Wreszcie mam dość!
Znowu ta głupia muzyka! wrzasnęła Halina Stanisławska, waląc pięścią w kaloryfer. Pierwsza w nocy, a oni tam koncert rockowy urządzili!
Mamo, uspokój się westchnęła córka Aneta, nie odrywając wzroku od telefonu. Jutro z nimi pogadasz.
Czy ja już z nimi nie gadałam? Miesiąc znoszę tych tych machnęła rękami, szukając słów. Narkomanów jakichś!
Mamo, nie krzycz tak. Obudzisz Basię.
Właśnie niech się obudzi! Niech wie, w jakim domu mieszka! Halina podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Hej, wy tam na górze! Dość już tego ryku!
Z okna na trzecim piętrze wysunęła się rozczochrana głowa młodego chłopaka.
Babciu, sama nie wrzeszcz! Ludzie śpią!
Jaką ja ci babcia, głupku jeden! wrzasnęła Halina. Zaraz wezwę dzielnicowego!
Wzywaj! warknął chłopak i zatrzasnął okno.
Muzyka zrobiła się tylko głośniejsza.
Halina usiadła na kanapie i złapała się za serce. Ręce jej drżały, oddech się urywał. Aneta w końcu odłożyła telefon i spojrzała na matkę.
Mamo, jak się czujesz? Potrzebujesz kropli?
Daj kozłka szepnęła Halina.
Aneta przyniosła lekarstwo i szklankę wody. Matka wypiła krople i odchyliła się na poduszki.
Nie mogę więcej, Anetko. Naprawdę nie daję rady. Wcześniej żyły tu takie porządne osoby. Cisza, spokój. A teraz
Machnęła ręką w stronę sufitu, skąd dobiegał łomot perkusji.
Kiedy się wprowadzili? spytała Aneta.
Miesiąc temu. Młoda para. W sumie wydawali się normalni, kulturalni. Witali się w klatce, uśmiechali. A okazało się, że
Halina nie dokończyła. Na górze coś z hukiem spadło, potem słychać było krzyki i śmiech.
Z pewnością ćpuny burknęła. Normalni ludzie o tej porze śpią.
Aneta przeciągnęła się i ziewnęła.
Mamo, pojadę już do domu. Późno.
Nie zostawiaj mnie z tymi wariatami!
Mago, ale co ja mogę zrobić? Mam jutro dyżur, Basia do szkoły. Sama się dogadaj z sąsiadami.
Aneta zebrała rzeczy i wyszła. Halina została sama w mieszkaniu, gdzie każdy dźwięk z góry rozchodził się bólem w sercu.
Wyjęła z szafki notes i znalazła numer dzielnicowego. Nikt nie odbierał. Spróbowała dodzwonić się na komendę.
Słucham odezwał się zmęczony głos.
Dobry wieczór, tu Halina Stanisławska z ulicy Ogrodowej. Mamy hałasujących sąsiadów, muzyka bardzo głośno, spać nie dają.
Która godzina?
Już po pierwszej!
Rozumiem. Zgłoszenie przyjmiemy. Patrol przyjedzie, jak będzie mógł.
Kiedy mniej więcej?
Nie wiem. Dużo zgłoszeń.
Halina odłożyła słuchawkę i zacisnęła pięści. Patrol przyjedzie, jak będzie mógł. A kiedy on będzie mógł? Rano? Jutro? Za tydzień?
Podeszła do okna i spojrzała na ulicę. Pusto, cicho, tylko latarnie świecą. W jej domu za to piekło. Muzyka grzmi, ludzie tupią, krzyczą. I nikogo to nie obchodzi.
Halina przypomniała sobie dawne czasy. Trzydzieści lat w tym mieszkaniu. Widziała, jak zmieniają się sąsiedzi, jak rodzą się i dorastają dzieci. Wszyscy się znali, szanowali. Po dziesiątej wieczorem była idealna cisza.
A teraz to. Młodzi przyjezdni skądś, myślą, iż wszystko im wolno. Rodzice pewnie bogacze, kupują mieszkania, a wychowania ani odrobiny.
Na górze zaczęła się nowa piosenka. Halina rozpoznała melodię coś współczesnego, z wyciem gitar i warkotem bębnów. Ściany drgały od basu.
Nie wytrzymała, znów podeszła do okna.
Wyłączcie tę muzykę! krzyknęła z całej siły. Ludzie śpią!
Nikt nie odpowiedział. Muzyka nie przestawała grzmieć.
Halina zarzuciła szlafrok i wyszła na klatkę schodową. Weszła piętro wyżej i zadzwoniła. Długo nikt nie otwierał, wreszcie usłyszała kroki.
Kto tam? spytał męski głos.
Sąsiadka z dołu. Proszę otworzyć.
Drzwi uchyliły się na łańcuchu. W szparze widać było oko młodego chłopaka.
Czego chcesz?
Młody człowieku, czy można ciszej z tą muzyką? Już pierwsza w nocy.
A co? Przeszkadzamy?
Oczywiście, iż przeszkadzacie! Jak tu spać przy takim hałasie?
Chłopak prychnął i już miał zatrzasnąć drzwi, ale Halina zdążyła wsunąć nogę w szparę.
Czekaj! Rozmawiam z wami!
Babciu, nie zaczynaj. Nikomu nie przeszkadzamy.
Jak nie? Cały dom słyszy waszą muzykę!
To nie nasz problem. U siebie robimy, co chcemy.
Drzwi się zatrzasnęły. Halina postała na podestrze,
Odtąd każda bezsenna noc tylko utwierdzała Walerię Bogucką, iż ten młotek w szafie choć widoczny w końcu spokojnie pokrywa kurzem, bo ciszę zapewniają już nie uderzenia w rury, ale szacunek i proste ludzkie słowo wcześniej zagubione w hałasie.