Dziennik, 15 maja 2024
Wracając dziś do domu znaną drogą wojewódzką pod Białymstokiem, gdzie zwykle panuje cisza tylko las i świeże powietrze nagle dostrzegłem coś niezwykłego. Przy samej poboczu siedziała niedźwiedzica. W pierwszej chwili serce podskoczyło mi do gardła czyżby uciekła z zoo? Albo wyszła prosto z puszczy? Już miałem dodać gazu i odjechać, gdy zauważyłem coś dziwnego.
Stanąłem jak wryty. Zwierzę powoli wstało i ruszyło w stronę lasu, co chwilę oglądając się, jakby sprawdzając, czy podążam za nim. Ciekawość i jakieś wewnętrzne przeczucie nie pozwoliły mi odejść.
Wśród rzadkich drzew ujrzałem małego niedźwiadka z plastikową butelką szczelnie zaklinowaną na głowie. Malec desperacko nią potrząsał, ale bezskutecznie. Wtedy zrozumiałem niedźwiedzica nie chciała zaatakować, tylko prosić o pomoc dla swojego dziecka.
Ruszyłem powoli, by nie sprowokować matki. Ostrożnie zdjąłem butelkę z głowy młodego. Niedźwiedzica natychmiast podeszła, węsząc i liżąc malca, po czym oboje zniknęli w gęstwinie.
Zanim zeszli mi z oczu, matka spojrzała jeszcze raz w jej wzroku było coś na kształt podziękowania. Stałem chwilę, łapiąc oddech, nim wróciłem do auta. Tego dnia poczułem, iż las odwdzięczył się ciszą za mój drobny gest. Nie zapomnę tego do końca życia.