Od spotkań to zima jest, ot co. No i tak się z Konradem Kaczmarkiem na spotkanie umawialiśmy, iż ciągle nam coś na przeszkodzie stawało. Ciągle albo jedno, albo drugie terminy musiało przesuwać. I gdy wydawało się, iż nic z tego wiosennego spotkania nie będzie, zupełnie przypadkiem znaleźliśmy się w tym samym czasie w tym samym miejscu.
Powrót do Edenu
W pałacu Działyńskich w Złotowie o wielkopolskich ogrodach opowiadał Jacek Stróżyński. Posłuchać chcieliśmy, pozachwycać się, może jakąś wyprawę zaplanować, bo kto to wie, jakie słowo rzucane przez prelegenta w duszy pszczelarza skiełkuje.
Jednak gdy wykład dobiegł końca, Konrad zaprosił mnie do Edenu. Długo namawiać nie musiał, bo wieczór już kładł się na pola, więc wszelką robotę i tak trzeba było odłożyć na kolejny dzień.
Ptaki śpiewały w raju Konrada. Pszczoły brzęczały wiosennie, radośnie. Krzewy i drzewa kwitły w najlepsze, aż się człowiek zastanawiał, czy tyle piękna jest w stanie udźwignąć. A Konrad opowiadał o miododajnych drzewach i krzewach, które sam wokół pasieki sadził, o zwierzętach, które z okna sypialni widuje na szczycie pagórka, o świętym Ambrożym wymalowanym na desce i Maryjce, co w wydrążonym pniu stoi.
Konrad Kaczmarek, fot. Marta Konek
„Co ja ci będę opowiadał? Nie, nie warto nic mówić.” – co jakiś czas Konrad spoglądał na mnie, jakby się zastanawiał, czy warto opowiedzieć mi życie. Bo przecież skrupulatnie spisał je już słowo po słowie w książce, którą mi podarował.
„I tak pewnie nie przeczytasz.” – popatrzył na mnie spod brwi i razem się uśmialiśmy z tych moich zapewnień, iż przecież przeczytam, na pewno przeczytam, ale… dopiero zimą.
Wiadomo, latem pszczoły czas nam zabierają.
Pszczelarska przygoda
Zajrzeliśmy do pracowni, takiego serca pasieki, w którym wśród największych skarbów stoi statuetka ks. dr Jana Dzierżona. Konrad Kaczmarek w 2009 roku otrzymał to najwyższe odznaczenie, nadane za zasługi dla polskiego pszczelarstwa. Przez 20 lat był prezesem Koła Pszczelarzy w Złotowie, uczył i pisał o pszczołach, dzielił się pszczołami z tymi, którzy zaczynali pszczelarską przygodę.
„A opowiedz mi, skąd w twoim życiu pszczoły się pojawiły.” – proszę, gdy siadamy w kuchni nad kubkami herbaty.
Ale zanim do pszczół dojdziemy, Konrad opowiada, iż urodził się w Glinnie koło Nowego Tomyśla. Mówi, iż w tartaku się urodził, więc zapach drewna działa na niego magicznie.
fot. Marta Konek
„To takie atawistyczne wspomnienie czasu, kiedy mnie nie było.” – uśmiecha się łagodnie. Kiedy miał dwa lata rodzinę Kaczmarków wysiedlono do Generalnej Guberni do Zbydniowa koło Tarnobrzegu.
Dzieciństwo jawi mu się jako czas wielkiej szczęśliwości, pomimo biedy, z którą rodzice radzili sobie jak mogli. Ojciec szył im zeszyty z papieru pakunkowego, atrament szykował z ołówków kopiowych.
„A zabawy mieliśmy takie, o jakich młodzi dzisiaj nie mają zielonego pojęcia.” – śmieje się Konrad i opowiada jak to brali ostrą amunicję i wbijali nabój karabinowy w ziemię.
Potem brali deskę z wbitym gwoździem, ten gwóźdź przykładali do naboju wciśniętego w ziemię w miejscu, gdzie w karabinie iglica w niego trafia. Na to rzucało się kamień, pocisk detonował, a dzieciaki bawiły się dalej łuskami które miały kształt popękanej gruszki. A pociski, które podczas detonacji wbiły się w ziemię, na ognisku się roztapiało i robiło z nich koszulki na groty strzał.
