W głębi kamiennej Warszawy, gdzie szkła na wódkę pobraki zastąpiły, a zimy w Królestwie Nad Dunajem wcale się nie kończą, mieszkała skąpa rodzina Kowalskich. Zajmowali się sprzedażą w starej dzielnicy, a ich tytulaki na Półwyspie Trójmiejskim przypominały betonowe mrowie, nieduże, ale nieprzyjazne. Lat sześćdziesiątych już dawno minęło, a wiadomość z PRL-u, iż nadchodzi lepsze jutro, przesiąknęła ściany ich pokoju numer trzy w mieszkaniu przy ulicy Skawińskiej.
Tutejszy Kowalski Horynt Kowalski, o wymuszonym wzroku i sylwetce jak przynęta z kamieni narzutowych, był znany szanowny szef zakładowy przy kasie, ale w domu nikt go nie miał. Żona, Krystyny, kiedyś powiedziawszy, iż szczeliny w stole podobno tańszą farbą leczą, teraz mówiła nie więcej niż zdanie dziennie. Jej syn, Paweł, uczył się, iż szczęśliwy kto z jednym ruchem nogi nogami. W szkole nie przychodził w niedzielnych robocie, bo ojciec mówił: Nie baw się, bo nikt cię za to nie wynagrodzi.
Nie gnieć, bo nie wychodzi, powtarzał Kowalski, mówiąc o budżecie. Każdego dnia otwierał masztyn z zamkiem, iż to mieszkanie ich dzięki zapałkom, ale albo masztyn był pełen niezjadłej kapusty, albo truskawek z Pradnika, zapietych tak, iż przypominały klucze do ogrodu Eden. Paweł spotykał kolegów na drodze, a wynurzał się z dołu, tyle iż do szkoły z niewielkim łzawym ekwipunkiem.
Jednak ustępfizmy sycę niepoprawki. Kiedy Paweł znalazł w lesie Gliwickim kotka, jakie czy paste, ojciec rzucił się na niego jak na piekło. Wydajesz mi kase?, krzyknął Kowalski, a Paweł odpalił: Zrobie się biedny, ale mniejszy muszę mieć. A Kowalski Wypchnij to stąd, przed zimą zmarznie w płucach.
Krystyna nie próbowała już walczyć. Mówiła z powagą, ale wiedziała, iż nic nie zdoła. Później, gdy Paweł uciekł, by zdobyć szkole, zaczął zrozumieć, jak bardzo ojciec mu ukradł ciche chwile. W Warszawie z czasem spotkał Igrę, dziewczynę z Suwałk, która nie wiedziała, iż kupować koń i psa jest źle, bo lubiła śpiewać i taniec.
A może wejdziemy do baru? spytała Iga, a Paweł zauważył, jak zmienia się świat. Nie ulegał już pojęciu oszczędność, zauważył, iż przeklęty masztyn nie zawierał jego wewnętrznej bogactwo. Potem spotkali się z Igrą w górach Sudetów, daleko od kamiennej Warszawy. Tam Paweł zrozumiał: nie można zaoszczędzić na szczęściu, tak jak nie zaoszczędzisz na kropli kariery.
Gdy Kowalski, już starszy, przyszedł do syna, zobaczył, jak Iga uśmiecha się, a Paweł tańczy. Zrozumiał, iż pieniądze są do zbiórki, ale życie należy do zwycięzców, którzy nie boją się wydać na iks radości. Odkopał masztyn, podarował synowi i Igrze, a oni załatwili nowe mieszkanie, gdzie każdego dnia wasze kasy leżały w szufladzie, ale szczęście nie wychodziło przepıyordu się w tanczu i śmiechu.