Złamana szklarnia i kobieca przebiegłość: jak jeden spisek prawie zniszczył dwa domy
Od samego rana do podwórka Zofii weszła sąsiadka – zapłakana, roztrzęsiona, z dłońmi, które aż drżały. To była Kinga.
– Wszystko stracone! – szlochała, ledwo łapiąc oddech. – Cała szklarnia, cały mój plon… Ktoś w nocy wszystko połamał! Tyle miałam nadziei na te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, trochę chciałam choćby sprzedać… A teraz koniec, wszystko na nic.
– Nie załamuj się tak, Kinga – próbowała ją pocieszyć Zofia. – To nie koniec świata. Wszystko naprawimy. Wojtek pomoże, on ma złote ręce!
– Jaki Wojtek – wyrwało się Kindze – mój mąż od trzech dni leży w szkopach, pije bez opamiętania. Wszystko na mojej głowie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…
Zofia zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Kinga ostatnio zbyt często kręciła się koło ich domu. Raz po sól, raz po sadzonki, a czasem tak po prostu – na pogawędkę. I zawsze wystrojona jak na randkę, a nie do pracy w ogródku.
Prawda była taka, iż Kinga od dawna knuła spisek. Po zdradach męża i niekończących się kłótniach zwróciła uwagę na чужego męża – spokojnego, zaradnego, trzeźwego Wojtka. Czym Zofia jest lepsza? Ona, Kinga, jest przecież ładniejsza, sprawniejsza, lepszą gospodynią. Tylko iż Zofii nie da się tak łatwo usunąć – trzeba działać podstępem.
Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego obiboka Janka, żeby w nocy zdemolował jej szklarnię. Zapłaciła hojnie – Kinga na pieniądzach nie skąpiła. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otworzy drogę do szczęścia, dlaczego nie?
I teraz – poranna scena z płaczem, wizyta u Zofii, skargi i niedomówienia. Wszystko po to, żeby Wojtek przyszedł i pomógł, żeby był blisko.
Ale Wojtek, choć dobry, nie był głupi. Doskonale wiedział, iż Kinga coś knuje. Odmówić – to ją urazić, pomóc – dać jej nadzieję. Więc wymyślił inny plan.
Poszedł do męża Kingi, do Marka, i rozmówił się z nim szczerze:
– Słuchaj, stary, pilnuj swojej żony – powiedział. – Lokalny brygadzista Krzysiek wyraźnie się do niej uśmiecha. Pieniądze daje, wyjazdy proponuje. A ona odmawia – bo na ciebie czeka. Widać, iż jesteś dla niej ważny, nie chce niszczyć rodziny…
Markowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pił, awanturował się, zaniedbywał dom. A żona? Piękna, wierna, wytrzymała wszystko… A on co? Sam to psuje. I naprawdę, lada dzień ktoś ją zabierze, a wtedy będzie za późno…
Następnego ranka Marek sam zabrał się za naprawę szklarnii. Potem wyjął oszczędności z tajnej karty i oddał je Kindze. Ta tylko otworzyła usta – nie spodziewała się tego.
– Pojedziemy nad morze – powiedział – odpoczniemy, jak dawniej. Tyle lat razem, a staliśmy się obcy.
Kinga ożyła. Pobiegła na zakupy, narobiła zapasów nowych ubrań, chwaliła się wszystkim znajomym. Wpadła i do Zofii – pochwalić się nowym życiem.
A Zofia tylko się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Jej Wojtka nikt nie zabierze. Ani za prezenty, ani za łzy, ani za podstęp.
Po prostu zamknęła drzwi za Kingą i poszła do męża – przytulić się, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę się nim pochwalić. Za jego mądrość, za ich rodzinę. I za to, iż ona, w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na cudzym nieszczęściu.