Znał swoją tajemnicę, milczał… a ja walczyłam, wierzyłam i traciłam siebie

5 godzin temu

Znał, iż nie może mieć dzieci… i milczał. A ja walczyłam, wierzyłam i traciłam siebie.

To moja historia. Moja głęboka, paląca rana, która nigdy nie przestaje boleć. Spędziliśmy razem dziesięć lat. Dziesięć długich lat u boku mężczyzny, którego uważałam za swoją przyszłość, oparcie i ojca moich dzieci. A okazało się, iż przez cały ten czas kłamał. Wiedział, iż nigdy nie zostanie ojcem. I milczał. Lata biegałam po klinikach, lekarzach, zastrzykach, między nadzieją a łzami. A on tylko patrzył. Udawał, iż wszystko jest w porządku.

Poznaliśmy się z Karolem jeszcze w czasach liceum – uczęszczaliśmy do tej samej szkoły w Lublinie. Potem spotkaliśmy się po latach, zaiskrzyło, zakochaliśmy się, zamieszkaliśmy razem. Doskonale wiedział, iż marzę o domu i dwójce dzieci. Mówiłam o tym od pierwszego tygodnia związku. Kiwał głową, uśmiechał się, zapewniał, iż też tego pragnie. A ja, głupia, wierzyłam. Wierzyłam, iż znalazłam tego jedynego.

Pobraliśmy się – skromnie, ale z sercem. Wzięliśmy się za realizację marzenia: kupno domu. Pracowaliśmy jak w ukropie przez cały rok, bez urlopów, bez wyjazdów, bez wolnych weekendów. Kupiliśmy mały dom na przedmieściach Warszawy. Stary, z krzywym płotem i zarośniętym podwórkiem. Ale byliśmy pełni zapału: chcieliśmy go odnowić, posadzić ogród, stworzyć przytulne gniazdo.

Wtedy powiedziałam, iż nie chcę czekać z dzieckiem. Że jeżeli będziemy zwlekać, aż skończymy remont, wymienimy okna, wyłożymy ścieżki – możemy nie zdążyć. Czas przecież ucieka. Karol się wahał, mówił, iż w ciąży będzie mi ciężko, a on sam nie udźwignie wszystkiego. Ale ja nalegałam. W końcu się zgodził. Pewnie dlatego, iż wiedział – i tak nigdy nie powie prawdy.

Pierwszy rok – nic. Drugi – znowu nic. Pobiegłam do lekarzy. Badania, analizy, leczenie. Mówili mi: wszystko w porządku. Wystarczy trochę skorygować hormony i będzie można starać się o dziecko. Starałam się. Żyłam według zegarka: kiedy jeść, kiedy brać tabletki, kiedy jest owulacja. A efekt? Pustka. Każde spóźnienie okresu traktowałam jak cud. Za każdym razem – łzy.

Błagałam Karola, żeby też się przebadał. Wymigiwał się: „U mnie wszystko gra. Mężczyźni nie mają takich problemów”. W końcu poszedł. Sam. Bez mnie. Przyniósł papier z pieczątką: „Zdrowy”. Uwierzyłam. Co innego mogłam zrobić?

Próbowaliśmy dalej. Szukałam najlepszych specjalistów. Rozmawialiśmy o in vitro. Wtedy zaczął się opierać: „To nienaturalne. Nie chcę. Może adoptujmy?”. Ale ja pragnęłam własnego dziecka. Żeby było ze mną związane krwią, moimi rysami, moim sercem. On ciągle się wykręcał, a ja walczyłam.

Minęło dziewięć lat naszego wspólnego życia. Dom był gotowy, wszystko wydawało się na swoim miejscu – brakowało tylko dzieci. Znalazłam nową klinikę w Krakowie. Zapisaliśmy się na wizytę oboje. Wiedziałam, iż trzeba powtórzyć badania. Nalegałam. On się opierał. W samochodzie, w drodze do lekarza, pokłóciliśmy się. Krzyczałam, żądałam, żeby wreszcie powiedział, co się dzieje. Milczał.

A potem, w gabinecie, gdy już załamałam się i rozpłakałam na wizycie, wyrzucił z siebie:

— Nie mogę mieć dzieci. Wiedziałem od samego początku.

Świat się zawalił. Nie wierzyłam. Krzyczałam. Patrzyłam mu w oczy i nie rozumiałam – jak on mógł? Jak mógł patrzeć, jak co miesiąc czekam, wierzę, leczę się, płaczę, żyję tą nadzieją… i milczeć. Nie przez miesiąc. Lata.

To było zdradą. Gorszą niż każda niewierność. Nie tylko mnie okłamał – ukradł mi czas. Najważniejsze lata. Te, w których mogłam zostać matką. Nie wybaczyłam. I nie zamierzam. Następnego dnia spakowałam rzeczy i wyjechałam. Wniosłam o rozwód.

Dzwoni, pisze, przychodzi do mojej siostry. Chce „porozmawiać”. Ale ja nie chcę go choćby widzieć. Gdyby powiedział mi prawdę na początku – moglibyśmy razem coś z tym zrobić. Od razu. Wybrał jednak kłamstwo. Zimne, przewlekłe, ciągnące się przez dekadę. Wyszłam z tej historii inną osobą. I wiem jedno: lepsza gorzka prawda od razu niż słodkie kłamstwo, które toczy cię od środka.

Idź do oryginalnego materiału