Kto by pomyślał, iż dwie najlepsze przyjaciółki, nierozłączne od dzieciństwa, staną po przeciwnych stronach urazy, bólu i milczenia. W wiosce Brzozówce, gdzie domy stoją w dwa rzędy, a każdy wie o każdym, mieszkańcy szeptali między sobą:
— Słyszeliście, iż Jadzia z Bronką już nie rozmawiają? A przecież wcześniej – woda ich nie rozleje, wszystko razem, wszystko obok… A teraz jak obce.
Prawda była taka, iż milczenie między Jadwigą a Bronisławą nie wzięło się znikąd. Korzenie tej ciszy tkwiły w młodości ich dzieci. Ania, córka Jadzi, i Wojtek, syn Bronki, przyjaźnili się od kołyski. Razem chodzili do szkoły, nad rzekę, zbierali grzyby, łowili ryby, budowali szałasy i marzyli o przyszłości.
Ania – wicher: żywa, uparta, pierwsza do każdej przygody. Wojtek – spokojny, rozważny, z ciepłym uśmiechem i spojrzeniem, w którym było więcej zrozumienia niż słów. Ona ciągnęła go za sobą – on szedł. Zawsze tak było.
Ich matki – Jadwiga i Bronisława – też były jak dwie krople wody. Mieszkały przez płot, wchodziły do siebie bez pukania. Ich przyjaźń sięgała jeszcze czasów babć, a za mąż wyszły niemal równocześnie – za mężczyzn, jak się później okazało, niezbyt godnych zaufania.
Jadwiga pierwsza się rozwiódła. Siniak pod okiem, nerwowe spojrzenie – wszystko stało się jasne. Mąż – awanturnik, podniósł na nią rękę. W milczeniu wyrzuciła go za drzwi. Bronka wsparła przyjaciółkę, choć i sama cierpiała: jej mąż nagle zaczął podejrzewać, iż Wojtek nie jest jego synem. W gniewie choćby sięgał po nóż.
— Mój syn – nie jego syn, wyobrażasz? — gorzko się zaśmiała Bronka. — Jakbym nie wiadomo co… A przecież tylko on miał mnie jedną.
Obie zostały same. Z dziećmi. Ale trzymały się.
Wojtek po szkole zrobił prawo jazdy, Ania wyjechała do miasta – dostała się na uniwersytet. On niedługo poszedł do wojska. Ona przyjechała go odprowadzić. Trzy dni nie odstępowali siebie na krok.
Potem zaczęło się życie na odległość. Ania z początku przyjeżdżała co tydzień – z pierogami, z nowinami. Wstępowała do Bronki – opowiadała, co pisze Wojtek, jak mu służba idzie. A potem – rzadziej, coraz rzadziej… Po marcu zniknęła zupełnie.
— Czemu twoja Ania się nie pokazuje? — dopytywała Bronisława Jadwigę.
— Zajęta. Studia. Sesyja.
Ale Bronka czuła – coś jest nie tak. Przyjaciółka stała się zamknięta, oczy przygaszone. A potem Jadzia nagle spakowała się do miasta – „odwiedzić córkę”.
Wróciła – jeszcze cichsza, niż wyjeżdżała.
— Gadaj — wpadła do niej wieczorem Bronka. — Co się tam dzieje?
Jadzia westchnęła:
— No cóż… Anka wyszła za mąż. Dziecko czeka.
Świat runął. Bronka wybiegła z domu jak oparzona. Tej samej nocy napisała do Wojtka w wojsku. Reszta – to ból, milczenie, chłód.
Po służbie Wojtek nie wrócił. Wyjechał z kolegą na północ. Pracował na platformie, nie oszczędzając siebie. Tylko praca pomagała zapomnieć. Przez trzy lata był w domu raz – pomóc matce. A Ania jakby zapadła się pod ziemię. Ani z mężem, ani z synem nie pokazała się w rodzinnej wiosce.
A potem… Pewnego ranka listonoszka przyniosła Bronce wieść:
— Jadzia zachorowała. Prosiła, żebyś przyszła. Ważne, mówi.
— Nie gadamy ze sobą — machnęła ręką Bronka.
— Ale ona nalega. Osobiście.
I Bronisława poszła. Weszła – Jadzia leży na kanapie, pod kocem, obok tabletki, szklanka wody.
— Co to za choroba?
— Chyba wszystko się nazbierało…
Długo milczały, aż w końcu Jadzia wzięła dłoń przyjaciółki i szepnęła:
— Wybacz mi, Bronka. Muszę ci coś powiedzieć…
I powiedziała. Wszystko.
Godzinę później Bronka wypadła z domu, złapała telefon:
— Wojtusiu, przyjeżdżaj. Źle mi… Bardzo. Przyjedź jak najszybciej.
Wojtek przyjechał po dwóch dniach. I zdumiał się – matka pełna energii, krząta się, śmieje.
— Mamo, naprawdę ci niedobrze?
— Wszystko gra, synku… Po prostu cieszę się, iż jesteś.
— Zejdę nad rzeczkę, dobrze? Tęskniłem.
Stał nad wodą, patrzył, jak płynie nurt – i wydawało mu się, iż widzi swoją Anię. Jej śmiech, jej oczy… Ból rozdzierał go od środka.
— Cześć, Wojtek — usłyszał głos za plecami.
Odkręcił się – to ona. Ania. A obok – chłopiec. Trzyletni, kędzierzawy, z jego oczami. Z jego spojrzeniem.
— To… — wyjąkał.
— To twój syn — spokojnie powiedziała. — Poznaj, to Jędrek. Jędrek, to twój tata.
— Ale… jak… Dlaczego?
— Nigdy nie było żadnego męża. Wszystko, co słyszałeś – kłamstwo. Mama nie chciała, bym hańbiła rodzinę. Zabroniła mi się tu pokazywać. A twoja – mówiła, iż się ożeniłeś.
— Ja? Ożeniony? Nigdy. Nikogo nie było.
— Wiedziałam. Ale w końcu moja mama się załamała. Przestała jeść, zamknęła się w sobie. A potem – rozpłakała. Wyznała prawdę. Prosiła o wybaczenie. Ona sama nie wiedziała, iż to ty – ojciec. A teraz… teraz chciała, żebyś wiedział: to twój syn.
Wojtek milczał. W końcu uklęknął, objął chłopca. Łzy spływały mu po twarzy.
— Wybacz mi… Za wszystko. Myślałem, iż cię straciłem na zawsze.
— A ja tu jestem. I Jędrek tu jest. Czekaliśmy na ciebie, Wojtuś. Całe te lata.
— Wypełnij moją duszę miłością, Aniu… Proszę…
— Już wypełniam — szepnęła, przytulając się. — Będziemy żyć. Razem.
I poszli – wzdłuż rzeki, do domu, gdzie czekały na nich dwie kobiety, które łączyło coś więcej niż uraza. Czekała rozmowa, pojednanie i początek nowej rodziny. Z późnym, ale prawdziwym szczęściem.