Zignorowana żona miała ostatnie słowo

1 dzień temu

Mężczyzna nazwał ją „nikim” przed kochanką, ale rok później żona znalazła sposób, by mu odpłacić…

— Kobieto, wszystko w porządku? — współczujący głos mężczyzny wyrwał ją z odrętwienia. Podniosła na nieznajomego zapłakane, niewidzące nic oczy i… wybuchnęła płaczem. Głośno, nie zważając na przechodniów, którzy ze zdziwieniem rozstępowali się na boki.

Hanna już nie pamiętała, kiedy ostatnio spała dłużej niż pięć godzin. Jej dzień zaczynał się przed świtem i kończył długo po północy. Sprzątanie ogromnego mieszkania, gotowanie dla trzech mężczyzn (mąż, syn, leżący teść), pranie, prasowanie… A wieczorem — druga zmiana: mycie podłóg w biurowcu. Na siebie nie zostawało czasu — wcale.

Tak się stało nie od razu, ale jakoś niezauważalnie. Najpierw teściowa, która mieszkała piętro niżej, zaczęła częściej „wpadać na herbatkę”, zostawiając po sobie stos brudnych naczyń i bezcenne rady. Potem mąż uznał, iż domowe obowiązki to wyłącznie kobiece zajęcie.

Syn, który dawno już dorósł, gwałtownie przyswoił sobie te zasady. choćby w pracy szef nie wahał się obarczać ją dodatkowymi zadaniami chorych koleżanek, delikatnie sugerując: „Nie podoba się — za drzwiami stoi kolejka”. Hanna kiwała głową i robiła swoje.

Kiedyś, jeszcze przed ślubem, była świetną cukierniczką. Jej torty wzbudzały zachwyt. Ale niekończące się rodzinne problemy, choroba teścia, ciągły brak pieniędzy zmusiły ją do porzucenia ukochanej pracy i pójścia tam, gdzie płacili choć trochę za ciężką, niewdzięczną pracę.

Córka dawno wyjechała za granicę — nie liczyła na jej pomoc, a Hanna i tak nie narzekała, ciesząc się cicho jej szczęściem z daleka.

Zmęczenie stało się jej drugim imieniem. Każdego wieczoru dosłownie padała na łóżko, zapadając w ciężki sen bez marzeń, by po kilku godzinach znów zacząć to szaleństwo. Lata takiego życia nie minęły bez śladu.

Przestała dbać o siebie. Nadwaga, którą mąż z przekąsem nazywał „niedźwiedziem”, matowe włosy spięte w koczek, stary szlafrok i wiecznie zmęczona, przygnębiona twarz.

Hanna dawno machnęła na siebie ręką, zapominając, kiedy ostatnio kupiła coś ładnego, a nie tylko praktycznego. Mąż Marek do tego momentu nie tylko stracił zainteresowanie — patrzył na nią z ledwo ukrywaną odrazą.

Jego uwagi stawały się coraz bardziej upokarzające, a niedawny żart o „olimpijskim niedźwiedziu” był tylko jednym z wielu. Coraz częściej znikał wieczorami, wracając nad ranem z pustym wzrokiem i zdradliwym zapachem obcych perfum.

Dopełnieniem obrazu była teściowa. Jej jadowite szepty i narzekania do syna na „nieudolną synową” stały się codziennością. Przechodząc obok ławki, Hanna fizycznie czuła na sobie jej czepiające, osądzające spojrzenie i słyszała fragmenty plotek z sąsiadkami.

Było nudno i obrzydliwie, ale siły na sprzeciw już nie było. Z każdym dniem Hanna coraz wyraźniej czuła się nie kobietą, nie człowiekiem, a tylko niewidzialną funkcją — niemą maszyną do zaspokajania cudzych potrzeb.

— Haniu, popatrz na siebie! — przestraszyła się kiedyś szkolna przyjaciółka przy przypadkowym spotkaniu. — Rzuć to wszystko, zajmij się sobą!

— Nie mogę, Ola. Rodzina jest najważniejsza — mruknęła Hanna, odwracając wzrok. Ale słowa przyjaciółki trafiły prosto w serce.

Rozwiązanie przyszło nagle i boleśnie. Przemęczona do granic, Hanna zasnęła w autobusie, przejechała za daleko. Wysiadła w nieznanej dzielnicy i szła w stronę metra przez ruchliwą ulicę z letnimi ogródkami kawiarni.

I nagle zastygła. Przy jednym ze stolików siedział jej Marek. Promieniał jak wypolerowany samowar i czule obejmował zadbaną blondynkę, której suknia pewnie kosztowała tyle, co trzy wypłaty Hanny.

Świat wokół niej zbladł, stał się ołowiano-szary. Lodowata obręcz ścisnęła pierś, w uszach zadzwoniło… Zebrawszy ostatnie siły, podeszła.

— Marku?

Obejrzał się. Na jego twarzy przemknął cień przerażenia, ale natychmiast zastąpiła go irytacja. Blondynka wzgardliwie obrzuciła Hannę wzrokiem od stóp do głów.

— Kochanie, kto to? — przeciągnęła kapryśnie.

I wtedy Marek, patrząc gdzieś obok Hanny, wykrztusił:

— A, to… Tak, nikt. Tylko z pracy.

„Z pracy”. Nie żona, nie matka jego dziecka, tylko „z pracy”. Zawstydził się jej. Uparł przed tą wymalowaną lalką. To było gorsze niż policzek. Ból, obraza, upokorzenie, niepotrzebne poświęcenie, niezauważone ofiary dla rodziny… wszystko, co kumulowało się latami, runęło na nią w jednej chwili.

Odwróciła się i poszła, nie widząc drogi, chwiejąc się jak pijana. Świat wokół mglił się, zwalniał… W piersi ściskało tak, jakby kamień spadł prosto na serce. W głowie huczało jedno: „Z pracy… z pracy…”

— Kobieto, wszystko w porządku? — troskliwy głos mężczyzny wyrwał ją z odrętwienia. Podniosła zapłakane oczy na nieznajomego — i znów wybuchnęła płaczem. Głośno, bez wstydu przed przechodniami, którzy omijali ją szerokim łukiem. Płakała nie przez zdradę. Płakała nad zmarnowanym życiem, zrujnowanymi marzeniami, sobą — tą Hanną, której już nie było.

Do domu wróciła jak we śnie. Przeszła obok syczącej teściowej. Otworzyła drzwi swoim kluczem.

— Mamo, wyprałaś moje niebieskie skarpetki? Włożyłaś do szafy? — dobiegło z pokoju 25-letniego syna. choćby nie zapytał, dlaczego wróciła tak późno i czemu ma spuchnięte oczy.

Zadzwonił telefon. Dzwonił szef.

— Haniu, Nowak znów na zwolnieniu! Jutro rano — do biura, tu zaległości!

— Nie przyjdę — ledwo słyszalnie odpowiedziała Hanna.

— Co?! Oszalałaś?! Ja cię zw… — nacisnęła „odrzuć” i włożyła telefon do kieszeni starej kurtki.

Bez słowa spakowała małą torbę z niezbędnymi rzeczami i wyszła z mieszkania, które dawno przestało być jej domem. Pojechała do matki. Przez pierwsze dwa tygod

Idź do oryginalnego materiału