Pszczoły
Z pszczołami natomiast było tak. Ogród Kaczmarków graniczył z ogrodem sąsiada, który pszczelarstwem się zajmował.
fot. Marta Konek
„Stałem przy płocie w słonecznikach i obserwowałem, jak sąsiad rójkę zbiera. Wydawało mi się, iż w kościele jestem, bo on rój okadzał, sygnaturką dzwonił, kropidłem pszczoły kropił. Przekonany byłem, iż pszczoły są święte, w co do dzisiaj wierzę.” – mówi Konrad.
Sąsiad widząc jego fascynację pszczołami zaproponował mu układ, iż za pilnowanie czy jakaś rójka nie zamierza czmychnąć, dostanie jedną rodzinę na własność. Pilnował więc Konrad pasieki przez całe wakacje, kilka razy biegał po pana Janka do fabryki narzędzi chirurgicznych, żeby mu zameldować, iż pszczoły z ula wyszły. Tego roku pszczół co prawda nie dostał, ale w kolejnym roku sąsiad zawołał go po pszczoły.
„To była taka mizerna rodzinka, którą drwale znaleźli w dziupli ściętego dębu.” – wspomina.
fot. Marta Konek
Gdy tata dowiedział się, iż Konrad dostał pszczoły, wsiadł na rower i ruszył do okolicznych rolników ula szukać. Znalazł taki stary, sfatygowany, spróchniały.
„Całą noc z ojcem ten ul naprawialiśmy.” – Konrad opowiada, iż dla niego to była taka męska inicjacja, bo ojciec potraktował go jak dorosłego i nie posłał spać do domu, a jak równy z równym z nim robił.
„Prawie bym klasę musiał powtarzać.” – śmieje się Konrad, gdy opowiada, jak po szkole rzucał tornister i biegł do swoich pszczół.
Pamięta też pierwsze swoje miodobranie i wiadro miodu, za które mama kupiła mu szkolny mundurek i okrągłą, granatową czapkę. Niestety, gdy poszedł na studia, pszczoły wyginęły i tak na kilka długich lat marzenia o pasiece na bok trzeba było odłożyć.
Krajna
fot. Marta Konek
„Konrad, a opowiedz mi, jak ty się w tym Złotowie znalazłeś? – dopytuję.
Bo dla mnie Konrad Kaczmarek to ikona złotowskiego pszczelarstwa i członek zespołu Krajniacy z Wielkiego Buczka. Swój. Krajniak z wyboru, jak wielu z tych, co Krajnie serce oddali, choć urodzili się w innej części świata.
„Po studiach razem z żoną Haliną zacząłem pracę we Włoszczowej.” – zaczyna opowieść o przeznaczeniu.
Bo w tej szkole we Włoszczowej świetnie mu szło i karierę rozkręcał do momentu, gdy uznał, iż syna trzeba ochrzcić. Mówi, iż do kościoła bez entuzjazmu chodził, ale uznał, iż skoro dziadkowie i rodzice wychowali go w wierze katolickiej, to i on dziecko zgodnie z tradycją wychowa.
fot. Marta Konek
„Poszedłem w swojej naiwności do miejscowego proboszcza, a ten kazał nam przyjść po sumie. – wspomina.”
Chrzest jego syna stał się dla lokalnej społeczności małą manifestacją, bo oto młodzi, wykształceni nauczyciele, w czasach twardej komuny dziecko w kościele ochrzcili. Na efekty długo nie trzeba było czekać. Konrad wezwany został na zebranie partyjne, choć do partii nie należał. Dowiedział się wtedy, iż jest wrogiem ludowej ojczyzny i… został bez pracy.
„W kraju w tym czasie brakowało 200 000 wykwalifikowanych nauczycieli, a ja nigdzie nie mogłem znaleźć pracy.” – wspomina.
Żona zaproponowała, żeby pojechał do jej wujka do Koszalina i tak on zaczął pracę w Wojewódzkiej Stacji Kwarantanny i Ochrony Roślin, a ona w laboratorium oceny mleka. Przeznaczenie kolejny raz odezwało się właśnie w Koszalinie, gdzie ich syn zaczął bardzo chorować z powodu alergii i astmy. Mówiono im, iż to z powodu bliskości morza, więc po raz kolejny zaczęli szukać pracy. Trafili do Złotowa, dostali mieszkanie w Pałacu Działyńskich, zapuścili korzenie.
fot. Marta Konek
Konrad zaczął pracować w złotowskim Rolniczaku, założył małą pasiekę, został prezesem Koła Pszczelarzy w Złotowie. Później przestało mu być po drodze z dyrektorem szkoły, co stawiał na socjalistyczny model wychowania i brygady pracy młodzieżowej tworzył. Odszedł do Spółdzielni Kółek Rolniczych, gdzie zajmował się pszczołami.
