Wypełnię Twoją duszę miłością

polregion.pl 4 dni temu

**Zapełnię twoją duszę miłością**

Kto by pomyślał, iż dwie najlepsze przyjaciółki, nierozłączne od dzieciństwa, znajdą się po dwóch stronach urazy, bólu i milczenia. W wiosce Brzeźno, gdzie domy stoją w równych rzędach, gdzie każdy wie o każdym, sąsiedzi szeptali:

— Słyszeliście, iż Grażyna z Bogusią już ze sobą nie rozmawiają? A przecież wcześniej byli jak przysłowiowe sól i pieprz, wszystko razem, zawsze blisko… A teraz jak obce.

Prawda była taka, iż milczenie między Grażyną a Bogusławą nie wzięło się znikąd. Korzenie tej ciszy sięgały młodości ich dzieci. Ania, córka Grażyny, i Tomek, syn Bogusi, przyjaźnili się od kołyski. Razem chodzili do szkoły, nad rzekę, zbierali grzyby, łowili ryby, budowali szałasy i marzyli o przyszłości.

Ania – istny żywioł: rozgadana, uparta, pierwsza do wszelkich przygód. Tomek – spokojny, rozważny, z ciepłym uśmiechem i spojrzeniem, w którym było więcej zrozumienia niż słów. Ona ciągnęła go za sobą – on szedł. Tak było zawsze.

Ich matki – Grażyna i Bogusława – też były nierozłączne. Mieszkały przez płot, wchodziły do siebie bez pukania. Ich przyjaźń sięgała jeszcze czasów babć, a za mąż wyszły niemal równocześnie – za mężczyzn, którzy, jak się później okazało, nie byli najsolidniejszymi opokami.

Grażyna rozwiodła się pierwsza. Siniak pod okiem, nerwowe spojrzenie – wszystko stało się jasne. Mąż – bijak, nie powstrzymał ręki. Wyrzuciła go w ciszy. Bogusia wspierała przyjaciółkę, choć sama cierpiała: jej mąż nagle zaczął podejrzewać, iż Tomek nie jest jego synem. W gniewie sięgał choćby po nóż.

— Mój syn nie jego syn, wyobrażasz? — gorzko uśmiechała się Bogusia. — Jakbym ja nie wiadomo co… A przecież tylko jego miałam.

Obie zostały same. Z dziećmi. Ale trzymały się dzielnie.

Tomek po szkole nauczył się zawodu kierowcy, Ania wyjechała do miasta – na studia. On niedługo poszedł do wojska. Ona przyjechała go odprowadzić. Przez trzy dni nie odstępowali się na krok.

A potem zaczęło się życie na odległość. Ania początkowo przyjeżdżała co tydzień – ze słodyczami, z nowinkami. Zaglądała do Bogusi – opowiadała, co Tomek pisze, jak mu służba. Potem – rzadziej, coraz rzadziej… Po marcu zniknęła zupełnie.

— Czemu twoja Ania się nie pokazuje? — pytała Bogusława Grażynę.

— Zajęta. Studia. Sesja.

Ale Bogusia czuła – coś jest nie tak. Przyjaciółka stała się zamknięta, oczy przygaszone. A potem Grażyna nagle spakowała się do miasta – „odwiedzić córkę”.

Wróciła – jeszcze cichsza niż przed wyjazdem.

— Gadaj — wpadła wieczorem Bogusia. — Co się tam dzieje?

Grażyna westchnęła:

— No cóż… Ania wyszła za mąż. Dziecka się spodziewa.

Świat się zawalił. Bogusia wybiegła z domu jak oparzona. Tej samej nocy napisała do Tomka w wojsku. Reszta – ból, milczenie, chłód.

Po służbie Tomek nie wrócił. Wyjechał z kolegą na północ. Pracował na platformie wiertniczej, nie oszczędzając się. Tylko praca pomagała zapomnieć. W ciągu trzech lat odwiedził dom raz – pomóc matce. Ania zaś jakby zapadła się pod ziemię. Ani z mężem, ani z synem nie pokazywała się w rodzinnej wiosce.

Aż pewnego ranka Bogusi przyniosła wieści listonoszka:

— Grażyna zachorowała. Prosiła, żebyś przyszła. Chce pogadać.

— Nie rozmawiamy — odparła Bogusia.

— Ale nalegała. Osobiście.

I Bogusia poszła. Weszła – Grażyna leży na kanapie, pod kocem, obok – tabletki, szklanka wody.

— Co to za pomysł, żeby chorować?

— Chyba wszystko się zebrało…

Długo milczały, aż w końcu Grażyna wzięła dłoń przyjaciółki i szepnęła:

— Przepraszam cię, Bogusiu. Muszę ci coś powiedzieć…

I powiedziała. Wszystko.

Godzinę później Bogusia wyleciała z domu, chwyciła telefon:

— Tomek, przyjeżdżaj. Źle się czuję… Bardzo. Przyjedź jak najszybciej.

Tomek przyjechał po dwóch dniach. I zdumiał się – matka rześka, krząta się, śmieje.

— Mamo, na pewno ci źle?

— Wszystko w porządku, synku… Tylko się cieszę, iż jesteś.

— Pójdę nad rzekę, dobrze? Bardzo tęskniłem.

Stał nad wodą, patrzył, jak płynie nurt – i jakby widział swoją Anię. Jej śmiech, jej oczy… Ból drapał w środku.

— Cześć, Tomek — usłyszał głos za plecami.

Obrócił się – ona. Ania. A obok – chłopiec. Trzyletni, kędzierzawy, z jego oczami.

— To… — wybełkotał.

— To twój syn — spokojnie powiedziała. — Poznaj, to Oleś. Oleś, to tatuś.

— Ale… jak… Dlaczego?

— Nie było żadnego męża. Wszystko, co słyszałeś, to kłamstwo. Mama nie chciała, żebym hańbiła rodzinę. Zabroniła mi tu przychodzić. A twoja powiedziała, iż ożeniłeś— Nigdy się nie ożeniłem, bo zawsze kochałem tylko ciebie — szepnął, tuląc synka, a łzy szczęścia spływały po jego twarzy.

Idź do oryginalnego materiału