Stara chata, gdzie znów odżyło szczęście
Marcin zaprosił przyjaciół na działkę. Po ich minach od razu poznał, iż się zawiedli. Ktoś choćby skrzywił się, patrząc na odrapane ściany i zarośnięty ogródek.
— No i czego się spodziewali? — pomyślał, obserwując ich reakcję. — Myśleli, iż przywiozłem ich do pałacu? To stara chata po babci, nie luksusowa rezydencja…
Wkrótce jednak rozpalili grilla, mięso zaczęło skwierczeć, a z głośników popłynęła muzyka. Śmiech, żarty, zapach dymu i pieczonej kiełbasy — wieczór z minuty na minutę stawał się weselszy.
Miejsce do spania też się znalazło. Jedni spali na starym kanapie, inni na materacach rozłożonych na werandzie. Rano wszyscy rozjechali się do domów — najedzeni i zadowoleni.
Marcin został sam. Nie miał ochoty wracać do hałaśliwego miasta. Siedział w ciszy, przeglądając babcine talerze w kredensie, gdy nagle usłyszał głos z zewnątrz:
— Hej, jest tam kto?
Wyszedł na ganek i znieruchomiał. Na ścieżce stała dziewczyna — ładna, z lekko nieśmiałym spojrzeniem. Wyglądała na zaskoczoną.
— Pan… pan tu gospodarzem? Kiedyś mieszkali tu Anna i Jan Kowalscy. A pan kim jest?
— A ty kim jesteś? — odparł szorstko Marcin. — Wyglądam na oszusta?
Dziewczyna nagle się uśmiechnęła — ciepło, prawie czule.
— Nie, po prostu… dawno tu nie byłam. Przyjaźniłam się z wnukiem pani Anny. A pan, szczerze mówiąc, wcale nie wygląda jak on.
— Nie wyglądam? — prychnął Marcin. — A jednak to ja jestem tym wnukiem. Chyba mnie z kimś pomyliłaś.
Dziewczyna mocno się zaczerwieniła.
— Jestem Kasia. Przyjaźniłeś się z moim bratem, Piotrkiem. Ciągle mnie wtedy przyprowadzał, pamiętasz? Dałeś mi kiedyś cukierka przy ognisku, gdy piekliśmy kiełbaski…
Marcin przyjrzał się uważniej. Rzeczywiście, coś znajomego było w jej twarzy, szczególnie w tym rozpromienionym spojrzeniu. Kiedyś, dobrych dziesięć lat temu, biegała za nimi jak mała siostra, a oni z Piotrkiem próbowali ją zgubić.
— To ty byłaś tą małą z piegami? — zdziwił się. — Teraz już nie taka mała — roześmiała się Kasia.
Poszli do domu. Marcin zagotował wodę na herbatę, a Kasia wyjęła z kredensu babcine filiżanki.
— Mogę? Zawsze marzyłam, żeby napić się z nich herbaty. Są takie piękne…
Pili herbatę, jedząc wczorajsze pierniczki. Zegar na ścianie znów zaczął tykać — Marcin nakręcił go po latach. Jakby dom, dawno zapomniany, nagle ożył.
— Szłam na grzyby, ale bałam się sama — przyznała Kasia, trzymając filiżankę oburącz jak dziecko.
— Lubisz zbierać grzyby? — uśmiechnął się Marcin. — To w weekend możemy pójść razem.
Sam był zaskoczony, jak łatwo mu z nią było.
Od tamtej pory zaczęli się spotykać. Wszystko, czego dotknęła Kasia, jakby nabierało życia. Umyła okna, wypolerowała stare meble, poukładała pościel — dokładnie tak, jak robiła to babcia.
— Tu wszystko wygląda jak nowe — dziwiła się. — Jakby twoja babcia wiedziała, iż kiedyś tutaj zamieszkamy.
I rzeczywiście, stary dom jakby się obudził. Marcin naprawił ganek, pomalował okiennice. choćby stary motor dziadka znów odpłynął. Życie znów się toczyło.
— Nigdy nie myślałem, iż można tak kochać — powiedział cicho Marcin pewnego wieczoru, gdy siedzieli przy ognisku.
— Ja też — odparła Kasia.
Gdy Marcin postanowił pracować zdalnie i przeprowadzić się na stałe do chaty, rodzice byli w szoku.
— Zwariowałeś? W taką głuszę? — zawołała mama.
Ale Marcin tylko wzruszył ramionami. Tu było prawdziwe życie — las, rzeka, stary dom i… Kasia.
Babcia z dziadkiem przyjechali ich odwiedzić — tylko na chwilę, żeby zobaczyć.
Anna Kowalska gładziła dłońmi drewniane ściany.
— Jakby dom na nas czekał — szepnęła.
A dziadek ożył. Wsiadł na motor, żartował, śmiał się. Prosił, by uruchomić stary pociąg zabawkowy, który Marcin niedawno naprawił.
— Dobrze, iż nie odpuściliście — powiedział, patrząc na wnuka z cichą dumą. — My z babcią przeżyliśmy tu tyle szczęśliwych lat… A teraz znów tu będzie radość. Życie toczy się dalej.
— Babciu, dziadku, dziękuję wam za ten dom — powiedział Marcin na pożegnanie. — Bez niego nigdy bym nie poznał Kasi.
A Kasia, stojąc obok, dodała:
— I dziękuję za wasze ciepło. Zostało tu. W każdej desce. W każdym tyknięciu zegara…
I dom, stary, drewniany, z dziurawym dachem, znów oddychał. Żył. A w nim rozbrzmiewał śmiech. Śmiało się życie.
Prawdziwe szczęście często czeka tam, gdzie najmniej się go spodziewamy — w miejscach, które pamiętają nasze korzenie.