Gdy nieoczekiwanie zapukało szczęście

16 godzin temu

Pewnego razu szczście zapukało do drzwi

Ludwika została zupełnie sama. Rok wcześniej odeszła jej mama — jedyna podpora, dusza i cała rodzina. A niedawno odszedł również Rudek — stary rudy kot, wierny towarzysz przez piętnaście lat. Ostatnia żywa istota, która dodawała ciepła jej codzienności. Potem życie Ludwiki jakby zamarło: dom — praca — sklep — znowu dom. Dzień za dniem. W zupełnej samotności.

Tego wieczoru wracała z pracy później niż zwykle — zwołano nadzwyczajne zebranie. Na sercu było ciężko, myśli plątały się bezładnie. Szła chodnikiem, otulając się w płaszcz, i rozważała: „Po co to wszystko? Czego mogę się spodziewać, skoro moje serce jest puste?” Weszła do klatki schodowej, podeszła do swoich drzwi — i nagle zatrzymała się, wstrzymując oddech.

Na wycieraczce przy drzwiach siedział maleńki szary kotek. Był zgrabny, pręgowany i patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Zobaczywszy lokatorkę, poderwał się chwiejnie i cichutko pisnął. Ludwika drżącymi rękami uniosła go z podłogi i przytuliła do piersi.

— Skąd się tu wziąłeś, malutki? Kto cię zostawił? — szepnęła, ledwie powstrzymując łzy.

W domu pozostały resztki karmy dla kota — z czasów, gdy jeszcze był z nią Rudek. Była też miseczka, kocyk, a choćby ulubiona zabawka, wstążka. Kotek jadł z apetytem, po czym zwinięty w kłębek na fotelu zaczął mruczeć. Ludwika wpatrywała się w niego, jakby bała się spłoszyć to niespodziewane szczęście.

Ale nagle pod palcami wyczuła cienką obrożę z dzwoneczkiem. Nie dzwonił — pewnie był zepsuty. Nie było też żadnego napisu. Znaczyło to, iż ktoś szuka maleństwa. Westchnęła. Serce ścisnęło się z bólu: ledwie pozwoliła sobie na odrobinę radości, a już musiała ją oddać.

Rozwiesiła ogłoszenia w okolicy. A gdy wychodziła z klatki schodowej, niemal wpadła na mężczyznę — właśnie przyczepiał kartkę: „Zaginął kotek”. Dopiero co wprowadził się do sąsiedniego bloku. Nazywał się Krzysztof. Przez roztargnienie zostawił uchylone okno, a zwierzak wyskoczył.

— Chodź, jest u mnie — powiedziała Ludwika.

Kotek radośnie podskakiwał w ramionach Krzysztofa, rozpoznając swojego opiekuna.

— Nie wiem, jak pani podziękować — wzruszony wyznał mężczyzna. — jeżeli ma pani ochotę, zapraszam do nas. Puszczyk będzie zachwycony.

Dwa dni później spotkali się ponownie. Ludwika wpadła na herbatę. Rozmawiali o życiu, dzielili się historiami. Krzysztof wyznał, iż niedawno się rozwiódł, nie mieli z żoną dzieci, teraz tylko kot był jego całym światem. Ludwika opowiedziała o mamie i o Rudku. Gadali długo, spokojnie, z zaufaniem, jakby znali się od zawsze.

Puszczyk rozłożył się dostojnie na jej kolanach. Krzysztof patrzył na nią z ciepłem. A ona — po raz pierwszy od bardzo dawna — czuła się nie samotna, ale potrzebna.

Tak zaczęła się ich znajomość. gwałtownie przerodziła się w coś więcej. Spacery, filmy, rozmowy… Życie znów nabrało sensu. I pomyśleć, iż wszystko zaczęło się od malutkiego puszystego kłębka na wycieraczce.

Najważniejsze, by wierzyć, iż szczęście może nadejść. I nadchodzi. Cicho, niepostrzeżenie. A czasem — miaucząc i wtulając się w serce.

Idź do oryginalnego materiału