Pewnego dnia Bogdan Nowak siedział na swoim balkonie, wdychając zapach poranka. Był piątek, miasto pod nim jeszcze walczyło z ostatnimi godzinami pracy, a on, wolny i spełniony kierownik w banku, już wyczuwał weekend. Powietrze pachniało po burzy i kwitnącymi lipami. Wziął łyk ciepłej kawy i spojrzał na starannie ułożone w kącie wędkarskie sprzęty. Nowa wędka, błyszczący kołowrotek, pudełko z kolorowymi woblerami – jego duma.
W kieszeni zadzwonił telefon. Mama.
„Cześć, mamo” – uśmiechnął się.
„Boguś, przyjedziesz dziś? Napiekłam pierogów z kapustą, wiesz, iż lubisz.”
„Przyjadę, ale krótko. Jadę z chłopakami nad jezioro.”
„Znowu ta twoja ryba?” – w głosie Haliny przebijało się ciepło i lekkie wyrzut. – „Chociaż dziewczynę byś zabrał. Trzydzieści dwa lata, synu.”
„Mamo, ile razy mamy to powtarzać? Jak tylko znajdę tę adekwatną. No już, całuję, zaraz będę.”
Odłożył słuchawkę i westchnął. Ta „ryba” była dla niego i jego przyjaciół świętą tradycją – domek Krzysia nad jeziorem, kiełbaski, sauna i długie rozmowy przy ognisku. Krzyś i Tomek, jego najlepsi kumple od studiów, dawno byli żonaci. Krzyś miał córkę, Tomek oczekiwał pierwszego dziecka. I zawsze ich „rodzinne” wyjazdy zaczynały się tak samo.
„No co, ostatni kawaler w naszej ekipie, poddajesz się?” – zaśmiał się Tomek, pakując torby do bagażnika Bogdana.
„Nasz orzeł wciąż ucieka przed ślubem jak może” – dodał Krzyś, klepiąc go po plecach. Bogdan tylko się uśmiechnął. Nie uciekał. Czekał.
„Ożenię się, chłopaki, ale tylko z wielkiej miłości” – powiedział poważnie, gdy wyjeżdżali z miasta. – „Tak, żeby od razu wiedzieć – to ona. Żebyśmy byli jak jedno.”
„Oj, Bogdan, marzyciel z ciebie” – Tomek pokiwał głową. – „Takie rzeczy tylko w romansach. Wróżek nie ma.”
„A ja wierzę, iż są” – uparcie odpowiedział Bogdan, patrząc na drogę.
***
Po saunie i kiełbasach dyskusja rozgorzała na nowo. Miejscowe dziewczyny przechadzały się obok ich działki, rzucając kokieteryjne spojrzenia.
„A może sprawdzimy twoją teorię w praktyce?” – Krzyś zrobił chytre oczy. – „Gramy w patrzenie. Kto pierwszy odwróci wzrok od przechodzącej dziewczyny – ten przegrywa.”
„A co z przegranym?” – Bogdan podchwycił wyzwanie.
„Przegrany jedzie na trasę i oświadcza się pierwszej napotkanej kobiecie. Na miejscu.”
Bogdan był pewny siebie. Ale może to piwo, a może słońce – przegrał. Gdy obok przeszła wysoka blondynka, mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał w dół. Chłopaki wybuchnęli śmiechem.
Słowo się rzekło. Pół godziny później jechali wzdłuż trasy. Serce Bogdana waliło ze wstydu i głupiej adrenaliny. Kilka kilometrów dalej zobaczyli samotną kobietę przy stoisku z zielonymi gałązkami i słoikami jagód. Niewysoka, w zwykłej sukience i chuście zasłaniającej twarz.
„No, żenichu, twoja kolej!” – popchnęli go przyjaciele.
Bogdan podszedł. Kobieta podniosła oczy – przestraszone, ale jasne, błękitne. Zauważył, iż jej dłonie były pokryte bliznami po oparzeniach. Gdy się przywitał, nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła z kieszeni notes i napisała: *”Czego Pan potrzebuje?”*
Zagubił się. Cała jego przygotowana przemowa wyleciała z głowy. Patrzył na tę krucha, milczącą postać i czuł się jak ostatni dureń.
„Przepraszam za idiotyczne pytanie” – zaczął cicho. – „Założyliśmy w pracy… w uproszczeniu – przegrałem. I teraz muszę… oświadczyć się pierwszej napotkanej kobiecie.”
Spodziewał się wszystkiego – gniewu, łez. Ale kobieta tylko na moment zamarła, a potem skinęła głową. Wyciągnęła notes i napisała: *”Zgadzam się.”* A potem podała mu kartkę z adresem.
***
Następnego dnia, gnany wyrzutami sumienia, pojechał pod wskazany adres. Domek na skraju wsi, schludny, z pelargoniami w oknach i piwoniami przy płocie. Na ławeczce siedziała starsza kobieta o surowym spojrzeniu.
„Pani do Weroniki?” – spytała bez wstępu.
„Tak. Jestem Bogdan.”
„Jadwiga, jej babcia. Z jakimi zamiarami pan przyjechał? Wnuczka wróciła wczoraj jakaś nieswoja.”
Bogdanowi zrobiło się jeszcze głupiej. Usiadł obok i próbował wyjaśnić. Jadwiga westchnęła ciężko.
„Eh, wy, miejscy… Dla was to zabawa. A dla niej życie nie było łatwe. Widział pan jej ręce? To po pożarze. Rodzice zginęli, a ja ją wyciągnęłam z ognia. Twarz też ma poparzoną… i głos straciła. Od tamtej pory milczy. Pisze tylko.”
Wtedy zza furtki wyszła Weronika. Zobaczyła Bogdana i zatrzymała się, przyciskając notes do piersi.
„Przyjechałem przeprosić” – powiedział Bogdan, patrząc jej w oczy. – „I… jeżeli pani nie zmieniła zdania, jestem gotowy. To będzie fikcyjny ślub, oczywiście. Pobędziemy razem trochę, a potem się rozwieziemy. Pomogę finansowo, jak mogę.”
Sam nie wiedział, dlaczego to robi. Coś w tej dziewczynie, w jej cichej sile i kruchości, poruszyło go do głębi.
Weronika gwałtownie coś napisała i pokazała babci. Ta przeczytała, spojrzała na wnuczkę, na Bogdana, i nagle powiedziała:
„No dobrze… Skoro tak zdecydowała. Tylko jedno – nie krzywdź jej. To moje jedyne dziecko. Skrzywdzisz – odpowiesz przede mną.”
***
Ślub był cichy, w urzędzie, tylko z przyjaciółmi jako świadkami. Weronika była w prostej, eleganckiej sukni, z woalką ukrywającą twarz. Gdy urzędnik ogłosił ich mężem i żoną, Bogdan, nie wiadomo czemu, uniósł woalkę i pocałował ją w usta. Poczuł, jak drży, i coś w nim się ścisnęło.
Nie było wystawnej uczty. Wrócili do domu Jadwigi, gdzie czekały na nich ziemniaki z grzybami i sałatka. W tej zwykłej kolacji było więcej ciepła niż w”Minęły lata, mały Antoś zaczął chodzić do przedszkola, Weronika odzyskała głos całkowicie, a Bogdan, patrząc każdego ranka na swoją rodzinę przy śniadaniu, wiedział, iż to właśnie ta miłość, o której zawsze marzył – nieidealna, nieoczekiwana, ale prawdziwsza niż wszystko, co sobie wyobrażał.”