Gdy dzieci dorosły i wyprowadziły się, mój mąż zapragnął psa… ale tajemnica, którą skrywałam, przewróciła nasz świat do góry nogami.
Po tym, jak nasz najmłodszy syn ożenił się i zamieszkał z żoną, dom wypełniła dziwna cisza. Pokojе, niegdyś rozbrzmiewające śmiechem, rozmowami i tupotem butów, stały się ogromne i puste. Zostaliśmy z mężem, Jakubem, sami. Dwie filiżanki na stole. Dwie poduszki na kanapie. Czas zdawał się zamarły w bezruchu.
— Może weźmiemy psa? — rzucił pewnego wieczoru, wpatrzony w szyby, po których spływał deszcz. — Żeby choć trochę ożywić te ściany…
Złowieszcze uczucie ścisnęło mnie w żołądku. Bałam się tej propozycji, choć wiedziałam, iż nadejdzie. Jakub marzył o czworonogu od zawsze, zwłaszcza gdy dzieci były małe. Wtedy brakowało czasu, pieniędzy, przestrzeni. Teraz mieliśmy wolność, pustkę… i jego nieukojoną tęsknotę.
— Kochanie… — odstawiłam kubek z herbatą, szukając jego wzroku. — Rozumiem cię. Naprawdę. Ale… alergia. choćby godzina z psem w domu skończyłaby się katarem, łzami, dusznościami…
Odwrócił się gwałtownie od okna:
— Są przecież rasy hipoalergiczne! Shih tzu, yorki… Może chociaż poszukamy?
Westchnęłam. Jego marzenie wracało jak bumerang. Dla mnie jednak to nie był kaprys — od dziecka reagowałam atakami na sierść. choćby w autobusie, mijając spacerującego z psem sąsiada, musiałam uciekać, łapiąc powietrze. Trafiałam na ostry dyżur po dotknięciu swetra, na którym została kocia łapka.
— Jakuś, nie chcę ci odbierać nadziei. Ale ryzykujemy moje zdrowie. A choćby jeżeli nie od razu, to życie w strachu… — urwałam, tłumiąc łzy.
Przytulił mnie mocno.
— Wybacz. To przez tę pustkę po dzieciach. Myślałem, iż pies… iż znów ktoś na nas czeka…
— A może inaczej? Znajdźmy ciepło, nie więżąc go w czterech ścianach. Może… pomagać tym, którzy już czekają?
Przez kolejne dni snuliśmy plany. Ja proponowałam wolontariat, kurs tańca, wycieczki rowerowe. On — rybki, chomika, papugę. Żadna opcja nie gasła jednak tak gwałtownie jak myśl o psie.
W końcu, przy kolacji, Jakub wypalił:
— A schronisko? Bylibyśmy tam, nie w domu. Ty unikniesz sierści. Pomoglibyśmy… I może… znaleźlibyśmy ukojenie?
Przyjęłam propozycję z nadzieją.
Pierwsza wizyta w przytulisku utkwiła mi w pamięci jak żywy sen. Zapach mokrego drewna, betonu i środków dezynfekcyjnych. Psy szczekały, jakby wyczuwały, iż przynosimy ulgę. Jakub od razu związał się ze starszym wyżłem, porzuconym przez myśliwego. Ja znalazłam bezpieczeństwo wśród kociąt — karmiłam je w rękawiczkach, czyściłam klatki, opowiadałam bajki. Czułam, jak serce znów bije.
Z