Zatrzymane chwile w miejscu pełnym szczęścia

12 godzin temu

Stara chata, gdzie znów odżyło szczęście

Marcin zaprosił przyjaciół na działkę. Po ich minach od razu poznał, iż się zawiedli. Ktoś choćby skrzywił się, patrząc na odrapane ściany i zarośnięty ogródek.

— No i czego się spodziewali? — pomyślał, obserwując ich reakcję. — Myśleli, iż przywiozłem ich do pałacu? To stara chata po babci, nie luksusowa rezydencja…

Wkrótce jednak rozpalili grilla, mięso zaczęło skwierczeć, a z głośników popłynęła muzyka. Śmiech, żarty, zapach dymu i pieczonej kiełbasy — wieczór z minuty na minutę stawał się weselszy.

Miejsce do spania też się znalazło. Jedni spali na starym kanapie, inni na materacach rozłożonych na werandzie. Rano wszyscy rozjechali się do domów — najedzeni i zadowoleni.

Marcin został sam. Nie miał ochoty wracać do hałaśliwego miasta. Siedział w ciszy, przeglądając babcine talerze w kredensie, gdy nagle usłyszał głos z zewnątrz:

— Hej, jest tam kto?

Wyszedł na ganek i znieruchomiał. Na ścieżce stała dziewczyna — ładna, z lekko nieśmiałym spojrzeniem. Wyglądała na zaskoczoną.

— Pan… pan tu gospodarzem? Kiedyś mieszkali tu Anna i Jan Kowalscy. A pan kim jest?

— A ty kim jesteś? — odparł szorstko Marcin. — Wyglądam na oszusta?

Dziewczyna nagle się uśmiechnęła — ciepło, prawie czule.

— Nie, po prostu… dawno tu nie byłam. Przyjaźniłam się z wnukiem pani Anny. A pan, szczerze mówiąc, wcale nie wygląda jak on.

— Nie wyglądam? — prychnął Marcin. — A jednak to ja jestem tym wnukiem. Chyba mnie z kimś pomyliłaś.

Dziewczyna mocno się zaczerwieniła.

— Jestem Kasia. Przyjaźniłeś się z moim bratem, Piotrkiem. Ciągle mnie wtedy przyprowadzał, pamiętasz? Dałeś mi kiedyś cukierka przy ognisku, gdy piekliśmy kiełbaski…

Marcin przyjrzał się uważniej. Rzeczywiście, coś znajomego było w jej twarzy, szczególnie w tym rozpromienionym spojrzeniu. Kiedyś, dobrych dziesięć lat temu, biegała za nimi jak mała siostra, a oni z Piotrkiem próbowali ją zgubić.

— To ty byłaś tą małą z piegami? — zdziwił się. — Teraz już nie taka mała — roześmiała się Kasia.

Poszli do domu. Marcin zagotował wodę na herbatę, a Kasia wyjęła z kredensu babcine filiżanki.

— Mogę? Zawsze marzyłam, żeby napić się z nich herbaty. Są takie piękne…

Pili herbatę, jedząc wczorajsze pierniczki. Zegar na ścianie znów zaczął tykać — Marcin nakręcił go po latach. Jakby dom, dawno zapomniany, nagle ożył.

— Szłam na grzyby, ale bałam się sama — przyznała Kasia, trzymając filiżankę oburącz jak dziecko.

— Lubisz zbierać grzyby? — uśmiechnął się Marcin. — To w weekend możemy pójść razem.

Sam był zaskoczony, jak łatwo mu z nią było.

Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wszystko, czego dotknęła Kasia, jakby nabierało życia. Umyła okna, wypolerowała stare meble, poukładała pościel — dokładnie tak, jak robiła to babcia.

— Tu wszystko wygląda jak nowe — dziwiła się. — Jakby twoja babcia wiedziała, iż kiedyś tutaj zamieszkamy.

I rzeczywiście, stary dom jakby się obudził. Marcin naprawił ganek, pomalował okiennice. choćby stary motor dziadka znów odpłynął. Życie znów się toczyło.

— Nigdy nie myślałem, iż można tak kochać — powiedział cicho Marcin pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku.

— Ja też — odparła Kasia.

Gdy Marcin postanowił pracować zdalnie i przeprowadzić się na stałe do chaty, rodzice byli w szoku.

— Zwariowałeś? W taką głuszę? — zawołała mama.

Ale Marcin tylko wzruszył ramionami. Tu było prawdziwe życie — las, rzeka, stary dom i… Kasia.

Babcia z dziadkiem przyjechali ich odwiedzić — tylko na chwilę, żeby zobaczyć.

Anna Kowalska gładziła dłońmi drewniane ściany.

— Jakby dom na nas czekał — szepnęła.

A dziadek ożył. Wsiadł na motor, żartował, śmiał się. Prosił, by uruchomić stary pociąg zabawkowy, który Marcin niedawno naprawił.

— Dobrze, iż nie odpuściliście — powiedział, patrząc na wnuka z cichą dumą. — My z babcią przeżyliśmy tu tyle szczęśliwych lat… A teraz znów tu będzie radość. Życie toczy się dalej.

— Babciu, dziadku, dziękuję wam za ten dom — powiedział Marcin na pożegnanie. — Bez niego nigdy bym nie poznał Kasi.

A Kasia, stojąc obok, dodała:

— I dziękuję za wasze ciepło. Zostało tu. W każdej desce. W każdym tyknięciu zegara…

I dom, stary, drewniany, z dziurawym dachem, znów oddychał. Żył. A w nim rozbrzmiewał śmiech. Śmiało się życie.

Prawdziwe szczęście często czeka tam, gdzie najmniej się go spodziewamy — w miejscach, które pamiętają nasze korzenie.

Idź do oryginalnego materiału