Zepsuta szklarnia i kobiece fortele: jak jedna intryga omal nie zniszczyła dwóch rodzin
Od samego rana na podwórko do Bożeny weszła sąsiadka — zapłakana, roztrzęsiona, z drżącymi rękami. To była Jolanta.
— Wszystko przepadło! — szlochała. — Cała szklarnia, cały mój plon — ktoś w nocy wszystko połamał! Tak liczyłam na te ogórki i pomidory. Dla dzieci, dla siebie, trochę chciałam sprzedać… A teraz wszystko poszło na marne!
— Nie przejmuj się tak, Jolanto — próbowała ją pocieszyć Bożena. — To jeszcze nie koniec świata. Sami wszystko naprawimy. Krzysztof pomoże, on u mnie ma złote ręce!
— Jaki Krzysztof — wybuchnęła Jolanta. — Mój mąż od trzech dni jak szalony, pije bez opamiętania. Wszystko na mnie. A teraz jeszcze ostatnia szansa na sezon przepadła…
Bożena zamyśliła się. Chciała pomóc, ale coś w zachowaniu sąsiadki ją zaniepokoiło. Ta ostatnio zbyt często kręciła się koło ich domu. To po sól, to po sadzonki, to tak po prostu — pogadać. I zawsze w pełnym makijażu, jakby na randkę szła, a nie do warzywnika.
W rzeczywistości Jolanta od dawna knuła podstępny plan. Po zdradach męża i ciągłych awanturach zwróciła uwagę na cudzego męża — spokojnego, zaradnego, trzeźwego Krzysztofa. I cóż, Bożena jest od niej lepsza? Ona, Jolanta, jest przecież ładniejsza, sprytniejsza i lepszą gospodynią. Tyle iż Bożeny tak łatwo nie usunie — trzeba włączyć przebiegłość.
Postanowiła zagrać va banque. Namówiła miejscowego lenia Darka, żeby ten w nocy zniszczył jej szklarnię. Zapłaciła hojnie — Jolanta nie była skąpa. Szkoda plonów? Oczywiście. Ale jeżeli to otworzy drogę do osobistego szczęścia, czemu nie?
I oto rano — scena ze szlochami, wizyta u Bożeny, żale i aluzje. Wszystko po to, żeby Krzysztof przyszedł i pomógł, żeby był blisko.
Ale Krzysztof, choć dobroduszny, nie był głupi. Doskonale zrozumiał, iż Jolanta coś kombinuje. Odrzucić — urazić, pomóc — dać jej pretekst. Więc postanowił zagrać niestandardowo.
Poszedł do męża Jolanty, do Jacka, i zaczął szczerą rozmowę:
— Słuchaj, stary, pilnuj swojej — powiedział. — Miejscowy brygadzista Mariusz wyraźnie do niej pije. Pieniądze daje, wyjazdy proponuje. A ona, między nami mówiąc, odmawia — ciągle na ciebie czeka. Jesteś jej drogi, nie chce rozbijać rodziny…
Jackowi jakby łuski spadły z oczu. Tak, pije, krzyczy, zaniedbuje dom. Ale żona — piękna, wierna, cierpliwa, kochająca… A on co? Sam wszystko rujnuje. A przecież gotowi ją zabrać i będzie za późno…
Następnego ranka Jacek sam wyszedł naprawiać szklarnię. Potem wyciągnął oszczędności z tajnej karty i oddał wszystko Jolancie. Ta tylko usta otwarła — nie spodziewała się tego.
— Jedźmy nad morze — powiedział. — Odpocznijmy, jak dawniej. Tyle lat razem, a staliśmy się jak obcy.
Jolanta ożyła. Pobiegła na zakupy, narobiła zapasów, pochwaliła się wszystkim koleżankom. Wpadła i do Bożeny — pochwalić się nowym życiem.
A Bożena się uśmiechnęła. Wszystko zrozumiała. Ale milczała. Jej Krzysztofa nikt nie zabierze. Ani za podarunki, ani za łzy, ani za fortele.
Po prostu zamknęła drzwi za Jolantą i poszła do męża — przytulić się, podziękować i, szczerze mówiąc, trochę pochlubić. Za męża, za rodzinę. I za to, iż w przeciwieństwie do innych, nigdy nie budowała szczęścia na cudzym nieszczęściu.