Marzyło mu się stworzenie Ośrodka Postępu Pszczelarskiego na północną Polskę, więc prezes Stefan Strzyżewski dał mu do dyspozycji nieczynną bazę Kółka Rolniczego w Dzierzążenku. Teren był zalany olejami, zarzucony złomem, ale krok po kroku Konrad zaczął budować na nim pszczeli raj.
Pasieka zdążyła się rozrosnąć do około stu rodzin, gdy nadeszły czasy Solidarności. Okazało się, iż dla SKR pasieka przestała być rentowna. Konrad stanął przed kolejnym wyzwaniem – wykupił swój raj na własność, dom w nim pobudował. Ot, i cała historia.
„Napisz iż mieszkam tu szczęśliwie”. – mówi Konrad i ciszej dodaje, iż w 2004 roku zmarła jego żona Halina, więc długo tym rajem się nie nacieszyli.
Książki
Konrad książki pisze. Zaczął ot, tak sobie w starych zeszytach szkolnych, w których plany pracy miał zapisane. Tak powstał „Obelnik”, czyli opowieść bartna z pradziejów Krajny. Małgorzata Chołodowska, ówczesna dyrektorka Muzeum Ziemi Złotowskiej, pożyczyła mu słownik staropolszczyzny, a potem zmotywowała, żeby wziął udział w konkursie literackim ogłoszonym przez muzeum.
Zdobył pierwsze miejsce. W jury była profesor Jowita Kęcińska, założycielka Krajniaków z Wielkiego Buczka, autorka licznych opracowań, w tym zbiorów pieśni ludowych i Słownika Gwary Krajeńskiej. Tak ich pogwarki o pisaniu i pszczołach połączyły, iż stanęli na ślubnym kobiercu.
Na „Obelniku” się nie skończyło. Spod pióra Konrada Kaczmarka wyszła powieść „Stolemowe znamię”, pięcioczęściowa saga skandynawska, zbiór opowiadań „Na skraju puszczy”, książka „Z dziejów bartnictwa na Pomorzu” oraz obszerna autobiografia „Opowiedzieć życie”. Teraz też nad kolejną książką pracuje.
„Ale to mi tak nie idzie! Mówię ci Marta, jak to mi nie idzie!” – wzdycha.
„Osiemdziesiąt sześć lat kończę.”– mówi przewracając kartki maszynopisu, na którym nową opowieść zawarł.
Zastanawia się, na ile sposobów można opowiadać o pszczołach. Wtrąca w te opowieści opisy spotkań z ludźmi, bo te spotkania i jego samego wiele uczą o tym, co się dzieje na styku pszczelego i ludzkiego świata. Kusi go, żeby napisać żywot jednej pszczoły.
„Miałem taką sytuację jakiś czas temu. Pojechałem na targ, wystawiłem skrzynkę ze słoikami z miodem. Słonko świeciło, nikt się miodem nie interesował, więc siedziałem w samochodzie. W pewnym momencie zobaczyłem, iż na słoiku w samochodzie siedzi pszczoła. Podłożyłem dłoń, weszła mi na rękę, otworzyłem okno i wypuściłem ją na zewnątrz. I dalej sobie siedziałem. Słońce tak fajnie świeciło, oczy przymknąłem, rękę na zewnątrz trzymałem. I wiesz co? Ta pszczoła mi na rękę wróciła, posadziłem ją na słoiki i z powrotem ze mną do domu przyjechała.” – Konrad mówi, iż jeszcze wielu rzeczy o pszczołach nie wiemy, jeszcze wiele razy mogą nas zaskoczyć i iż to właśnie sprawia, iż pszczelarstwo jest takie piękne.
Siedzi nad swoim tekstem, sprawdza, czy gdzieś się nie wkradły powtórzenia, koryguje fragmenty, w których nadmiernie uciekł w dygresje.
„Praktycznie opisuje się przecież to samo, tylko inaczej się widzi, inaczej odczuwa.”– zamyśla się nad pokrytymi notatkami kartkami.
Tak, teraz na trochę pracę nad książką trzeba będzie odłożyć. Wiosna przecież już w pełni, rzepaki zaraz zakwitną, a po nich akacja, lipa i gryka. I tak do jesieni. A gdy pszczoły już będą gotowe do zimy, usiądzie Konrad przy oknie, z którego ogród widać i wspomnienia pszczelego lata na papier przeleje.