Dawno temu, gdy krewni pukali do drzwi: historia o spadku, który nie da się podzielić na troje
Wojciech wszedł do pokoju, gdzie jego żona oglądała serial, i powiedział spokojnie:
— Dzwonił brat. Mówił, iż z Marianną chcą w sobotę przyjechać. Mają istotny temat.
— Wspaniale! Wiesz przecież, iż zawsze cieszę się z gości — uśmiechnęła się Jadwiga.
— Tylko dodał, iż rozmowa będzie poważna — ciągnął Wojciech, patrząc na nią z niepokojem. — Bez małżonków, tylko we dwóch.
— A ty nie domyślasz się, o co chodzi? — Jadwiga się zaniepokoiła.
Wojciech zamilkł, spuścił wzrok… I wtedy zrozumiał — chodzi o spadek.
Dwa miesiące wcześniej on i Jadwiga oficjalnie odziedziczyli majątek. Ciocia Wanda, starsza siostra ich matki, nie miała dzieci i całe życie spędziła samotnie, choć była kobietą silną i niezależną. Gdy zdrowie zaczęło jej szwankować, wezwała na pomoc bratanków. Tylko Wojciech i Jadwiga się nią opiekowali — woził ją do lekarzy, kupowali leki, płacili opiekunce, zabierali do sanatorium. Reszta rodziny — jedynie kartkę na święta przysłała.
Nic dziwnego, iż ciocia Wanda zapisała im wszystko: dwupokojowe mieszkanie w centrum Krakowa i przytulną działkę nad Zalewem Dobczyckim.
Sobota. Marianna i Krzysztof przyjechali punktualnie. Bez uśmiechów, bez zbędnych słów. Usiedli w salonie i od razu przystąpili do rzeczy:
— Dobrze, ciocia zostawiła wam mieszkanie. Ale działka to już przesada — zaczął Krzysztof.
— Myśmy się nią zajmowali! — dodała Marianna. — Kosiliśmy trawę, podlewaliśmy kwiaty. Całe lato spędzaliśmy tam z dziećmi.
— A ciocię chociaż raz zabraliście latem? — spokojnie zapytała Jadwiga. — Choć raz spełniliście jej prośbę? Błagała was, żeby ją zawieźć nad wodę, odetchnąć powietrzem…
— No, mieliśmy swoje sprawy. Dzieci, praca… — bąknęła Marianna.
— Właśnie. Dlatego ciocia postanowiła po swojemu — cicho powiedział Wojciech.
— Wyście ją po prostu omotali! — wybuchnął Krzysztof. — Co z ciebie za mężczyzna, skoro z rodziną nie potrafisz się podzielić?!
— A ty jesteś mężczyzną, jeżeli walczysz o ruinę? — odparował brat spokojnie, ale twardo.
Goście odjechali wściekli. ale następnego ranka rozległ się telefon.
— Wojciech, co to, zamki na działce zmieniłeś? — wrzeszczał Krzysztof. — Przyjechaliśmy z Przemkiem po swoje rzeczy, a wejść nie możemy!
— Zmieniłem. Bo nie uprzedziliście. Przyjeżdżajcie w następną sobotę — będziemy sprzątać. Zabierzecie, co wasze — odpowiedział Wojciech i odłożył słuchawkę.
— Jakbyś wiedziała? — zdziwił się, patrząc na żonę.
— A ty nie znałeś swojej rodziny? Gdybyś nie zmienił zamków, wynieśliby choćby meble. Nie miej wątpliwości.
Miesiąc później sprzedali i działkę, i swoje stare mieszkanie. Kupili przestronne mieszkanie nad morzem — w Sopocie. Zaciszne podwórko, szkoła niedaleko, pracę znaleźli szybko: Wojciech zatrudnił się w porcie, Jadwiga — w szkole podstawowej.
A ich córka — Kinga — została w mieszkaniu cioci, studiując na uniwersytecie.
Wydawać by się mogło, iż życie się ułożyło. ale od marca zaczęły się niekończące telefony.
— Działki już nie mamy — mówiła Marianna przez telefon. — Więc przyjeżdżamy do was. Na początku lipca. I weźmiemy ze sobą wnuczka Józia!
— To rezerwujcie hotel — spokojnie odparł Wojciech. — My tu mieszkamy, a nie odpoczywamy. I gości nie przyjmujemy.
— A twoja teściowa z teściem we wrześniu u was byli! — oburzyła się Marianna.
— Bo to rodzice mojej żony. Naszych też byście przyjęli, gdyby żyli. Ale dla całej waszej gromady nie mamy warunków.
— Egoiści! — rzuciła. — Pamiętaj, bracie, może kiedyś ty będziesz potrzebował pomocy. A rodziny — już nie będzie!
— W tym roku takiej rodziny się nam nawinęło — jak grzybów po deszczu. I wszyscy pamiętają o nas tylko w wakacje. Więc się nie martw, rodziny nam nie zabraknie — zaśmiał się gorzko Wojciech.
I rozłączył się.