Z lornetką i aparatem: zaczęło się!

3 dni temu
Zdjęcie: fot. Dawid Tatarkiewicz


„Czytanie przyrody” – sformułowanie to zapożyczyłem od swojego naukowego przewodnika z okresu pisania doktoratu, Rafała Bernarda. Naówczas on sam był doktorem, w tej chwili jest już profesorem naszego Uniwersytetu.

Jego barwne, słowne opisy przyrody, poparte gestykulacją, mają wielu zwolenników, do których i ja się zaliczam. Bo też trzeba mieć odpowiednio wyostrzone zmysły, by pewne rzeczy dostrzec i niecodzienny dar – by umieć je przekazać studentom.

Zapach wiosny

Dni z ociepleniem przyszły dość gwałtownie po odczuwalnym i zauważalnym ataku zimy. Już w drugim słonecznym dniu temperatura od rana wynosiła nie cztery, a dwanaście stopni Celsjusza, co było znaczącą różnicą. W ten właśnie dzień wyszedłem na dwór z lornetką i aparatem. Gdzieś hen, na tle nieba, dał się słyszeć wędrujący skowronek. Ich migracja zaczęła się na dobre zaraz po ustąpieniu mrozów.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Stojąc nad jeziorem podziwiałem dialogujące tu już pełnym dziobem zięby. Sroka przemieszczała się na pobliskim drzewie z patykiem na gniazdo trzymanym w dziobie, czym zwróciła na siebie moją uwagę.

Patyk ten był bowiem na tyle duży, iż haczył o okoliczne, gęste w tym miejscu, gałęzie drzewa, powodując drobny łoskot. Ostatecznie, sroka dostała się do gniazda, które okazało się być umieszczone wysoko nad moją głową.

Powietrze zaczęło pachnieć wiosną – ta różnica ewidentnie rzucała się w nozdrza. Ośmielone strzyżyki tu i ówdzie artykułowały swą piosenkę. W leśnym karmniku, świeżo zaopatrzonym, rozsiadła się i wyjadała frykasy wiewiórka. Dopiero co, kilka dni temu, świętowała ustąpienie zimy radosnymi skokami po ściółce leśnej i okolicznych pniach (co widziałem na własne oczy), a teraz, usadowiona pod dającym cień daszkiem, w spokoju i zachwycie, z pełnym brzuszkiem kontemplowała świat zalany obfitością słońca i aromatów.

To jeszcze nie lato, ale latolistek cytrynek, charakterystyczny żółty motyl, który przezimował w postaci owada dorosłego, był od razu gotowy na szybki start wiosennych lotów. O godzinie jedenastej zrobiło się już na tyle ciepło, iż zauważyłem pierwszego tego roku osobnika – a był to szósty dzień marca. Jak się gwałtownie okazało, tego dnia obserwowałem jeszcze kilku jego pobratymców.

Lerka? – brzmi ładnie!

Rudziki próbowały swoje wokale już od kilku dni, niemniej jednak, póki co, jakoś niezbyt licznie. Dostrzegłem następnego strzyżyka, ale z jakiegoś powodu zamigotał mi zielenią. Zielono mi! – zaśpiewam wkrótce, bo też i pierwsze krzewy puszczają już listki – tym razem jednak chodziło o coś innego.

W tekście zatytułowanym „[…] na balu i w lesie” zamieściłem fotografię mchu na korze drzewa. Po zerknięciu na strzyżyka okularami lornetki okazało się, iż trzyma on w dziobie kępkę soczyście zielonego mchu. Za chwilę przepadł z nią w gąszczu roślin dna lasu, gdzie prawdopodobnie budował gniazdo. Faktycznie, nie było na co czekać!

fot. Dawid Tatarkiewicz

Swym klangorem przypieczętował moją myśl żuraw, chyba jakiś autochton. W przeciwieństwie do wielu ptaków tego gatunku, które widziałem migrujące w kluczach w ostatnich dniach, ten osobnik był sam i krążył stosunkowo nisko nad bagiennym lasem.

Gdy natomiast wyszedłem na tonący w słońcu teren otwarty, dał się słyszeć głos nowy, wdzięczy, chybotliwy, przyjemny, radosny. Tak śpiewa tylko skowronek borowy, zwany lerką. Nie tylko więc jego nazwa jest oryginalna, ale i śpiew. Nie muszę chyba dodawać, iż była to kolejna nowość tegorocznego przedwiośnia, tym razem wokalna. Dopiszę w tym miejscu nazwą łacińską wykonawcy, bo jest wdzięczna niczym wydawany głos: Lullula arborea.

Aby do żaby!

Maszerując wytrwale, co i rusz mijałem inne środowiska. Był las, niejedna polanka, był brzeg jeziora i teren otwarty. Teraz znalazłem się przy lasku olchowym, a więc w sąsiedztwie terenu bagiennego. W tej okolicy, idąc wydeptaną ścieżką, wypłoszyłem siedzącego na ziemi trznadla. Ptak ten ma charakterystyczną cytrynowożółtą głowę. Jest jednym z pierwszych śpiewaków przedwiośnia, choć ja nie miałem do niego szczęścia w tym roku. Do dzisiaj. Bo też i zaraz po tym spotkaniu, kawałek dalej, ponownie na terenie otwartym, ale porośniętym kępkami drzew, dał się słyszeć i jego śpiew.

Taka mozaika środowisk skutkuje obfitością możliwych do zauważenia i obserwowania ptaków. Ten stosunkowo krótki okres, w którym drzewa pozostają bezlistne, a wracają już niektóre gatunki z tak zwanych ciepłych krajów, jest wyśmienitym czasem do pogłębiania wiedzy ornitologicznej. Co prawda niektóre drzewa kwitną już na całego, ale nie powoduje to dużych trudności obserwacyjnych. Przykładem mogą być rozkwitające obficie olchy.

fot. Dawid Tatarkiewicz

Czytajcie Państwo tę otwartą księgę przyrody. To lektura przyjemna i odprężająca. A ja, jak to mam w zwyczaju, dołączam do niniejszego tekstu garść fotografii. Wszystkie wykonane zostały podczas zbierania obserwacji do tego artykułu. Nieprzypadkowo w tytule tej serii tekstów obok lornetki występuje słowo aparat.

Celowo uczulam Państwa słuch i wzrok, gdyż w nadchodzących dniach i tygodniach w przyrodzie sporo będzie się działo, a każdego dnia – coraz więcej. Do ogólnego gwaru dołączą niedługo płazy. Tak więc: aby do żaby!

PS. Z ostatniej chwili: płazy nie zwlekały i pojawiły się w środowisku już około dziewiątego dnia marca.

Idź do oryginalnego materiału