zdarzenie przez wiele dni i dzisiaj, gdy o tym myślę, odczuwam miękkie ciepło na sercu. Jest to dowód, jak można by się zaprzyjaźnić ze światem dzikich zwierząt i jak wiele zrozumienia mogłoby nas spotkać
- mówiła na antenie Polskiego Radia Białystok.
Simona Kossak w 2002 roku.Fot.Agnieszka Sadowska / Agencja Wyborcza.pl
Simona Kossak zmarła 15 marca 2007 roku w szpitalu w Białymstoku. Od dłuższego czasu chorowała na nowotwór. Po jej śmierci w gazetach pisano, iż umarła "Królowa Puszczy". Naukowczyni nie została pochowana w rodzinnym grobowcu, na co się nie zgodziła, a jej grób znajduje się na cmentarzu we wsi Poryte.
Pogrzeb Simony Kossak w 2007 roku.Fot. Grzegorz Dąbrowski / Agencja Wyborcza.pl
W 2011 roku Lech Wilczek wydał album "Spotkanie z Simoną Kossak", za sprawą którego ekscentryczna naukowczyni, przyjaciółka zwierząt zyskała większą rozpoznawalność, niż miała ją za życia. W książce możemy przeczytać m.in. o wydarzeniu, które miało miejsce kilka miesięcy po śmierci Simony. Lech siedział wówczas w pokoju ze swoim przyjacielem.
Puszczę naokoło stroiły blaski jesiennego słońca, ale w nas nie było ani promyka. W pewnej chwili, przez lekko uchylone okno wleciał motyl - rusałka admirał. Chybkim lotem okrążył pokój, zatoczył koło nad głową Zbyszka, po czym przysiadł po lewej stronie na moim torsie. Na rozchylonych, brunatno-czarnych, znaczonych bielą skrzydłach jarzyły się pomarańczowo-czerwone wstęgi. Zamarliśmy.- To Simona - wyszeptał Zbigniew.Znieruchomieliśmy na długą chwilę. Nagle niespodziewany gość wzbił się w powietrze i nie myląc drogi, zniknął za oknem.
Jak tłumaczy Lech, Aztecy wierzą, iż duchy zmarłych wracają na ziemię pod postacią motyli lub kolibrów.