Liczę na ciebie, nie uciekaj! Co robisz w naszej klatce schodowej?” – kot patrzył ze skruchą, cicho układając zmarznięte łapki na brzegu kałuży z topniejącego śniegu, który spływał z jego futra.

3 godzin temu

Widzę cię, nie chowaj się. Co robisz w naszej klatce schodowej? kot spoglądał winowajczo, cicho przestępując zmarzniętymi łapami po kałuży roztopionego lodu, który osiadł na jego futrze.

Nikt już nie pamiętał, kiedy ten włochaty włóczęga pojawił się na podwórku. Żył cicho, niemal niewidoczny jak cień piękny, choć brudny i wychudzony. Wszyscy tylko wiedzieli, iż zjawił się wiosną.

Dziewczyna czasem go dokarmiała, na ile mogła: w mrozie otwierała drzwi do piwnicy, jeżeli nie były zamknięte, kładła pod nim stare ubrania, a raz choćby posmarowała mu łapę zieloną farbą, gdy zobaczyła ranę.

Tak żył ten kot w milczeniu, ostrożnie, jakby go nie było

Aż pewnego dnia zobaczył, jak ta sama dziewczyna, w białej sukni, z kwiatami we włosach, wyszła z klatki schodowej, prowadzona pod ramię przez odświętnie ubranego mężczyznę. Wokół nich tłum, śmiechy, oklaski. Wszyscy wsiedli do aut ozdobionych wstążkami i odjechali. Od tamtego dnia dziewczyny już nie widziano.

Kot został sam. Głodny, nocą skradał się do śmietników w ciemnościach było ciszej i miał szansę znaleźć coś do zjedzenia, zanim wrócą bezpańskie psy.

Najważniejsze było unikać tych złych kundli. Tak przeżywał aż do nadejścia wyjątkowo srogich mrozów, gdy nowy dozorca wyrzucił go z piwnicy, regularnie zamykając wejście.

Gdzie miał iść? Zmarznięty, próbował dostać się do klatki schodowej. Ale i tu go nie chciano: jedni go wyganiali, inni kopali i krzyczeli. Nikt nie chciał wpuścić drżącego stworzenia.

Zdesperowany, pewnego wieczoru wślizgnął się do klatki schodowej pięciopiętrowej kamienicy. Nie miał już siły się bać ani mieć nadziei. Było mu wszystko jedno byle nie zamarznąć tej nocy.

Pierwsza zauważyła go Elżbieta Stępińska, zwana ciocią Lizą, która mieszkała na drugim piętrze. Kobieta przyszła sprawdzić skrzynkę czekała na rachunek za czynsz. Była surowa, ale sprawiedliwa, a na podwórku szanowali ją wszyscy. W każdej sprzeczce potrafiła powiedzieć prawdę prosto w oczy, dlatego choćby wspólnota mieszkaniowa się jej bała.

Kot, który wślizgnął się za kimś do klatki, skulił się przy kaloryferze w załamaniu schodów, ledwie oddychając. Jego futro było pokryte lodem, a z oczu biło błaganie i wyczerpanie.

Widzę cię, nie chowaj się. Co cię tu przyniosło? Zmarzłeś, głodny jesteś, co? burknęła ciocia Liza.

Zwierzę podniosło wzrok z poczuciem winy, ledwie poruszając zesztywniałymi łapami, spod których topniał lód.

No i co teraz z tobą zrobię Poczekaj no

Ona wiedziała, czym jest głód. W czasach wojny jej nogi ledwie dźwigały ciało, a jednak weszła po schodach do mieszkania i wróciła z miską jedzenia, wodą oraz starym, molemi wyżartym swetrem.

Masz, jedz. Biedactwo, nie bój się, nie zabiorę ci westchnęła, patrząc, jak kot łapczywie połyka kaszę gryczaną z kawałkami wątróbki.

Rozłożyła sweter, po czym wróciła do siebie, zupełnie zapominając o rachunku

Kot, który pierwszy raz od dawna miał dach nad głową, uznał, iż to jego dom, a surowa, ale dobra kobieta jego opiekunka.

By go nie wygnali jak poprzednio, zachowywał się cicho i zdyscyplinowanie, jak niegdyś, gdy jeszcze był domowym pupilem. Ciocia Liza dała mu imię Mruczek.

Ale nie wszystkim mieszkańcom podobał się nowy sąsiad. Z trzeciego piętra zeszli Pasztuchowie. Edward Albertowy zatrzymał się przed Lizą, patrząc na kota z dezaprobatą.

Co to za zoo u nas?

Jego żona, otulona w futro, demonstracyjnie zatkała nos.

Edziu, ten kot śmierdzi!

Wyrzućcie go stąd! zakomenderował mężczyzna.

Ciocia Liza wyprostowała się:

A dlaczego? Nikomu nie przeszkadza. Nigdzie nie chodzi zostaje.

No to zaraz dzwonię po straż miejską i sanepid, zabiorą go, a panią ukarzą. To część wspólna!

Świetnie. A ja zgłoszę się do kontroli skarbowej. Niech sprawdzą, jak żyje sobie jak panisko zwykły magazynier, który codziennie wynosi deficytowe towary. Sąsiedzi potwierdzą. Tylko spróbuj go skrzywdzić a pożałujesz.

Od tamtej pory zostawili kota w spokoju. choćby buldog Gogo, który zwykle był groźny, omijał go, jakby go nie widział.

Po kilku tygodniach wszyscy się przyzwyczaili. Ale ciocia Liza wiedziała: Mruczkowi i tak nie jest bezpiecznie. Choć kot lgnął tylko do niej, wciąż był włóczęgą.

Kobieta rozważała zabranie go do siebie, ale Mruczek unikał mieszkań, jakby się ich bał. Wyglądało na to, iż coś strasznego mu się przytrafiło.

Ciocia Liza nie naciskała, licząc, iż pewnego dnia sam odważy się wejść.

I rzeczywiście ilekroć gospodyni zamykała drzwi, kot podążał za nią skrycie, nasłuchiwał, ale nie zapuszczał się dalej

W lutym, podczas zamieci, Elżbieta Stępińska obudziła się przerażona nie mogła złapać tchu. Ból przeszywał jej ciało, nie miała choćby siły krzyczeć. Wszystko wokół spowijała mgła

Sąsiadów obudziło rozpaczliwe miauczenie Mruczka. Darł pazurami drzwi, rycząc wniebogłosy.

Ludzie wybiegli, pukali, ale nikt nie odpowiadał. Wtedy zeszła Nina Silantiewa z trzeciego pięcia:

Mam klucz. Tak się umówiłyśmy z Lizą

Otworzyli. Wezwali pogotowie. Mruczek nie odstępował czaił się pod łóżkiem, żałośnie miaucząc.

Elżbieta Stępińska nie miała rodziny. Wszystkich zabrała wojna. Została sama

Ale sąsiedzi odwiedzali ją w szpitalu, przynosili drobne upominki. A ona za każdym razem powtarzała tylko:

Dbajcie o Mruczka. Dokarmiajcie go, wpuszczajcie. To on uratował mi życie

Po trzech tygodniach, marcowym rankiem, ciocia Liza wróciła do domu. Mruczek już na nią czekał przy drzwiach, jakby wiedział

Kobieta

Idź do oryginalnego materiału